sobota, 31 marca 2012

Limeryki

Lulla weszła w limeryki!!!

No to ja też!

Oto kilka:

Raz podatnik, męcząc się nad PIT-em,
Zapragnął nagle mieć kobitę,
Bowiem, było nie było,
Coś mu się z czymś skojarzyło.
Dowody na to są niezbite.

Pewien złośliwiec w Sanoku
Najadłszy się na obiad brokuł,
W tramwaju się nadął
I puszczać bąki jął,
Aż pusto się zrobiło wokół.
 
 
Raz baran w Uzbekistanie
Zamówił ragou na śniadanie.
Najadłszy się do syta,
Czymś tknięty zapytał:
Z czego było to danie?
 
 
Pewien tyczkarz, somnambulik,
Trenował w nocnej koszuli.
Podczas któregoś skoku
Zaplątała mu się w kroku.
I teraz skacze o kuli

Kiedyś, w Anglii, pewien kogut
Obudził się i rzekł: no good,
Co wyjrzę z kurnika,
To deszczem sika.
Mam w dupie taki pogód!


To na razie wszystko

czwartek, 29 marca 2012

Smok Zza Lasu


TAJNA MISJA

 Wybrałem się na spacer po stolicy Najjaśniejszej Krainy Naszej, niepomny daty znaczącej. Zima pofolgowała nieco, odwilżą uraczywszy i opady śniegu wstrzymawszy. Toteż, anim się obejrzał, jakiem po wyczyszczonych chodnikach na Trakt Główny zaszedł. A tam, w sąsiedztwie Siedziby Głowy Najjaśniejszej Krainy Naszej tłum liczny zobaczyć mi było dane. Kłębił się kupą wielką, na dziedziniec Siedziby niedopuszczany. W rękach krzyże, znicze i drzewca z przytroczonymi doń płachtami z hasłami rozmaitymi dzierżył, na ustach pieśni religijne miał. Na jego czele kilka osób wyróżniających się obaczyłem. Nasunięte na czoła jednakie czapki koloru czarnego nosili, personie o wzroście niewielkim asystując. Snadź znaczący to ktoś być musiał, bo tłum z uszanowaniem przed nim się rozstępował, do samego ogrodzenia Siedziby drogę torując. Tam wieniec złożył pod krzyżem prowizorycznie ustawionym, znicze zapalił i na krótką chwilę wraz z asystą w zadumie się pogrążył. Tłum klaskać począł, okrzyki na wiwat wznosząc.
Stanąłem z dala, w ciekawską gawiedź, tłum otaczającą się wtapiając. Myśli pełne smutnych refleksji nad Krainą Naszą mnie dopadły, bowiem co to jest za data zmiarkował nagle. Nie odrazum więc spostrzegł, że obok mnie postać jakowaś dziwna stanęła. Opończą długą okryta, twarz i głowę kapturem osłaniała. Ręce zagłębione w kieszeniach przepaścistych trzymając, kiwała się to w przód, to do tyłu, to na boki, co jakiś czas wzdychając smętnie. Przyjrzałem się jej baczniej, bowiem w jej głosie znajomą nutkę usłyszał. A kiedy, za kiwnięciem kolejnym, kaptur jej się nieco odchylił, wiedziałem już, kto zacz był.
Zmiarkował widocznie, że rozpoznanym został, bo kaptur z powrotem naciągnął i już do odwrotu się sposobił, kiedym powstrzymał go łagodnie. "Nie bój się, nie zdradzę cię", szepnąłem.
"Na pewno?", spytał nieufnie, oddechem nieświeżym w mą stronę wionąc.
"Bądź spokojny", odparłem, poznać po sobie nie dając, jakie oddech jego wrażenie na mnie odcisnął.
"Tam, parę kroków od miejsca tego jest ulica spokojna. Porozmawiać będziemy mogli", rzekł i odwrócił się, drogę mi wskazując. Obciągnąłem mu opończę nieco, bo zielony koniec ogona wystawał i podążyłem za nim, tłum umawiający się na wieczorną procesję z pochodniami zostawiając.
"Myślałem, że nie rozpoznany pozostanę", zaczął, kiedy w ciemnej bramie stanęliśmy.
"A cóż ty tu robisz, Smoku Zza Lasu?", przerwałem, "co cię do Naszej Krainy przygnało?"
"Uczyć się tum przybył. Słuchy do mnie doszły, że u was podobna do naszej historia się wydarzyła. Ponoć jej Głowa, z wizytą do ościennego królestwa się wybrawszy, niestety do celu nie dotarła. I teraz ruch się tworzy wokół wydarzenia tego. Niektórzy gadają, że sekta jakowaś powstaje. A w mojej krainie, włodarze jej o moim kuzynie zapomnieć niestety by chcieli. Dopuścić do tego nie mogę. Zwolenników przy sobie gromadzę, ale, człowieku, doświadczenia mi brakuje. Dlategom z tajną misją tu jest. Kijki, któreś mi ostawił, wziąłem, las przemierzyłem i dotarłem tu szczęśliwie, jak raz na odpowiedni moment trafiając".
Smok przerwał i rozejrzał się wokół, domniemanego wroga wypatrując. "Tak", podjął po chwili, "większość jest przeciw mnie i zwolennikom moim. Nie wiedzą, nieszczęśni, że po błędnej drodze kroczą, bowiem prawda jest jedyna i niepodważalna. Kto jej nie wyznaje, wrogiem naszym jest... No, czas na mnie", klepnął mnie łapą w plecy, szmat materii pazurem z płaszcza oddzierając. Wysunął się chyłkiem z bramy i w nadciągający zmrok wtopił.
Anim zapytać go zdążył, gdzie się zatrzymał i jak długo misja jego trwać będzie. Może to i dobrze, bom w dobroci swojej gościnność udzielić mu zamiarował.

wtorek, 27 marca 2012

Smok zza Lasu - SPACER

Dzień wolny mając i nie wiedząc, co z nim począć, na spacer się wybrałem. "Wszak tryb życia  niemrawy i osiadły wiodę", pomyślałem sobie, "jesień ciepła, las w pobliżu, w skrzynce z lustrem czarodziejskim żaden program nie leci, trochę ruchu tylko na zdrowie mi wyjdzie". Wrota na trzy spusty zawarłem, parę dziwnych kijków w dłonie ująłem i w drogę ruszyłem. Ruchliwy trakt z narażeniem życia przeciąwszy, wkrótce między drzewa wszedłem.
Las dziwny był i tajemniczy. Gołymi konarami straszył. Dzień jednak między nimi przezierał, więc złowrogie dziuple i cienie lęk budziły umiarkowany, jakby z obowiązku jeno. Przestraszyłem się więc uprzejmie, aby afrontu siłom nieczystym nie czynić i dalej przez gąszcz z zapałem sie przedzierałem, wdychając wilgotne powietrze, grzybami i pleśnią woniejące. Tu i ówdzie puchacz ponuro się ozwał, wrona złowieszczo zakrakała, kret z kopczyka po omacku wyjrzał, czarownica na miotle przeleciała. Czas biegł skoro i niezauważalnie, toteż nie wiadomo kiedy, na skraju polany się znalazłem. Porośnięta więdnącą trawą i rzadkimi zaroślami, białą skałą zwieńczona  była, a w niej czarną dziurą pieczara ziała.
"Oho", pomyślałem, "miej się na baczności, człowieku, nie wiadomo, co w takiej grocie żyje, może lepiej do odwrotu się sposobić?". Alem nie z tych, co bojaźni zawładnąć sobą dają. W rożnych opałach byłem i z niejednym potworem na ubitej ziemi się potykałem. Toteż mocniej kijki ująłem i do skały nieco się przybliżyłem, ostrożność jednakowoż zachowując. I dobrzem uczynił, bowiem w czeluści ciemnej ruch jakowyś się rozpoczął. Szum narastający dał się słyszeć. Powiało gwałtownie, zarośla z resztek liści otrzepując i dym gęsty na zewnątrz się wydobył, gdzieniegdzie językami ognia poprzetykany.
"Smok ani chybi. Uważaj", zajęczała mi w ucho dusza, co wbrew mojej woli na ramieniu przykucnęła, "Nigdy nie wiadomo, co takiemu do łba strzeli".
"Cichaj, duszko", odparłem, "Nie taki gad straszny, jak go malują". I rzeczywiście. Wkrótce smok się wyłonił, ale mały i niepozorny jakiś. Na szyi kadzidło miał zawieszone, w przednich łapach pojemnik z pompką i żarzącym się koksem dzierżył. Zadymił jeszcze parę razy, z koksu pompką kilka języczków ognia wygonił. Rozejrzał się wokół, sprzęt pod skałą złożył i  na głaz opadł. Łeb łapami podparł i westchnął głęboko, jękliwie, ażem w sercu ukłucie poczuł.
"Cierpi, bestia", mruknąłem do duszy, która dygotała nadal, "podejdę do niego, spytam, co go gnębi, może jakiejś rady potrzebuje"
Jak pomyślałem, tak też zrobiłem. Smok ocknął się z zadumy, łeb w geście obronnym łapami zakrył. "Giń, maro nieczysta", wyjąkał.
Nie poddałem się zaklęciu, bliżej jeszcze ku bestii postępując. Smok splunął przez lewe ramię: "Tfu, na psa urok, na koci ślip, w lipie dziurka". Kadzidło ujął, w moją stronę pomachał. Pompką trochę marnych ogieńków wydmuchał. Potem ryknąć spróbował, ale jeno słaby charkot wydobył: "Ktoś ty, paskudo, że na zaklęcia  nie reagujesz?"
"Jam człowiek jest", rzekłem dumnie.
"To ty człowiek jesteś?", zadziwił się niepomiernie, "To niemożliwe. Wielu ludzi w swoim długim życiu widziałem, ale tyś jakiś inny jest".
"Normalny jestem, tak jak wszyscy".
"Głupiś, czy kłopotów szukasz? Każdy, kto człowiekiem się mienił, strój zupełnie inny nosił. Twardy, w słońcu błyszczący. Trudny do rozłupania. Nabiedzić się trzeba było, aby wydobyć go stamtąd, ale smak... palce lizać", rozmarzył się miłym wspomnieniem, ozorem mlasnął, "a ty, raczej dziewicę jakowąś przypominasz". Wyciągnął łapę i dźgnął me piersi pazurem, opończę przebijając. Dusza jęknęła bojaźliwie. Smok łypnął ślipiem przekrwionym..
"A to, co ci siedzi tam, na ramieniu, to towarzysz, czy licho jakoweś?"
"Dusza", wyjaśniłem i szturchnąłem ją lekko, aby cicho była.
"Dusza, powiadasz?"
"Tak. Każdy człowiek duszę posiada".
Smok stuknął się w łeb, aż zahuczało. "Rację masz, stworze dziwny. Pomnę teraz, że kiedym człowieka powalił i zanim wyłuskać z pancerza zdołał, dymek jakowyś spod przyłbicy wypływał. Coś na kształt tego, co ci tam na ramieniu siedzi. Ale skończyły się dobre czasy", westchnął głęboko, "no cóż, może to i dobrze, bom stary już jest i zbolały. Można by rzec, skrzydła mam podcięte..."
Cisza zapadła kłopotliwa. Nawet wiatr ucichł i ptactwo zamilkło. Jużem chciał ją przerwać, gdy smok ozwał się znowu: "To człowiekiem jesteś, powiadasz?... W jakim celu i skąd przybywasz? Tuszę, że walczyć nie chcesz, bo na potyczkę żadną miarą chęci już nie mam, mimo że broń jakowąś przy sobie trzymasz".
Ośmieliłem się na dobre, widząc, że smok krzywdy wyrządzić mi nie jest w stanie, a raczej sam pomocy potrzebuje. Dusza na swoje miejsce powróciła.
"To nie broń, a kijki do nordic walking. Podróż pieszą znakomicie ułatwiają, a i przez gąszcz pomagają się przedrzeć. Spoza lasu jestem", wyjaśniłem i usiadłem na sąsiednim głazie. Widząc, że smok odsunął się nieufnie, dodałem naprędce: "Znak pokoju przynoszę".
"Znak pokoju, powiadasz?", zadziwił się smok, nieufnie na mnie zerkając, "A czyimże wysłannikiem jesteś? Kto cię nasłał, aby spokój mój burzyć?"
"Nie wiem, czyś słyszał, że za lasem królestwo potężne istnieje?", brnąłem dalej, mimo że dusza w czoło mnie puknęła.
Smok pazurem w łeb się poskrobał. "A słyszał żem, słyszał. Dziad niegdyś mi o nim prawił. Ponoć krainą tą Smok Wawelski władał?"
"Dobrze pomnisz", pochwaliłem go.
"A żyjeż on jeszcze?"
"Rozmaicie pospólstwo gada. Jedno wiadomo, w Smoczej Jamie się zaszył i jeśli nos wyściubia, to nocą chyba i to rzadko, bowiem od dawna nikt go nie widział. Ponoć jakiś układ sekretny z włodarzami grodu zawarł, bo mu pomnik przed Jamą wystawili".
"Pomnik?... Docenili go widno", smok z zazdrością westchnął, "A włodarze naszej krainy niewdzięczni są i władzą zaślepieni. Od pół roku do bram groty rajców bezskutecznie kołaczę i po prośbie chodzę, aby pomnik godny memu kuzynowi wystawili. Póki co, dwie włócznie skrzyżowane pod ich siedzibą wystawiłem, ale, niewdzięczni, usunąć je zamiarują". Znowu smok smutnie  głos zawiesił. Widać jednak było, że uczuć burza wnętrzem jego targa.
"A czymże smok ów, kuzyn twój, krainie waszej się zasłużył?", spytać po chwili się odważyłem, bo opowieść zaciekawiła mnie wielce.
"Zaszczytną służbę z woli plemienia naszego dla jej dobra pełnił. Rozległe stosunki z królestwami ościennym utrzymywał. Naród nie doceniał go, niestety, i krytykował wielce. Jakiś czas temu, na uroczystości do jednego z nich się udał. We mgle lądować usiłował, o drzewo skrzydłem zahaczył i..."
"I co?", spytałem dla ponaglenia.
"I zabił się, biedaczek. Długo jego szczątki na polu leżały, zanim je zebrano i do krainy naszej przysłano. Pożegnałem go, zwyczajem naszym na stosie paląc. Kupka popiołu jeno po nim się ostała, w grzebalną urnę wsypana. Szukam teraz miejsca godnego na jej pochówek i nic wymyślić nie mogę... Ale wiesz, co, człowieku?", tu smok ożywił się nagle, jakby nagłą myślą oświecony, "dobre moce ciebie do mnie przysłały!".
Uniósł się z głazu, z trudem niejakim na kolana przede mną padł i dłoń mą do pyska podsunął. Przeląkłem się niepomiernie, bom myślał, że pożreć ją zamierza, ale on jeno ozorem ją liznął. "Dobrodzieju mój, prośbę mam do ciebie wielką", zajęczał, ślipia proszalnie ku górze unosząc, "weź urnę grzebalną z prochami kuzyna mego i w Smoczej Jamie Smoka Wawelskiego złóż. Niech tam na wieki spocznie. A, i jeszcze jedno... te dziwne kijki, coś ze sobą przywlókł, pozostaw. Do latania czuję awersję wielką, może piesze wędrówki dla podupadającego zdrowia przy ich pomocy rozpocznę".
Słońce ku zachodowi chylić się poczęło, koniec krótkiego dnia wieszcząc. Umykającym czasem goniony, urnę grzebalną ująłem i dotkliwy brak kijków czując, przez las z powrotem się przedarłem.
Teraz w podróż do Grodu Kraka się sposobię. Może ze Smokiem Wawelski pogadam.

poniedziałek, 26 marca 2012

Bieganie

Biegamy i jesteśmy zabiegani. Codzienne obowiązki wymagają od nas szybkiego działania, przemieszczania się, szybkiego podejmowania decyzji, łapania okazji. Czas nas pędzi i brak nam możliwości dłuższego odpoczynku, odprężenia, spojrzenia w niebo.
I jakby za mało nam było tego codziennego pośpiechu, nakręceni i żądni rywalizacji, nawet w wolne dni stajemy w szranki, aby udowodnić sobie i innym, że jesteśmy dobrzy, że stać nas na kolejny wysiłek i wyczyn. Dlatego taką olbrzymią popularność uzyskują wszelkiego rodzaju konkursy, imprezy sportowe i konkurencje. Jedną z nich są MARATONY. Uczestniczenie w nich stało się swego rodzaju tradycją. Przybrały formę masowych wydarzeń. Organizowane są w wielu punktach świata i ściągają całe rzesze fanów, niepomnych niewesołych korzeni tego biegu, sięgających starożytności
Maraton. Mała miejscowość we wschodniej Attyce, odległa o 42,2 km od Aten. To właśnie tam, w roku 490 p.n.e. Ateńczycy pod wodzą Militiadesa pokonali perskie wojska. Aby powiadomić Ateny o zwycięstwie, wysłano z tą wieścią z pola bitwy gońca, który przebiegł całą odleglość od Maratonu i po przekazaniu wiadomości padł martwy!
Prawdopodobnie nikt teraz nie pada martwy na mecie, zwłaszcza, że dla ogromnej większości uczestników zwycięstwo nie jest celem samym w sobie. Liczy się przyjemność pokonania dystansu, często skróconego do połowy, nawet jeśli biegnie się w takim tempie:

Właśnie wczoraj odbył się Półmaraton Warszawski. Wzięło w nim udział blisko 7 tys. biegaczy z 43 krajów. Pokonywali odległość 21 tys. 975 m, od Mostu Poniatowskiego, przez Trakt Królewski w stronę Nowego Miasta, potem wzdłuż Wisły do ul. Gagarina i Ludną, przez rzekę na błonia Stadionu Narodowego.
Poprzednie edycje wygrywali Kenijczycy.  Tym razem jednak zwyciestwo odniósł Polak, Arkadiusz Gardzielewski, który dobiegł do mety w czasie 1:03:30. Pierwsza kobieta przekroczyła metę z czasem 1:14:25.
A oto link do tabeli zawierającej kalendarz maratonów na świecie na rok 2012, w których biorą udział również kobiety!!!:





sobota, 24 marca 2012

Z wiosną

Wraz z wiosną wszystko się budzi do życia. Wychodzą z ziemi roślinki, zielenią się drzewa, krzewy,  trawka... Aktywniejsze stają się wszelkiego rodzaju stworzenia, a więc także i ludzie. 
Pół biedy, jeśli aktywność tych dominujących ssaków sprowadza się do poczynań mających na celu podtrzymanie gatunku. Gorzej, jeśli powoduje wręcz jego zmniejszenie.
Ciepło, słoneczna pogoda i bark utrudnień związanych z zimą skłania do intensyfikacji masowego przemieszczania się. Ludziska, jak w amoku, wsiadają do swoich bolidów, nierzadko nie używanych przez kilka ostatnich miesięcy, i... hulaj dusza!   Rozpoczyna się wariacki rajd po zniszczonych drogach i nie dokończonych autostradach. Bez względu na zdradliwe jeszcze zmiany wiosennej aury dociskają pedał gazu do dechy, wyprzedzają na skrzyżowaniach, przecinają linie ciągłe i nie uważają na zakrętach. Wystarczy chwila nieuwagi i finał wiadomy. Giną nie tylko kierowcy, ale także Bogu ducha winni pasażerowie i piesi...
Codziennie, mając włączoną Jedynkę Polskiego Radia, słucham także podawanych tam komunikatów Radia Kierowców.  Włosy dęba stają, zwłaszcza, kiedy słyszę o karambolach, do których dochodzi przy złej pogodzie, zwłaszcza przy ograniczonej widoczności.
Właśnie - KARAMBOL. Słowo używane często i brzmiące trochę jakby z cudzoziemska. Nie zastanawiamy się, jaka jest jego etymologia i dlaczego właśnie odnosi się do zderzenia wielu pojazdów.
Moja nieokiełznana wyobraźnia natychmiast podpowiedziała mi, że jest to rdzennie polskie słowo, powstałe ze zbitki dwóch - KARA i BOLEK,  lub KARAM ("karzę") i BOLEK. 
Dlaczego? Otóż, kiedyś niejaki cienki Bolek wsiadł do pojazdu i spowodował zderzenie, za co ogólnie mówiąc spotkała go kara.
Chcąc potwierdzić moje przypuszczenie, zajrzałem do Słownika Języka Polskiego, gdzie ku mojemu zdumieniu znalazłem następujące wyjaśnienie: "karambol - bilard rozgrywany trzema kulami (bilami) na stole bez otworów, przy czym punktowane jest uderzenie bili w dwie pozostałe; czerwona kula w bilardzie." "karambolować - robić karambole w grze bilardowej".
Dopiero jako drugie znaczenie, i to w przenośni (sic!), podano: "niespodziewane, gwałtowne zderzenie, potrącenie się". Określenie pochodzące z języka francuskiego.
Hmmm... człowiek się uczy przez całe życie.
Ale dlaczego czerwona bila nazywa się właśnie KARAMBOL?
Pogrzebałem i znalazłem! KARAMBOLA, oskomian pospolity. Tropikalny owoc pochodzący z Indonezji. Ale nie czerwony, tylko żółtawy, i nie okrągły, a podłużny i w dodatku w przekroju gwiaździsty.
Nie wiem dlaczego, ale mój ukarany Bolek wydaje się bardziej prawdopodobny. 

  

  

czwartek, 22 marca 2012

Dzień dobry

To ja. Ten sam Wojtek z blogu na onecie o tym samym tytule. Probuję przyzwyczaić się do nowego środowiska. Jeszcze raczkuję.
Wszystko jeszcze w stadium prób.