niedziela, 29 kwietnia 2012

Skrzyżowanie

Upał uderzył piekielny. Zapowiedź goracego lata. 32 stopnie w cieniu!!! Oczywiście na moim zaokiennym termometrze. Nie mam powodu, aby mu nie wierzyć, chociaż... starość każdego dopada, nawet termometry. Wtedy można się spodziewać różnych dziwnych rzeczy, podobnie jak u podstarzałych synoptyków.

Naprzeciw balkonu gwałtownie wylazły liście na roślinach będących skrzyżowaniem konia i  zwierzęcia wypasanego na halach, potocznie zwanych kasztanowcami. Nie wiem w jakich okolicznościach doszło do skrzyżowania kasztanka z owcą, dwóch bądź co bądź ssaków, w dodatku dając w efekcie drzewo. Z ssaka pozostało mu jedynie wysysanie wilgoci z gleby. 

Mityczna historia zna przypadki przemiany człowieka w drzewo, albo w słup soli, czy w kamień. Jednak ten jest moim zdaniem wyjątkowy. Niech nad tą tajemnicą pochylą się uczeni, albo literaci.



piątek, 27 kwietnia 2012

Hipokrytesowo

Hurrra!!!

Na moim blogu ujawniło się limeryckie oblicze Hipokrytesa!!!

Zamieścił on w komentarzu do jednego z moich wpisów najnowszy limeryk swojego autorstwa. Oto on:

Pewien facet z ciepłego wyra
Pomyślał se, a co bede tyrał?
Skrobnę raz to i owo
Bedzie ze mnie musowo
Michnik, Cat albo Tyrmand


Moim zdaniem jest jeszcze inne oblicze łagodnego zazwyczaj Hipokrytesa, komentatora wydarzeń politycznych. Ujawniam je poniżej:

Blogger Hipokrytes
To jest facio gites.
Lecz gdy w polityce
Brednie albo wice,
Budzi się w nim zły pies!!!

Pozdrowienia!!!

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Smok Zza Lasu - Wyprawa

Odwilż nastała w Najjaśniejszej Krainie Naszej.
Nie znaczyło, że wśród zarządców  jej spokój zapanował - ci cięgiem w sejmikach za łby się brali - a jeno to, że zima pofolgowała nieco. Ciepłym powietrzem z południowych krańców dmuchnęło, deszcz z niebios poszedł i pokrywę śnieżną roztapiać począł. Tu i ówdzie rzeki wylaniem zagroziły, naród w kupę się zebrał, by domostwa w porę obronić. Z nadzieją przepowiedniom astrologów ucha nastawiał, którzy w gwiazdy wpatrzeni, szczęściem na dni kilka jeno taka pogodę wieszczyli, wkrótce nawrót tęgich mrozów zapowiadając.
Ptastwo niebieskie ożywienie swoje świergotem obwieszczało, zwierzyna leśna śmielej z ostępów się wychylała, pożywienia poszukując i ciepłe promienie zza chmur wyzierające wykorzystując.
Jam też przedziwny przypływ sił witalnych poczuł, rzadko o tej porze roku spotykany. Ogacenie z kilku snopków z wrót wejściowych zdjąwszy, rozwarłem je na ościerz, smród zatęchły z chałupy wyganiając. Światło dnia wczesnego do środka się wdarło i z półmroku kobitę moją w pozie powabnej nad paleniskiem pochyloną wydobyło. Obraz ten krew w żyłach mi pobudził i jużem obłapiać ją począł, kiedym w łeb się palnął, myślą nagłą olśniony. "Czy miast energię swą lekkomyślnie roztrwaniać, nie lepiej na wyprawę do Grodu Krak ją przeznaczyć? Przecie jużem czas jakiś temu Smokowi Zza Lasu przeniesienie prochów kuzyna jego do groty Smoka Wawelskiego przyrzekł".
Kobita, kieckę chętnie już zadartą, z miną zawiedzioną opuściła.
- Cóżeś ty, stary, wymyślił? - zachrypiała, w gębę mi z bliska spozierając.
- Zima pofolgowała. Na wyprawę czas ruszyć, z przyrzeczenia dawnego się wywiązać - burknąłem.
- Tej kreaturze zza lasu jakiejś? Rozum ci z pewnikiem odjęło.
Zdumiałem się wiedzą jej o przypadkach, którem w tajemnicy głębokiej utrzymywał. Baba, przyznać trzeba, oczy i uszy rozwarte miała, na wszystko baczenie mając.
- Kreaturze, nie kreaturze, słowa raz danego na wiatr nie puszczam. Tobołek mi wyrychtuj, strawy nawarz - poleciłem, twarz zachowując, mimo przeświadczenia niejasnego, że kobita rację mieć może.
Wkrótce, czasu nie marnując, z puszką popiołem z paleniska napełnioną, w drogę samotrzeć ruszyłem.
Droga do Grodu Kraka parę dni mi zajęła. Nie łatwa była, bowiem roztopy w rozlewiska przemieniły się wielkie, do przejścia w bród trudne. A tam, gdzie trakt suchym się okazał, dziury i rozpadliska zostały odkryte, o marnej trosce włodarzy Krainy Naszej o stan dróg świadcząc.
Tu i ówdzie na poboczach pojazdy porzucone tkwiły, uszkodzonymi kołami i resorami strasząc. Nierzadko też jeden na drugim kupą leżały, przy widoczności marnej na siebie wpadając. Ci, co w drodze byli, w zajazdach przydrożnych koczowali, pomocy kowali i kołodziejów wypatrując. Niektórzy, doczekać się ich nie mogąc, w dalszą drogę, wzorem moim, samotrzeć się udawali.
Niepokój w narodzie panował wielki. Wieści rozmaite z ust do ust krążyły, przyszłość niepewną zapowiadając. A to, że dodatek emerytalny na starość potrzebującym obciąć zamiarują, na dobitkę dziadom i babom, co w wiek podeszły się wpędzili, dorabiać zakazując. To znów, że daninę podnieść planują, codzienne życie nieznośnym czyniąc. Lub to, że mąż pewien, głowa gorąca, do Parlatorium Krainy przez naród wybrany, nie wiedzieć czemu mandatum  swoim ciepnął. Co poniektórzy, ucha posłańcom maści rozmaitej nadstawiając, rychłe bankructwo Krainy Naszej wieszczyli. Emisariusze Koterii Wodzowskiej nastroje niepewności podgrzewali, nadzieję na odzyskanie władzy upatrując. Na domiar złego, wieść gminna niosła, że dnia dziesiątego, jak każdego miesiąca, Wódz w otoczeniu dworzan wiernych znicze i wieńce przed siedzibą Głównego Włodarza ostawił.
Ja, własny rozum mając i pogłoski rozmaite ze spokojem przetrawiając, drogę swą mimo przeciwnościom wszelakim ukończyłem, popołudniem późnym u Bramy Floriańskiej stanąwszy
Pierwszy raz przyszło mi w Grodzie Kraka przebywać. Zacny to gród, historyi wielkiej i dla Krainy Naszej zasłużon. Wiedza moja o nim na tyle obszerna była, na ile w księgach nielicznych udało mi się okazjonalnie wyszperać, lecz już gąszcz ulic jego zupełnie mi był nieznany. Na szczęście Wzgórze Wawelskie z zamkiem rozmiarów słusznych nad domostwa wystawało, toteż starając się z oczu go nie tracić, jakoś nad brzeg Vistuli dotarłem. Tam obwieś pewien do mnie się przyczepił i widząc, żem zagubiony nieco, usługi swoje zaoferował, za datek niewielki pod Smoczą Jamę doprowadzając. Już zniknąć zamierzał, monetę dla sprawdzenia gryząc, gdym zatrzymał go jeszcze.
- Rzeknij człecze, a Smok Wawelski nadal w tej Jamie pomieszkuje?
Łypnął na mnie okiem podejrzliwym, niepewnie wokół siebie się rozglądając.
- A ja tam  nie wiem, panie. Jedni gadają, że tak, inni, że dawno już padół nasz opuścił. Gawiedź przybywa tu czasem, posturę Smoka w pomnik zaklętą ogląda, na wejście do Jamy popatrując. Co poniektórzy modły mamroczą, Smoka Wawelskiego prosząc, aby Krainę Naszą od zapaści i swarów uchronił - przerwał, zęby rzadkie w uśmiechu krzywym odsłonił i monetą w garści wymownie poruszył. Drugą mu więc wcisnąłem, a ten, zanim się na dobre oddalił, szepnąć zdążył jeszcze: - Życzę tobie, panie i familii twojej dobra i szczęścia wszelakiego w bród. Nie wiem, czego tu szukasz, ale radzę z życzliwości wielkiej, oddal się tam, skądś przybył, losu nie kuś.
Ciarki po grzbiecie przeszły mi niemiłe, alem zebrał się w kupę, i posturę Smoka w żelazie zaklętą omijając, w czeluść Jamy się zagłębiłem, pochodnią podróżną drogę oświetliwszy.
Jama długą i krętą się okazała. Woda po ścianach ściekała, w strumyki się łącząc, a gdzieniegdzie ze sklepienia kapiąc, w łeb mi bębniła, rzadkie owłosienie zraszając. Tu i ówdzie grona nietoperzy diabelskich zwisały, obrazu grozy dopełniając.
Nie wiem, jak długo szedłem, bowiem rychło poczucie czasu stracił. Wtem, droga ostro skręciła, w olbrzymią grotę przechodząc. Pochodnię ku górze uniosłem, oświetlić ją próbując, alem niewiele uzyskał, gdyż przestrzeń była niemała. Jednakowoż szelest jakowyś z odległego jej krańca słyszeć się dało. Ostrożnie stopy stawiając, bowiem podłoże kamieniste i nierówne było, już do tego miejsca się zbliżałem, gdy nagle kreatura, zielona jakaś, z mroku się wyłoniła. Łapę w geście obronnym uniosłszy, głosem chropawym zaklęcie wymamrotała:
- Na psa urok, na koci ślip, w lipie dziurka! Tfu, zgiń, przepadnij, maro jedna! - i śliną gęstą w gębę mi splunęła.
Tchum złapać nie mógł, nos i usta ze szczętem zaklejone mając, alem ręką wolną w porę uwolnił się jakoś. Kreatura, chwilę odczekawszy, jeszcze raz splunęła, szczęściem tym razem przez lewe ramię swoje, a potem paszczę rozwarła, pewnikiem ogniem zionąć  próbując. Ale jeno powiew smrodliwy na zewnątrz się wydobył, wątpia mi wywracając.
- Ktożeś ty, maro przeklęta. Czego szukasz i skąd przybywasz - wycharczała, zbliżając się nieco.
- Ze Stołecznego Grodu jestem. Smoka Wawelskiego szukam. Wieści od Smoka Zza Lasu niosę! - wykrzyknąłem, strachem zdjęty, drzemiące w ścianach echo budząc.
 - Prawdę prawisz, czy łżesz może? Bo jak posłannikiem tej zarazy, Szewczyka Dratewki jesteś, to z życiem rychło pożegnać sie możesz. Do dzisiaj, na wspomnienie jego, ogień wątpia mi piecze!. - Tu, kreatura za żywot się chwyciła, jęczeć rozdzierająco poczynając.
Postąpiłem ku kreaturze biednej, po wspomnieniu Szewczyka Dratewki, Smoka Wawelskiego do reszty w niej rozpoznając. I chociem mocno powitaniem nieciekawym rozsierdzony był,  do serca gom utulił. Smok siąknął razy parę, łzę ściekającą po pysku otarł.
- Opuszczony i samotny się czuję. Tkwię tu, zamknięty, świata prawie nie oglądając, za samicą jakowąś tęskniąc. Mimo że, jak pamiętam, owa zbytnią dobrocią nie grzeszyła, toż w chwili słabości mojej pomoc nieść mi mogła - wystękał. - Nocami jeno bezksiężycowymi czasem się wymykam, po wysypiskach śmieci pożywienia szukając. Ach, gdzież te czasy, kiedy krain wiele pod władaniem rodu mego pozostawała!
Widząc, że cierpi bestyja, w sakwie pogrzebawszy, medicinum  na zgagi przypadłość wygrzebałem, pigułek kilka na łapę mu wysypując.
- Naści, Smoku Wawelski, weź to do pyska, nie łykaj od razu, jeno na ozorze ostaw do rozpuszczenia całkowitego. Ból twój nie obcy mi jest, bowiem niewiasta moja nie zawsze dobra strawę mi podtyka. Kobitą poćciwą jest, ale do garów nie zawsze się przykłada.
Smok medicinum do paszczy wsypał i na czas jakiś cisza w grocie nastała, mlaskaniem przerywana. Podjąłem pod ramiona poczwarę i ku kamiennemu leżu powlokłem, pochodnie podróżną obok zatykając. Nietoperze spłoszone od stropu się oderwawszy, w głąb korytarzy uciekły. Smok medicinum przełknął, po żywocie się pogładził.
- Skuteczne to wielce - pochwalił, przyjaźniej na mnie łypiąc. - Po raz pierwszy od lat wielu ognia w wątpiach mi przyszło nie poczuć. Ta zaraza, Szewczyk... niech go czeluście piekielne pochłoną! No, ale nie gadajmy o nim, bo pewnikiem boleść mnie znowu chyci... Powiadasz, Waść, że z wieścią od Smoka Zza Lasu przybywasz?
- Tak. Prośbę wielką od niego mam tobie przedłożyć.
- Toż żyje on jeszcze? Myślałem, że z tym światem się rozstał, bo wieści od niego nijakiej dawno już nie mam. A znam go dobrze, bo przeżyć wiele razem nam dane było. Wizją wspólna opętani, o wyzwolenie krainy naszej spod panowania satrapów bój wiedliśmy. Ale wkrótce po tym, jak jarzmo reżimu owego zostało zrzucone, skłóciliśmy sie wielce. Drogi nasze na wieki sie rozeszły. Czasy to były piękne, ale ansa wzajemna górować poczęła. Jam planował tych, co zbłądzili, satrapie się zaprzedając, dla dobra krainy do współpracy zaprosić, a on ich wszystkich wyciąć w pień zamiarował... - westchnął i nad przeszłością się zadumał.- To powiadasz, spotkałeś go, Waść? - mruknął, ocknąwszy się po chwili.
- Tak, Smoku Wawelski. Żyje w Krainie Za Lasem, ale podupadł wielce, przeciwnościami losu nękany. Czas jakiś temu, kuzyna swego w delegacyją do kraju ościennego namówił. Ten, decyzyją pochopną podczas mgły osiąść na ziemi próbował i rozbił się ze szczętem, biedaczek. Teraz Smok Zza Lasu, boleścią wielką zdjęty, walkę o zachowanie pamięci jego w krainie swej podjął. Prochy kuzyna do niej sprowadził, lecz miejsca godnego na ich pochówek znaleźć nie mogąc, mnie z nimi do ciebie wysłał. Prośbę mymi usty wnosi, abyś w Jamie swojej na pamięć wieczną zatrzymać je raczył.
- Zatrzymać? Tutaj? - Smok obruszył się nieco. - A po cóż kłopot mi na łeb brać taki? Jeszcze wieść się po krainach rozniesie i pielgrzymki pod Jamę walić gęsto będą, spokój mi zakłócając... -Zafrasował się i jużem myślał, że z wyprawy z niczym wrócić mi przyjdzie, kiedy ozwał się znowu - A gdzie masz te prochy, coś ze sobą tu przyniósł?
- A tutaj, Smoku - odrzekłem, urnę mu podając. Obrócił ją w łapach, do pochodni bliżej podsunął.
- Hmm - mruknął. - Nie wiem... A jaką pewność mieć mogę, że to jest to, o czym prawisz? Napisu nijakiego nie ma. Wieko mocno zawarte. 
- Pewności żadnej nikt mieć nie może - rzekłem, chytrze do przypadkowego wykrycia prawdy go sposobiąc.
- Tak, tak. Wiadomo, co w takich przypadkach się dzieje... No dobrze, ostaw ją tutaj. Niech miejsce godne w Jamie przez pamięć walki naszej wspólnej znajdzie. Ale prośbę do Waści mam wielką. Jeśli kiedykolwiek jeszcze do Grodu Kraka zawitasz, o medicinum cudownym nie zapomnij. Po słońca zachodzie u wejścia pod głazem ukryj.

Świt blady Gród Kraka litościwie z mroku nocy wydobywać począł, gdym Smoczą Jamę szczęśliwie opuścił. Deszcz lał się z niebios, zimę do wczesnej wiosny upodobniwszy. Tym bardziej więc roztopów wielkich się obawiając i idąc za radą Adamusa, męża mądrością i roztropnością sławnego, dyliżansem, przez Morawy, drogą okrężną do stolicy wróciłem. 

niedziela, 22 kwietnia 2012

Poezja

Zaprzyjaźniony Blogger, Hipokrytes, znany z celnych komentarzy na temat naszych wydarzeń politycznych (patrz, "Hipokryteja" w mojej liście blogów), zainspirowany moimi limerykami, postanowił spróbować swoich sił w poezji.

W komentarzu do postu pt. "To skandal" zamieścił nastepujący wiersz, cyt.:

Nic nie przychodzi mi do głowy
Wymyślić wierszyk? Nie ma mowy
Szukam rymu, rym umyka
Nie napiszę więc wierszyka
Gdy w głowie pusto, trudna rada
Okropnie męczyć się wypada
Nim się ulęgnie w pustej głowie
Choć jedna zwrotka, stracę zdrowie.

Oto moja odpowiedź:

Wielce szanowny Hipokrytesie,
Masz talent, jak wieść niesie.
Aż czytać chce się.
Niejeden twórca ugnie się
I stwierdzi, że jest w lesie.
Że to prawda - klnę się!


Życzę zdrowia :)

piątek, 20 kwietnia 2012

Moje drugie "ja"

Naświntuszyłem koszmarnie limerykowo, ale w pewnym sensie czuję się przez to oczyszczony. 

Człowiek co jakiś czas odczuwa potrzebę przekroczenia pewnej granicy, złamania określonych konwenansów. Nie przychodzi to łatwo, bowiem na co dzień jest się zamkniętym w ciasnym kręgu umoralniających zasad i czujnego pręgierza opinii otoczenia.

W każdym drzemie jego drugie "ja". Sztuką jest zrównoważyć wpływ tego "ja"  na jego myślenie i życie. Zarówno to "dobre ja", jak i "złe ja" nie powinno wziąć góry. Oba, trzymane w ryzach, są wręcz niezbędne dla zdrowia psychicznego.

Czuję się więc nie tylko oczyszczony, ale i zdrowy psychicznie (He, he, he!)
Przepraszam, to znowu moje drugie "ja" wyłazi na wierzch.

Oto ono:

To skandal!

To skandal!!! Jak ja mogłem tak naświntuszyć! I "de", i "fiut", i "cipka"...
Coś okropnego. Nie mogę tego czytać...

To, proszę Państwa, dowód na to, jak rozkurczająco działa późnym wieczorem szklaneczka (a może nieco więcej) Irish Whiskey.

O kurce!
Tak mi poluzowały hamulce,
o zgrozo,
jak niejakiemu don Kichote,
dybiącemu na cnotę
Dulcynei z Toboso.

Muszę się zrehabilitować (cokolwiek to znaczy), i dzisiaj naświntuszę nieco mniej. Oczywiście też ze szklaneczką IW. 


Dulcynea z Toboso
Lubiła chodzić nago (o zgrozo!).
Ujrzawszy ją, Don Kichot
Wydał nerwowy chichot
I spytał: „czy zostaniesz mą espozą?”


Pewien sędzia z Lahore
Zjadł kapustę z kalafiorem
Oraz grochu korzec.
I nie mógł nic orzec,
Bo miał gazy spore.


Raz żołnierz z Efezu,
Swoje buty zezuł
Po dni wielu kopach
Siedzenia w okopach,
I krzyknął: O, Jezu!


Kiedyś, pewien grabarz z Białowieży
Zatruł się mięsem nieświeżym,
A ponieważ była to stypa,
To się nerwowo zapytał:
Czy jest cały ten, co leży?


Raz jeden skurwysynek
Zagrał na klawesynie
A drugi skurwysyn
Wsłuchał się w klawesyn
I rzekł: o, nie słyszałem takiej gry, nie!

NO NIE MOGĘ, ZNOWU MNIE PONIOSŁO!!!
ale tłumaczy mnie późna pora (wszystkie dzieci już śpią)


środa, 18 kwietnia 2012

No więc świntuszę

Świntuszenie...
Czy ma coś wspólnego z tuszeniem świń?
Tuszę, że nie.
Chociaż, z drugiej strony, istnieją przecież świńskie kawały...
Ale ja nie będę ich opowiadał. Natomiast, idąc za hasłem rzuconym przez Pewną Zaprzyjaźnioną Bloggerkę, opublikuję niniejszym kilka limeryków mego szanownego autorstwa, zawierających znamiona świntuszenia. 
Z góry za  nie nie przepraszam.


Raz pewna wodna nimfa
Sprawiła, że faunowi wzburzyła się limfa.
Więc wyszedł z chaty na dwór,
Poczuwszy, że ciąży mu wór,
I podglądał ją, jak myje się swym Fa.


Pewna melomanka, żona pilota Junkersów,
Nigdy nie kładła się do łóżka bez pampersów,
Bo kiedy zasypiała,
To często popuszczała,
Słuchając chóru ulubionych rewelersów.


Raz Casanowa, gdy go w łożu opuściła buta,
Bo coś na wysokości zadania nie stanęło mu tam,
Rzekł: oto jest powód,
Bym pojechał do wód
I wymoczył tego niepokornego fiuta.


Raz Thor Heyerdal, płynąc na Kon-Tiki,
Stwierdził, że przyczepiły mu się owsiki.
Więc wsadził swą de
W oceaniczną wodę
I rzekł: ruszajcie wpław do Ameryki!


Stara dewotka ze Świętej Lipki,
Nie zwykła zaglądać do swojej cipki.
Toteż wielkie było jej zdumienie,
Gdy wydobyły się z niej płomienie
I dobiegł oddech podejrzanie szybki


Pewien Włoch spod Tulona,
Schodząc z dziewiczego łona
Po nocnym teta-te,
Podrapał się w piersi kudłate
I rzekł: to była notte buona!

TO JESZCZE NIE WSZYSTKO!!!!



wtorek, 17 kwietnia 2012

Spojrzenia


Kiedy decydujemy się na podróż środkami lokomocji miejskiej, musimy mieć świadomość, że nie odbędziemy jej sami. Wraz z przekroczeniem progu tramwaju, autobusu, czy metra, wkraczamy w specyficzną, skonsolidowaną społeczność. Charakteryzuje się ona nastawieniem na swego rodzaju przetrwanie, które ma na celu ułatwić jej przemieszczenie się z punktu A do punktu B możliwie bezboleśnie i z jak najmniejszymi stratami. Każdy jej członek znajduje w niej swoje miejsce, przy którym trwa i które z uporem pilnuje.
Niestety, porządek ten ulega zakłóceniu podczas każdorazowego zatrzymania się środka lokomocji, kiedy to następuje częściowa wymiana podróżujących. Ci, którzy wyszli, oddychają z ulgą, wtapiając się w nową społeczność, jaką stanowi ulica. Natomiast ci, którzy weszli, stają w obliczu niełatwego zadania wywalczenia prywatnej przestrzeni na nowym terytorium. Spotyka się to z odczuwalną niechęcią tych w środku, ponieważ zmusza ich to do uczestniczenia w chaotycznych i uciążliwych przetasowaniach, kończących się niejednokrotnie scysjami, kąśliwymi uwagami i utratą zdobytej uprzednio pozycji.
Kiedy nowy osobnik szczęśliwie znajdzie już swoje miejsce, natychmiast staje się obiektem obserwacji, przejawiającej się w różnego rodzaju spojrzeniach. Mogą to być spojrzenia UKRADKOWE, szybko taksujące, kryjące zainteresowanie lub niechęć. ZACHĘCAJĄCE, niosące obietnicę bliższego kontaktu, uwarunkowanego jednak stopniem aktywności obdarzonego nim osobnika. WSTYDLIWE, rzucane spod opuszczonych rzęs i cofające się z zażenowaniem, gdy zostaną przyłapane na gorącym uczynku. ZACIEKAWIONE, będące konsekwencją zainteresowania wyglądem i zachowaniem się obiektu obserwacji. WROGIE, wyrażające zdecydowanie ujemne odczucia, jakim uległ obserwator pod wpływem spojrzeń, rzucanych w rewanżu przez obserwowanego. ODSTRĘCZAJĄCE, wywołujące w obiekcie uczucie obrzydzenia. SEKSISTOWSKIE, wyrażające w sposób jawny i natarczywy zauroczenie obserwatora obiektem obserwacji, bez względu na jego płeć. PYTAJĄCE, budzące chęć ustalenia pewnych szczegółów, w przypadku ew. zawarcia bliższej obopólnej znajomości. ZASPANE, rzucane bez specjalnego zainteresowania, odruchowo, głównie w celu skontrolowania sytuacji. NIEPRZYTOMNE, znad książki, gazety, lub podręcznika, w rzadkich wypadkach budzące podejrzenie spożycia alkoholu lub narkotyku.
Wpływ tych spojrzeń na nas, zależy od ich intensywności, warunków i czasu trwania podróży, oraz od stopnia wciągnięcia się w tę swoistą grę. Może się ona różnie skończyć, ale najczęściej zostaje w porę przerwana przez konieczność opuszczenia środka lokomocji. Wówczas, oddychając z ulgą, że mamy już to za sobą, powoli usiłujemy odzyskać trzeźwe spojrzenie na świat.

niedziela, 15 kwietnia 2012

Względność

Słownik języka polskiego pod hasłem względność informuje: "zależność czegoś od różnych czynników, bycie względnym; relatywność. Względność opinii o czymś, oceny czegoś. Względność informacji, wiadomości."

To, że wszystko jest względne a interpretacja zdarzeń zależy od punktu widzenia, czasu i miejsca obserwatora, doświadczamy na co dzień. Ścierają się różne poglądy na ten sam temat, proponowane są różne rozwiązania tych samych problemów. Różnie podchodzi się do kwestii wiary, zasad moralnych, prawa, nauki itd, itd. Nawet czas jest pojęciem względnym.

W zasadzie wszystko jest wględne, a więc nic nie jest do końca prawdą ani ostatecznym kanonem.

Tydzień temu katolicy obchodzili Wielkanoc, świętując zmartwychwstanie Chrystusa. Z tygodniowym opóźnieniem robią to teraz wyznawcy prawosławia. Obie strony przekonane są o właściwości i zasadności swojego terminu. Co do jednego jednak są zgodne - faktu zmartwychwstania Chrystusa oraz, jako chrześcijanie, wyjątkowości i słuszności swojej wiary i określonego przez nią pojęcia Boga. Trudno jest im przyjąć słuszność (lub wręcz ją negują) zasady wiary oraz pojęcia Boga w innych religiach, chociażby Buddyźmie, Islamie, czy nawet Judaiźmie, z którego w prostej linii wywodzi się chrześcijaństwo (Jezus przecież był Żydem). A próby podważania Jego śmierci na krzyżu i  zmartwychwstania określają jako herezję i zamach na podwaliny wiary chrześcijańskiej.

Wszystko jest względne, a więc wszystko jest możliwe. 

W jednym z poprzednich wpisów, poświeconych Wielkiemu Tygodniowi, wspomniałem o Barbarze Thiering, teologu, znawcy Biblii i badaczki zwojów znad Morza Martwego. W wyniku tych prac oraz analizy Nowego Testamentu, doszła do zaskakujących i kontrowersyjnych wniosków. Najważniejszym i najbardziej obrazoburczym z nich jest twierdzenie, że Jezus nie umarł na krzyżu. Doszedł do siebie po zatruciu (podaniu Mu wina zmieszanego z trucizną), a przyjaciele pomogli Mu wydostać się z grobu. Pozostał z nimi, dopóki w r. 64 nie dotarł do Rzymu.
Twierdzi ona, że Piłat  zgodził się, aby nie czekać na śmierć skazańców na krzyżach (zbliżająca się godzina Paschy i związane z tym świętem ograniczenia dotyczace podróży i dźwigania ciężarów) i zgodnie z prawem żydowskim pochować ich żywych. Ponieważ Jesus po zażyciu trucizny robił wrażenie martwego, Piłat polecił połamać golenie tylko pozostałym dwum skazańcom i pochować ich razem w grocie. Zgodził się na umieszczenie w niej zdjętych z krzyży, gdyż wiedział, że  umrą tam przed upływem tygodnia.
Wszyscy byli przekonani, że Jezus nie żyje. Został umieszczony w tej samej grocie (a raczej w dwu sasiadujących i połączonych ze sobą grotach), która znajdowała się w odpowiedniej odległości od miejsca kaźni.  Można było Go zanieść tam przed szóstą wieczór (początek Paschy). 

Barbara Thiering, w swej książce "Jezus mężczyzną" pisze: "Szymona Maga i Judasza  zdjęto z krzyży i połamano im nogi. Zaniesiono ich (...) krętą ścieżką do groty. Zostali umieszczeni w jej wschodniej części. Jan Marek, umiłowany uczeń, stał w pobliżu Jesusowego krzyża. Podobnie jak wszyscy ludzie związani z terapeutami, posiadał wiedzę medyczną. Gdy jeden z żołnierzy dla pewności przebił Jezusowi bok, Jan ujrzał wypływającą krew; wiedział, że Jezus niemal na pewno jeszcze żyje. Przekazał tę informację Jakubowi i Teodasowi. Teodas pomógł Jakubowi znieść Go do groty i zostawił przy nieprzytomnym pojemnik zawierający sto funtów, a więc bardzo dużą ilość, mirry i aloesu. Sok z aloesu działa jak środek przeczyszczający, a podany w dużych ilościach działa bardzo szybko. Mirra jest środkiem działającym na błonę śluzową. Chodziło o to, by zostawić w grocie leki umożliwiające usunięcie trucizny z organizmu, zanim zdąży zadziałać. Z chwilą, gdy trzej skazańcy zostali umieszczeni w grocie, wejście do niej zasłonięto kamieniem. "

Ciąg dalszy w kolejnym wpisie.


piątek, 13 kwietnia 2012

Smok Zza Lasu - Posłaniec


Obudziłem się dzisiaj późno, nocnym czuwaniem znużony, lecz ciesząc się, że rok stary już bezpowrotnie odszedł. Kobita moja chrapała jeszcze, w głębokim śnie pogrążona, resztki wczorajszych upiększeń na gębie zachowując. Wstać za nic mi się nie chciało, bo ogień w palenisku wygasł i ziąb nieznośny do chałupy się wdzierał. Jednakowoż ogrom jadła obfitego, com w siebie napchał, ujścia się domagał. Opończę więc na siebie narzuciwszy, do miejsca ustronnego się powlokłem. Tam też, nad dziurą przykucnąwszy, pracować z wielkim wysiłkiem począłem.
Jużem miał serce swoje sukcesem napawać, gdy nagle oczy me w róg wychodka padły. A tam, kreatura niewielka, czarcie nasienie jakieś, gnijące resztki z zapałem wyżerała. Uniósłszy się z trudem, ból w krzyżu czując, na kolana opadłem i tak w pozycji dziwnej, z nosem przy ziemi niemal, karaczanam obaczył. Już chodakiem się na niego zamachnąłem, gdy ten, odnóża w geście proszalnym splótłszy, ludzkim głosem się ozwał: 
- Panie miłościwy, życie mi daruj! Posłańcem jestem!
Zdumiałem się niepomiernie, że coś takiego gadać umie, oczom i uszom niedowierzając. Prawdaż to, czy nieprawda? A może w okowicie za dużom sobie pofolgował? Zabić, gadzinę, czy jeszcze o coś spytać?
Karaczan, wahanie moje widząc, skrawkiem papieru pot z pyska wytarł, brązową smugę na nim zostawiając.
- Wierz mi, panie. Może posturę mam lichą, ale naprawdę posłańcem jestem. Ważną personę reprezentuję.”
- A kogóż to, gadaj szybko, bo dłużej nie zdzierżę - ponagliłem go, zgrabiały zadek szmatą okrywając.
- Smok Zza Lasu mnie tu przysłał, pytanie wagi olbrzymiej mymi usty przekazując.
- Ciebie, kreaturo jedna? Nie mógł komuś znaczniejszemu misję powierzyć? A jakżeś ty, z przeproszeniem, blatta orientalis, przez ten mróz i śnieg tu się przedarł?
Karaczan pewniej się poczuł, śmierć oddalającą się widząc. O ścianę się oparł, odnóża na piersi splótł.
- Finanse krainy naszej w opłakanym stanie się znajdują. Wydatki trzeba ciąć. A plemię nasze odporne i wytrzymałe jest. Niewiele potrzebuje. Docenione więc zostało - tu karaczan głos podniósł, proroczy ton mu nadając: - Obaczysz, Waść, niejeden kataklizm przetrwamy i ród smoczy oraz ludzki przeżyjemy. Wszystkie krainy Ziemi w nasze władanie się dostaną!
Ciarki po pleach mi przeszły, ni to z obawy wielkiej, ni to z zimna, które przez drzwi niedomknięte wichura nawiewała.
- Zamilcz, pokrako jedna, bo zgniotę ciebie tu zaraz! Może i plemię twoje przetrwa, ale ty życie swoje natychmiast stracisz! -  wrzasnąłem, groźbę spełnić gotów. 
Karaczan w pokorze się zgiął i szybko przesłanie swoje wyrecytował, bojąc się, że nie zdąży:
- Smok Zza Lasu pyta cię panie, kiedy Smoka Wawelskiego nawiedzisz, urnę z prochami kuzyna mu zanosząc - po czym na wszystkie odnóża się osunął i wzdłuż ściany przez szparę czmychnął, w śniegu i zadymce przepadając. Splunąłem za nim, złe od siebie odganiając i do chałupy się powlokłem.
Kobita z łożnicy już wstawszy, garami przy palenisku pobrzękiwała. Szybko ku półkom się rzuciłem, stojące na nich przedmioty przeszukując. Niestety, nie znalazłem tego, com chciał.
- Kobito, puszka tutaj taka stała! - warknąłem złowrogo.
- Ta obła, ślady zielonej farby nosząca?
- Tak. Cóżeś z nią zrobiła, poćpiego jedna?
- Jużem dawno zawartość jej do strawy zużyła, myśląc, że to przyprawa jakowaś. Nawet smaczna była. Na klepisku, kole paleniska teraz stoi.
Zamierzyłem się na kobitę w złości ogromnej, alem się opanował, boć to pierwszy dzień Roku Nowego i nie wypada go od bicia baby rozpoczynać. Urnę grzebalną z podłogi podjąłem i nad przyszłością niewesołą zadumałem sie wielce.



wtorek, 10 kwietnia 2012

Opamiętajcie się

Ludzie opamiętajcie się!!!

Znowu polityczna zadyma pod Pałacem Prezydenckim, zamiast spokojnego pochylenia się nad ofiarami katastrofy sprzed dwóch lat.

Znowu pod pałacem stoi krzyż!!! Znowu będa przepychanki, kto go stamtąd usunie i kiedy. Znowu pojawią się "obrońcy krzyża".

Czy nie mamy innych problemów?

Pewien rozsądnie myślący krewny jednej z Ofiar, w swej dzisiejszej wypowiedzi z miejsca katastrofy, gdzie pojechała delegacja części rodzin na obchody rocznicy, powiedział:

Przyjechaliśmy tu, aby nie uczestniczyć w tym politycznym cyrku. 

Kiedy wszyscy bedą podobnie myśleć?

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Udało się!

Nie zostałem ani zalany, ani oblany, ani też nie zalałem się (tylko trzy kieliszki wina).
A to przecież Lany Poniedziałek!!!

No i nie przeżarłem się.

Z. Kuchowicz w swoich Obyczajach Staropolskich wspomina, że jedną z najwiekszych atrakcji wielkanocnych było "konsumowanie sutego i smakowitego jadła.(...) Jałdo świąteczne pałaszowano z niezrównanym apetytem, zapijano je ogromną ilością trunków. Zwyczaj wymagał, by święta traktować jako jedno pasmo obżarstwa i opilstwa. Największe obżarstwo i opilstwo panowało po dworach dobrze sytuowanej szlachty. Choć i podczas postu "urodzeni" nie głodowali, odżywiając się rybnymi potrawami, bobrzymi ogonami i innymi specjałami, to jednak z utęsknieniem czekali na moment, kiedy bez skrupułów będą mogli raczyć się mięsiwem".

Natomiast poniedziałek wielkanocny słynął z oblewania się wodą, a więc z "dyngusu". Obyczaj ten wywodził się z czasów pogańskich i pierwotnie polegał również na wręczaniu sobie podarunków, zwanych "śmigusem", szczególnie jaj, oraz na smaganiu się rózgami lub okładaniu pięściami. Jednak Kościół zwalczając te praktyki, doprowadził do tego, że zarzucono wiele z dyngusowych obyczajów.

Z. Kuchowicz pisze: "W omawianym okresie podarki wymieniano już bardzo rzadko i nie stanowiły już zasadniczej cechy dyngusu.(...) Jeśli chodzi o smaganie sie rózgami, to zwyczaj ten można było spotkać zdaje się już tylko wśród chłopów, całe społeczeństwo natomiast z niezwykłą gorliwością praktykowało wzajemne oblewanie się wodą."

W wielkanocny poniedziałek mężczyźni oblewali wodą kobiety, a w dni następne mogły to robić kobiety i prawo do tego miały aż do Zielonych Świątek (to dopiero równouprawnienie!). "Dyngusowanie rozpoczynało się równo ze świtem świątecznego poniedziałku. (...) W większych miastach mężczyźni zaopatrywali się w tym celu nie tylko w zwykła wodę, lecz także w pachnące wódki, wodę różaną i inne pachnidła.(...) Amanci dystyngowani, nie chcąc wyrządzić swym wybrankom przykrości, jedynie symbolicznie skrapiali je  pachnidłami (...) Amatorzy mocniejszych wrażeń oblewali panie prosto wodą, chlustając szklankami, garnkami, dużymi sikawkami. Lano się prosto w twarz, albo też "od nóg do góry". Ta druga metoda wymagała oczywiście sporo wody, toteż zdarzało się, iż jedni dostarczali cebrami wodę, a reszta towarzystwa lała się z taką energią i skutecznością, że po pewnym czasie wszyscy wyglądali, jakby wyszli z jakiego potopu".

Kitowicz pisze: "Stoły, stołki, kanapy, łóżka, wszystko to było zmoczone, a podłogi - jak stawy - wodą zalane. (...) Największa była rozkosz przydybać jaką damę w łóżku, to już ta nieboga musiała pływać w wodzie między poduszkami i pierzynami jak między bałwanami; przytrzymywana albowiem przez silnych mężczyzn, nie mogła się wyrwać z tego potopu".

Pospólstwo natomiast było bardziej bezwzględne i prostackie w metodach. W mniejszych miastach, czy na wsiach, ciągnięto dziewczęta do fosy lub do rzeki i całkiem zanurzano je w wodzie. Zdarzało się też, że jeśli nie było w pobliżu rzeki, wrzucano je do wypełnionych wodą koryt pod studniami.

Następnego dnia prawo do oblewania mężczyzn miały kobiety. Jednak nie zawsze mogły to zrealizować, gdyż "krzepki parobek łatwo dawał sobie radę z dziewczyną i w końcu więcej się dostawało napastującym niż napadnietym".

Mimo że zwyczaj oblewania się wodą był powszechny, to jednak starano się nie stosować go wobec ludzi starszych i księży, a także wobec ludzi wysoko postawionych. 

Wielkanocny poniedziałek uważany był za najweselszy dzień w roku. Jednak nie zawsze uchodził płazem, zwłaszcza, jeśli Wielkanoc przypadała na wczesną wiosnę (tak jak w tym roku). Oblewanie się, kąpiele w rzece czy w fosie powodowały, że wiele osób przeziębiało się lub zapadało na poważniejsze choroby.


ŻYCZĘ ZDROWIA!!!

niedziela, 8 kwietnia 2012

Jasna strona Wielkanocy

Przygotowania smakołyków do Świąt.

Oto dokumentacja z przygotowywania pasztetu (ze znacznym wkładem pracy Autora):














A oto dokumentacja z przygotowywania sernika:












 WESOŁYCH ŚWIĄT !


sobota, 7 kwietnia 2012

Złożenie do grobu

Roman Brandstaetter, kontynuując opis ukrzyżowania (oparty na historycznych przekazach sposobu wykonywania tych egzekucji), pisał:

"Dalsza praca szybko i sprawnie postępowała naprzód. Wysoki Trak powrozem zwisającym z lewej dłoni Jezusa przywiązał Go do pala, od piersi po stopy, unieruchomiając w ten sposób tułów i nogi, lewą nogę zgiął nieco w kolanie, wskutek czego łatwo umieścił stopę na stopie. (...). Ruchem głowy wskazał żołnierzom leżący na ziemi gwóźdź i młot. Gładko ociosaną deseczkę przyłożył do Jezusowych stóp, szczelnie przylegających do siebie. Jeden z żołnierzy przytrzymywał gwóźdź, a drugi bił w głowicę silnymi uderzeniami młota. Ostrze przebiło listwę, lewą stopę, potem prawą i utknęło głęboko w drzewie krzyża. (...) Fenicjanin przeciął powrozy opasujące ramina, tułów i nogi. Jezus zawisł na gwoździach. Pozostał na łasce napiętych do ostateczności mięśni i ścięgien".

Co wydarzyło się potem, wiemy wszyscy. Po śmierci Jezusa słudzy Josefa i Nikodema zdjęli Go z krzyża. Złożyli na ziemi. Siedzaca u stóp krzyża Maria (Miriam) przytuliła Go, zamknęła Mu powieki. Jednak czas naglił. Wkrótce miała wzejść wieczorna gwiazda, a wraz z nią poczatek święta. Słudzy podnieśli ciało i za nieśli je do grobowca. Ułożyli we wnętrzu i złożyli na kamiennej ławie. Potem zatoczono przed wejście olbrzymi głaz, zamykając grób.

Co się stało z pozostałymi dwoma skazańcami? Czy Jezus rzeczywiście umarł na krzyżu?

Barbara Thiering, teolog, znawczyni Biblii, na podstawie dwudziestoletnich badań zwojów znad Morza Martwego, doszła do zaskakujących i kontrowersyjnych wniosków, które zawarła w swojej książce pt. "Jezus mężczyzną". 

O tym wspomnę w kolejnym wpisie.

piątek, 6 kwietnia 2012

Ukrzyżowanie

Ukrzyżowanie - szczególnie okrutny rodzaj egzekucji. Skazańców wieszano przywiązując ich do belek krzyża tak, że krew krążyła wolniej. Prowadziło to do uszkodzenia organów wewnętrznych. Napięte do granic wytrzymałości mięśnie klatki piersiowej utrudniały oddychanie. Skazańcy męczyli się całymi dniami, a nawet tygodniami. Sposób ten wybierano celowo, aby spowolnić agonię.
W szczególnych przypadkach oprawcy decydowali się skrócić męki przez połamanie goleni. Ciało traciło wtedy złudne podparcie, zwisało bezwładnie na rękach i ukrzyżowany ulegał szybkiemu uduszeniu. Niektórym podawano truciznę.

To właśnie Jezusowi, gdy miał już zawisnąć na krzyżu, podano wino zmieszane z trucizną. Jezus jednak odmówił. Lecz o trzeciej po południu, po sześciu godzinach na krzyżu, zawołał w agonii: "Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?" Wtedy przyniesiono mu napój, "ocet" - wino z dodatkiem trucizny, które Mu proponowano na początku. Tym razem wypił ją. Chwilę potem stracił przytomność. Opadła Mu głowa i oddał ducha. Pozostałym skazańcom połamano golenie.
Zdecydowano się na to, gdyż o trzeciej po południu, w dniu ukrzyżowania, rozpoczynał się szabat. Żydzi nie mogli już o tej porze odbywać podróży na odległość większą od tysiąca łokci. Jednak do godziny szóstej można było dżwigać ciężary. Tetrarcha Antypas, który dobrze znał reguły obowiązujące w szabat, poprosił Piłata, któremu zależało na powrocie do Jerozolimy, aby oddał ukrzyżowanych już według prawa rzymskiego skazańców w ręce Żydów, pod prawo żydowskie, które zabraniało pozostawiania ich na noc na krzyżu. Antypas poprosił, aby połamano golenie dwóm skazańcom, którzy jeszcze żyli, aby można było pochować ich w pobliskiej grocie i zostawić tam na pastwę śmierci. Jezus, którego uznano już za martwego, uniknął tego okrutnego zabiegu.

Skazani na ukrzyżowanie, nie nieśli na miejsce kaźni całego krzyża, a tylko jego poprzeczną belkę (patibulum). Pionowy pal czekał już wkopany na miejscu  Wspomina o tym Roman Brandstaetter w przejmującym opisie ukrzyżowania, jaki zamieścił w swej książce pt "Jezus z Nazarethu":
"Kazali Mu się  położyć na ziemi. Leżącemu szeroko rozkrzyżowali ramiona i położyli pod nie patibulum, poprzeczna belkę krzyża. Fenicjanin skoczył, koniec belki i rozpłaszczoną na niej prawą dłoń z garstką zwróconą na zewnątrz ściągnął powrozem, i całe ramię szczelnie przywiązał do drzewca. To samo uczynił z lewą ręką Jezusa, a resztę powroza, potrzebnego dla późniejszych czynności, pozostawił luźno wiszącą. Teraz sięgnął po drugi powróz, umieścił go pod pachami Jezusa i zawiązał od tyłu w ruchomą pętlę. Podał żołnierzom młoty i gwoździe. Rozległy się głuche, tepe uderzenia.(...)
Centurion krzyknął: - Na środkowy krzyż!
Dwaj żołnierze dźwignęli z ziemi patibulum wraz z Jezusem. Przypominali rzeźników wlokących za rogi baranka przeznaczonego na ubój. Fenicjanin  chwycił koniec pętli umieszczonej pod pachami Jezusa i zgrabnie, z niezwykłą szybkością, wdrapał się po drabinie na środkowy pal. Znalazłszy się na jego szczycie, wsunął powróz w gładko wyżłobione łożysko i począł powoli i ostrożnie wciągać w góre belkę z przybitą do niej Ofiarą, podczas gdy dwaj żołnierze podtrzymywali rękami bezwładnie zwisające ciało. Gdy Jezus zawisnął na przewidzianej wysokości, Fenicjanin silnym pchnięciem wklinował poprzeczną belkę w głębokie wycięcie w słupie, ściśle dopasowane  do jej grubości, i wysunął powróz spod pach Skazańca. Pal i poprzeczna belka utworzyły kształt krzyża."


czwartek, 5 kwietnia 2012

Triduum Paschalne

Wielki Czwartek to piąty dzień Wielkiego Tygodnia. Dzień Ostatniej Wieczerzy, podczas której Jezus zapowiedział zdradę Judasza, przepowiedział zaparcie się Świętego Piotra, a także ustanowił sakrament Eucharystii i Kapłaństwa. Po wieczerzy udał się razem z uczniami do Getsmani, gdzie został pojmany przez wysłanników Sanhedrynu.

Wielki Czwartek  rozpoczyna się Mszą Krzyżma Świętego, podczas której święci się oleje przenaczone do namaszczeń podczas bierzmowania, chrztu i sakramentu kapłaństwa. Kończy się Mszą Wieczerzy Pańskiej rozpoczynającą Triduum Paschalne. Podczas tej Mszy, odbywa się obrzęd obmycia nóg dwunastu osobom (na pamiątkę obmycia nóg uczniów przez Jezusa podczas Ostatniej Wieczerzy). Po Eucharystii następuje przeniesienie najświętszego Sakramentu do kaplicy adoracji i  zakrywa się krzyże.

W obyczajach staropolskich okres od Wielkiego Czwartku do Wielkiej Soboty charakteryzował się tym, że milczały dzwony kościelne. Zamiast nich używano drewnianych kołatek.

Z. Kuchowicz odnotowuje:
"Zarówno po wsiach jak i w miastach hultaje biegali w tym czasie po ulicach z grzechotkami, czyniąc przeraźliwy hałas. To bieganie z grzechotkami symbolizować miało również przepędzenie Judasza.
W Wielki Piątek rodzice, czasem również mistrzowie, uderzali dzieci i czeladników rózgami, mówiąc przy tym: któryś cierpiał za nas rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami. W Wielką Sobotę zaś całymi rodzinami odwiedzano groby Chrystusowe w kościołach."

Podczas tych ostatnich dwóch dni postu płatano najróżniejsze figle. Na przykład wieszano na drzewie śledzia, karząc go w ten sposób za to, że, jak wspomina Kitowicz, "przez sześć niedziel panował nad mięsem, morząc żołądki ludzkie słabym posiłkiem swoim".  Urzadzano także "pogrzeb" postnemu żurowi, który podczas wielkiego postu jedzono prawie codziennie. Kuchowicz pisze: " Czeladź bawiła się doskonale, jesli znalazła osobę, na którą mogła "przypadkowo" wylać cały garnek żuru". 



środa, 4 kwietnia 2012

Wielka Środa

W tym dniu obchodzimy wspomnienie sprzedania Jezusa Chrystusa przez Judasza za 30 srebrników. Msze odprawiane sa normalnie, a po ostatniej w tym dniu usuwa się z naczyń święconą wodę. Apostołowie prygotowywali sie do święta Paschy.
A jakie zwyczaje łączyły się z tym dniem?

Z. Kuchowicz pisze:
"W Wielką Środę, po odprawieniu jutrzni, księża na pamiątkę męki Chrystusowej uderzali o ławki trzymanymi w ręku brewiarzami. Często jednak wyręczali ich swawolni chłopcy, którzy wpadali do kościoła z kijami i walili nimi o ławki z całej mocy, czyniąc grzmot po kościele największy. Na ów tumult wypadała służba kościelna z batami i próbowała wyrzucić ich z kościoła. (...)
Wyrzuceni swawolnicy robili wielką, wypchaną słomą kukłę, która miała wyobrażać Judasza i wkładali jej do kieszeni trzydzieści kawałków tłuczonego szkła (symbolizujacych trzydzieści srebrników), wznosili ją następnie na wieżę kościelną i z wrzaskiem zrzucali pod nogi oczekujących z kijami kompanów. Ci chwytali kukłę i włócząc po ulicach krzyczeli co sił w gardłach: "Judasz! Judasz!", okładając ją kijami. Kukłę bito dopóty, dopóki jej ze szczętem nie zepsuto, resztki zaś palono lub wrzucano do stawu lub rzeki. Czasem zamiast kukły zrzucano z chóru czarnego kota."

Komoniecki pisze, że w Żywcu "w Wielką zaś Środę po ciemnej jutrzni kocura żywego w garncu obsutego popiołem z dziury kościelnego sklepienia na kościół zrzucano". 
Biedny kot miał symbolizować Judasza.

Niestety, zwyczajowi temu towarzyszyły czasem pogromy Żydów. I znowu sięgnijmy do Komonieckiego:
"Jeżeli Żyd jakowy niewiadomy tej ceremonii nawinął się im - porzuciwszy zmyślonego Judasza - prawdziwego Judę tak długo i szczerze kijami obkładali, póki się do jakiego domu nie salwował". 

 Hmm... dziwne to były obyczaje staropolskie...

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Prima!!!

Tak się złożyło, że tegoroczna Niedziela Palmowa wypadła w Prima Aprilis!!!
Nie oznacza to oczywiście, że jej tak naprawdę nie było i że to kawał primaaprilisowy. W każdym razie żadnego sprostowania w mediach na ten temat nie zamieszczono.
Sam Prima Aprilis był jednak faktem i faktem też były związane z tym dniem żarty (min. film o latających pingwinach).
Zabawy towarzyszące temu wyjątkowemu dniu znane są już od dawna. Wspomina o tym Zbigniew Kuchowicz w swej książce "Obyczaje staropolskie", posiłkując się min. informacjami dostępnymi w materiałach znanego badacza dziejów obyczajów polskich, Kitowicza.
Otóż, zwyczaj "prima aprilis" dotarł do nas z Zachodu, prawdopodobnie wraz z niemieckimi kolonistami. Nie zdobył sobie większej popularności wśród chłopów, natomiast rozpowszechnił się w miastach i wśród XVII - XVIII -wiecznej szlachty. Na całym terytorium ówczesnej Rzeczypospolitej urządzano sobie rozmaite krotochwile, zwodzono się wzajemnie, przesyłano pozmyślane listy, nowiny i dziwne prezenty. Im pomysł był ciekawszy i wymyślniejszy, tym zdobywał większe uznanie a nawet stanowił o poziomie inteligencji i ogłady towarzyskiej.
Z. Kuchowicz pisze:
"Wydawano nawet ulotne druczki, zawierajace aprilisowe koncepty. Przygotowywano je czasami bardzo starannie, tak iż potrafiły wywołać niemało zamieszania (...) Dowcipy te szczególną popularnością cieszyły się wśród kobiet. Poeta Korczyński we fraszce "Prima aprilis" wspomina, jak to pewna dama przesłała kawalerowi opieczętowane pudełeczko, w którym znajdowała się... żywa pchła! Bynajmniej nie skofundowany odbiorca zrewanżował się dwiema skorupkami jaj, w które zręcznie zasklepiono żywe ptaszki, oraz listem z komplementami, po których prosił panią:
[...] o wrąb wolny
W puszczy, w której przebywał ów jej zwierz swawolny.
Zdarzało się, że aprilisowe żarty kończyła najprawdziwsza awantura. Bywali ponoć oszuści, którzy wyłudzali pożyczki, a na wystawionych zobowiązaniach wypisywali datę 1 kwietnia, gdy zaś przyszło do zwrotu pieniędzy, zasłaniali się aprilisowum żartem. Nie wszyscy doceniali takie koncepty i epilogiem ich bywały ponoć procesy sadowe". 

Ciekaw jestem, czy ktoś z odwiedzających mój blog gości, padł ofiarą primaaprilisowego żartu, lub sam był jego autorem.

niedziela, 1 kwietnia 2012

Alleluja!

Alleluja - przyśpiew radosny w liturgii, zwłaszcza w okresie wielkanocnym. Od hebrajskiego hallelu-Jah "chwalcie Boga".
Znamienne i świadczące o tym, że korzeniami chrześcijaństwa jest judaizm. 
Dzisiaj jest Niedziela Palmowa (albo Kwietna), ostatnia przed Wielkanocą, a zarazem pierwszy dzień Wielkiego Tygodnia, obchodzona na pamiątkę uroczystego wjazdu Chrystusa do Jerozolimy. Ostatni tydzień wielkiego postu. To właśnie w Niedzielę Palmową święcona jest palma, gałązka palmowa, (lub gałązka wierzbowa czy malinowa - zależnie od regionalnego zwyczaju), przybrana kwiatami albo liśćmi, lub innymi ozdobami. W poniedziałek wielkanocny bywa używana do święcenia pól.
W dawnej Polsce stosowano ją przez cały rok do takich praktyk magicznych, jak zamawianie burzy, okadzanie kobiety w połogu, czy chorego bydła. Oprowadzano też w procesji umieszczoną na wózku drewnianą postać Chrystusa jadącego na ośle.  Wzorem pogańskiego sposobu udzielania  siły żywotnej, połykano też bazie wierzbowe i uderzano się gałązkami wierzbiny.
Jak podaje Słownik Mitów i Tradycji Kultury, Władysława Kopalińskiego:
"W Wielką Środę zrzucano (topiono) Judasza w kształcie kukły ze słomy lub z gałganów, (pozostałość pogańskiego obyczaju topienia zimy). W Wielki Czwartek cichły dzwony kościelne, głos oddawano  starszym od dzwonów klekotkom. Zapalano wiązki drzewa na rozstajnych drogach, by ogrzać zmarłych, zmarzniętych w czasie długiej zimy, a o zmroku wystawiano im i domowym ubożątkom jadło. Niektórzy biskupi i magnaci na znak pokory umywali nogi dwunastu starcom. W Wielki Piątek i Sobotę zwiedzano groby Chrystusowe, wyobrażenia Chrystusa leżącego w oświetlonym i ukwieconym grobie w kościołach. W Wielki Piątek odbywały się procesje zakapturzonych biczowników (kapników), śpiewajacych o męce Pańskiej i biczujących się wzajem przy każdej stacji aż do krwi, krzycząc wniebogłosy. W Wielką Sobotę urządzano też pogrzeb postnego żuru, a uprzykrzonego śledzia wieszano na drzewie; święcono kołacze, jaja, chrzan, szynki, baby. Rezurekcja z procesją odbywana w sobotę wieczór, albo w niedzielę rano, oznaczała początek radosnego świętowania".

Już za tydzień początek nowego życia. Cieszmy się więc, owieczki Boże.