niedziela, 29 lipca 2012

Jączek


Pelargonie krakowskie (bo rozsada z Krakowa)


Pelargonie angielskie (bo rozsada z Anglii)

Fala lipcowych upałów męczy nas i męczy. Temperatury takie, że trudno białemu człowiekowi wytrzymać. Jednak kwiaty mają się dobrze (zdęcia u góry). Podlewane czesto i karmione nawozem kwitną w tym roku na potegę. Przeszkadzają im jedynie silne wiatry i burze, ale wtedy zdejmuję je litościwie z wieszaków i stawiam na balkonowej posadzce.

Ja, w przeciwieństwie do kwiatów, ledwo dycham. Na klimatyzację z prawdziwego zdarzenia mnie nie stać.  Ratuję się więc otwierając na ościerz i na przestrzał okna (o zimnym piwku na stole nie wspominając). Wiatr po domostwie hula i chłodzi co może i jak może, a może nie wiele, bo gorąc w każdym kącie. Okien zamknąć nie można, bo grozi rychłym uduszeniem. Trzymam je więc rozwarte przez cały dzień, z nocą włącznie.
Dycham lepiej, ale za to wieczorem znosić muszę napór nieproszonych gości, co to latając, do światła bez sensu dążą. Ćmy, komary, te leśne i krwiożercze, szczypawki, owadki drobne i większe nieznanego pochodzenia i trudne do nazwania, tańce nad stojacą lampą wyczyniają i przed telewizorem przelatują bezczelnie. 
Toczę z nimi syzyfową walkę, darowując im jednak życie i wyganiając tylko, bo z wiekiem serce gołębie mi się porobiło. Stworzenie wszelkie ma przecież prawo do życia, nawet jeśli jego obecność jest dla Dominującego Gatunku uciążliwa. Ze szmatą biegam, łapami wymachuję, jednak nie zawsze udaje mi się wyjść z tej walki zwycięsko i część tego tałatajstwa nocuje razem ze mną. 
Dzisiaj wstałem bladym świtem i jak zwykle obszedłem kontrolnie całe domostwo. Za oknem 22 stopnie powyżej zera, niebiosa bezchmurne, z ptaków, w większości śpiących jeszce, jedynie śmigające stadko jeżyków.
Już miałem wrócić do pościeli, kiedy ujrzałem jączka. Przycupnął na ścianie obok lampy, jakiś taki zabiedzony i wychudły. Żal mi się go zrobiło i już miałem zostawić go w spokoju, kiedy spojrzał na mnie i bezczelnie "zygu zygu" zrobił. Wziąłem więc szczotkę, broń niezawodną, zmiotłem go delikatnie do śmietniczki i z balkonu na trawnik wyrzuciłem, "pa, jączku" mamrocząc.
Potem wsunąłem się do łóżka i w sen sprawiedliwego zapadłem. 




niedziela, 22 lipca 2012

Wizyta


 
  Odwiedziła mnie dzisiaj urodzona na obczyźnie córka mojej kuzynki, która jakiś czas temu wyemigrowała z mężem do Stanów. Świetnie mówiaca po Polsku, postanowiła odwiedzić kraj swoich rodziców i przy okazji zobaczyć, co się dzieje u starego wuja.
  - Dzień dobry, wujku - powiedziała od blogu i wyciągnęła do mnie rękę.
  - Nie przez blóg - powstrzymałem ją.
  Spojrzała na mnie dziwnie.
  - Jestem przesądny - wyjaśniłem.
  Kiedy weszła do środka, uścisnąłem ja ze łzami w oczach - Blog z tobą, Mary. Witaj w blogach mego domu. Cieszę się, żę cie widzę. Dotychczas mieliśmy okazję rozmawiać tylko na Skajpie.
  - Ja też się cieszę. Masz coś do picia? Zmęczyłam się, wchodząc na to szóste piętro.
  - Pewnie winda nieczynna? Tak to bywa, kiedy mieszka się w blogu. Przyzwyczaiłem się do tego, chociaż, tak między blogiem a prawdą, wychodzi mi to czasem blogiem.
  Mary uśmiechnęła sie niepewnie, jakby nie do końca rozumiejąc, co mówię. Położyłem to na karb tego, że polskiego uczyła się poza krajem.
  - Świetnie mowisz po polsku - pochwaliłem ją na wszelki wypadek.
  - W domu rozmawiamy tylko po polsku.
  - To chwała blogu - stwierdziłem. - Przyda ci się znajomość takiego trudnego języka.
  Zaprosiłem ja do stołu.
  - Doskonale wygladasz, wujku - zauważyła.
  - Jakoś się trzymam. Chociaż, tak między blogiem a prawdą, czasem czuję się kiepsko. W końcu, lata lecą.
  - Co teraz robisz? Mama mówiła, że jesteś na emeryturze.
  - Tak, od paru lat. Ale od czasu do czasu dorabiam na blogu. Wiesz, emerytura kiepska, przyda się parę groszy więcej. Na razie starcza, ale blog jeden wie, jak to dalej będzie.
  - Może nie będzie tak źle - pocieszyła mnie, patrząc na mnie coraz dziwniej.
  - W blogu nadzieja - westchnąłem.
  - Mama prosiła, żebym ciebie spytała, czy masz jeszcze to zdjęcie, z nią na statku. Wrociłeś wtedy z jakiegoś rejsu.
  - Mam wszystkie zdjęcia z tego okresu - powiedziałem z dumą, zdejmując z półki album. - Popatrz, to chyba to. Już nieco wyblogło ze starości. Byłem wtedy pierwszym po blogu. Jeśli chcesz, zeskanuję ci. Będziesz mogła zabrać je ze sobą.
  - Daj, wujku, ja to szybko zrobię.
  - Kiedy tak patrzyłem na ciebie z blogu, bardzo przypominałaś mi matkę - powiedziałem, kiedy oddawała mi oryginał.
  - W końcu jestem jej córką - uśmiechnęła się i spojrzała na zegarek. - Muszę już iść, wujku.
  - Wpadniesz jeszcze?
  - Jak tylko będę miała czas.
  - Idź z blogiem - ucałowałem ją na pożegnanie.
  Wieczorem zadzwoniła kuzynka.
  - Mary powiedziała, że była u ciebie. Miała do mnie pretensję, że źle ją nauczyłam polskiego.
  - Dlaczego?
  - Nie wszystko rozumiała, co do niej mówiłeś.

sobota, 14 lipca 2012

Smok Zza Lasu - zakupy


  Wiosna tego roku w Najjaśniejszej Krainie Naszej zgodnie z kalendarium nadeszła. Ciepłem nagłym od południa uderzyło, wszystko, co uśpione przez zimę, do życia budząc. Kobita moja, z chałupy mnie wygnawszy, wietrzyć ją i czyścić z zajadłością wielką poczęła, wzdychając smętnie co chwilę. Widać było, że za marcowym pomiałkiwaniem rysia tęskni, który w czas ten zwykł był za nią ślepiami rozmarzonymi wodzić. A i ukradkiem z obawą jakąś ku niebu i borowi spozierała, przez lewe ramię od uroku spluwając. Wiosna bowiem z Pełnią Wielką Miesiąca naszego się zbiegła.
  Wydarzenie to rzadkie i niepokojące. Tarcza Miesiąca, olbrzymia i biała, na niebiosa się wytaczając niepokój budziła, demony ożywiając i źle na przyszłość wróżąc. Co poniektórzy z chałup nocami nie wychodzili, wyciem, pohukiwaniami i szelestami podejrzanymi spłoszeni. Gadano, że kto w czas ten, po zachodzie Słońca w las się zapuści, ten nigdy już nie powróci.
  Kobita, baczenie na to mając, do wychodka nie wychodziła i w kubeł blaszany donośnie potrzeby swoje załatwiała. Onegdaj właśnie, łomot wielki powieki rozewrzeć mi kazał i zasnąć już nie pozwolił. Obelgi rzucając, z wyrka się zwlokłem i ostrzeżeń niepomny na podwórzec wylazłem. Olbrzymia tarcza Miesiąca nad drzewami górowała, siną poświatą wszystko dookoła oblewając. Zamarłem, bezwolny, pod władanie się jej oddając. Niebawem, siłą tajemną gnany, do lasu zostałem wciągnięty. Drzewa masą zwartą nade mną się pochyliły, drogę mi utrudniając. Co czas jakiś, pary oczu w ciemnościach czerwienią migały, trzaski gałęzi suchych, porykiwania, jęki i pohukiwania wśród pni echem się niosły. Ciarki po plecach mi szły, ale i tutaj snadź wiosna swoje robiła, bowiem odgłosy te wszystkie łagodniejsze niż zwykle i bardziej przyjazne się wydawały. Jakby z obowiązku strasząc, zew miłości i wolę przedłużenia gatunku w sobie zawierały. Nawet czarownica, com na nią nagle niemal wlazł, oparta o pień na wpół naga stała, gesty jednoznaczne i wabiące ku mnie czyniąc. Jużem woli jej ulec zamierzał, alem w chwili ostatniej dzielnie się pomiarkował i w kierunku niewiadomym sobie zbiegł.
  Dopiero świtaniem wędrówkę swoja zakończyłem, przed grotą Smoka Zza Lasu niespodzianie się znalazłszy. Wrota do niej zawarte były, a ryś, łańcuchem uwiązany, w pobliże nie dopuszczał, pana swego dawnego we mnie nie chcąc rozpoznać. Spokój więc dałem bestii niewdzięcznej i pragnienie  wodą ze źródła bijącą zaspokoiwszy, w poszukiwanie Smoka się udałem. Wkrótce, gawiedź liczną przy wejściu do groty, szyld "Sklep" mającej, napotkałem. Pomstowała wielce, psy na włodarzach Krainy wieszając, bo do środka nikogo kazano nie wpuszczać, gdyż jakowaś persona znaczna akurat zakupy tam czyniła.
  Nie wiedzieć dlaczego, Smok Zza Lasu na myśl mi przyszedł. I rzeczywiście, za czas jakiś ze sklepu wylazł, w otoczeniu dworzan wiernych. W łapie sakwę niewielką, pewnikiem zakupami wypełnioną, triumfalnie dzierżył. Tuż obok niego, popleczniczka wierna kroczyła, ślepia rozmarzone w niego ukradkiem wlepiając. Tłum pismaków ku niemu się rzucił. Ochrona drogę mu wśród nich torowała, a mnie dostrzegłszy, do skały przyparła. Smok jednak gestem ich oddalił.
  - To druh mój z Krainy Ościennej - rzekł, pod skrzydła mnie biorąc. Wdzięczność do niego poczułem, mimo że skrzydełka mierne ochronę symboliczną raczej czyniły.
  - Cóż to Waść robisz w Krainie Naszej? - spytał, kiedy szczęśliwie do groty jego dotrzeć nam przyszło.
  - Przygnała mnie tu siła tajemna jakowaś. Wiosna pewnikiem, czy co - rzekłem, na szczerość się zdobywając.
  - Może i dobrze, bo cknić mi się za tobą poczęło. Okowitę z łezką w ślipiu wspominam.
  - Niestety, nie mam jej teraz ze sobą, lecz flaszek parę posłańcem wkrótce przysłać każę. Ale, powiedz Smoku, cóżeś w tym sklepie w osadzie pobliskiej czynił?
  - Ach, tam? - Smok łapą machnął, lekce sobie ważąc. - Wybory do parlatorium się zbliżają. O głosy gawiedzi zadbać trzeba. Doradcy moi wykoncypowali przeto, że dobrze byłoby bliżej niej się znaleźć i przez robienie zakupów ludzkie oblicze okazać, na włodarzy obecnych za wzrost cen gromy rzucać. Nie szło mi to najlepiej, bo na co dzień kto inny o spiżarnię moją dba. Nawet grosiwa przy sobie niewiele noszę. Na szczęście, poplecznik mój w ostatniej chwili papier wartości znacznej do mieszka wcisnął. Aże oblicze baby, co sklep w arendzie trzyma, pobladło, kiedy go zoczyła. Poruszać się w takich miejscach nie potrafię. Ostatni raz, pomnę, lat kilka temu przypadkiem jakowymś tam się znalazłem. Szczęściem wielkim dla mnie, bo ceny porównać mogłem i popomstować na wzrost ich niepomierny łatwiej mi przyszło - zachichotał konspiracyjnie, z podstępnym błyskiem w ślipiach.
  - A myślisz, Smoku, że gawiedź niegramotna taka i nie połapie się w porę, że to gra wyborcza jeno?
  - Nie martw się, Waść, wiernych wśród niej ilość mam stałą. Na nią zawsze liczyć mogę. A jeśli pójdzie coś nie po myśli mojej, to doradców z Koteryi wyświecę, jako to nie raz jeden jużem zwykł był czynić. Do wyborów czas jakiś. Jeszcze razy kilka w razie potrzeby oblicze moje zmienić zdążę.
  Tu Smok przerwał, w drzemkę nagłą zapadając. Pewnikiem znużon był wielce. Chyłkiem więc, bez pożegnania go opuściłem, rysia kołem szerokim omijając, aby jazgotu niepotrzebnego nie narobił.



czwartek, 5 lipca 2012

Nadupał

Uff, jak gorąco. Po prostu nadupał.
Pod tym, jakże dwuznacznym określeniem nie kryje się nic poza czterdziestoma jednoma stopniami w słońcu i trzydziestoma dwoma w cieniu (odczyty z moich termometrów zewnętrznych na godzinę 13.07).
Mózg się lasuje, myśleć się nie chce i w ogóle nic specjalnego się nie chce (no, może łachet bira, jak mówią Egipcjanie). A`propos - biedni ci urlopowicze, nabici w butelkę przez Sky Club!!!
W tym nadupale wszystko się kiełbasi i czas biegnie ospale, ale jednocześnie tak, że człowiek traci jego rachubę. Właśnie dzisiaj, podczas tępego studiowania kalendarza, doznałem nagłego olśnienia, że trzy dni temu skończyło się EURO!!!
Nie mogę uwierzyć, że jeszcze niedawno entuzjazmowałem się finałowym meczem Hiszpania contra Italia. Pogodziłem się z przegraną Włochów, bo Hiszpanie grali jak z nut i byli nie do pokonania. Pomógł im w tym walnie trener włoskiej drużyny, który zbyt szybko wyczerpał limit zmian, nie biorąc pod uwagę niespodziewanej kontuzji.
Ciężko natomiast przeżył ten mecz mój Kaktus Jednej Nocy. Widocznie kibicował Włochom, bo nazajutrz przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy:



Biedak załamał się i niestety już z tej traumy się nie otrzasnął.

Ale cóż, to już historia. Trzeba przez zalane potem oczy ufnie patrzeć w przyszłość. Dlatego, mając w pamięci marny występ Naszej Narodowej, wypociłem poniższy limeryk:

Pewna drużyna, na Euro 2012,
Grała tak, że można było pod ziemię zapaść się.
A była to Ona
Nasza Białoczerwona.
Lecz nadziei nie traćcie i ducha nie gaście!!!

I potem  dodałem jeszcze:

Nie udało się Smudzie,
może
komu innemu lepiej pódzie.    

niedziela, 1 lipca 2012

Nawet kaktus!!!


Dzisiaj będzie koniec!!!

Kończy się Eurowe szaleństwo. Na szczęście nie w Warszawie, a w Kijowie. Stolica Nasza oddycha już spokojniej i tak po prawdzie, nie bardzo jest jej potrzebny ponowny najazd kibiców. Oczywiście Strefa Kibica pod Pałacem Kultury i Nauki im. Józefa Stalina (he,he - chichot historii) najprawdopodobniej będzie zapełniona, ale to nie to, co by było podczas meczu finałowego rozgrywanego na Pięknym Stadionie Narodowym, wzniesionym na miejscu Stadionu Dziesięciolecia PRL (he, he - znowu chichot historii).

Za to Kijów... tam się będzie działo!!! Z pewnością wieczorem nie zabraknie emocji. Będzie więc nie kijowo, ale po kiju!!!

Ruszy Hiszpania przeciw Italii (i vice versa). Bój o złoto będzie zacięty. Kibice obu drużyn już oliwią piwkiem hardła (na Ukrainie "G" wymawiają jak "H") i doping szykuje się hromki (znowu nie "G" tylko "H"). 

A po meczu? Kto bedzie się cieszył, a kto przyoblecze żałobne miny? Szanse są wyrównane, ze wskazaniem na Włochy. Ja w każdym razie będę kibicował Balotelliemu, tak spokojnie, bez nerwów, w komforcie świadomości, że to nie Nasza Dzielna Drużyna tam się zmaga (szkoda, jednak, szkoda...).

Natomiast nie wiem, co myśli mój Kaktus Jednej Nocy. W każdym razie nawet i on postanowił obserwować Wielki Finał Euro 2012. Zebrał się w sobie i w ciągu ostatnich kilku dni wypuścił dwie dłuuuugie łodygi z pąkami kwiatu i pięknie zakwitł tej nocy.
Dlaczego dwie? Najwyraźniej chce emocjonować się w towarzystwie. Podejrzewam, że ten drugi, nieco mniejszy kwiat jest rodzaju żeńskiego. Wieczorem były oddalone od siebie, a rano zastałem je przytulone czule.




ŻYCZĘ MIŁYCH WIECZORNYCH WRAŻEŃ!!!