wtorek, 13 sierpnia 2013

Siedzę sobie...

Siedzę sobie ci ja, siedzę na powietrzu, wśród iglastych drzewek i napawam się.
Cisza, las, bzykanie latających stworów (nie zawsze przyjemnych, ale co tam...), gazetkę czytam, lecz w taki jakś sposób tepawy; nie wszystko co tam stoi napisane do mnie dociera... No, może temat dyżurny o wyjazdach narodu na wczasy i beztrosko opuszczanych przezeń domowych pupilach.  Temperatura powietrza oczywiście na miarę tropików. Obok na naturalnym podłożu schłodzone piwko. Cieszę się, że nie mam w domu żadnego zwierzęcia, które tęskni i głodne wyczekuje mojego powrotu.
W ogóle sielanka.

AŻ TU NAGLE!!!
 

Rozdrała się ta smycz piekielna, komórką zwana, o której zapmniałem, że spoczywa podstępnie w pobliżu piwka. Rzucam okiem na wyświetlacz - siostra.
- Cześć, bracie - zabrzmiała wesoło. - Jak ci tam?
- Super - stwierdzam zadowolony, że interesuje się samopoczuciem starszego brata.
- To fajnie... Wiesz, ja też wyjeżdżam. Muszę trochę odpocząć. 
- Taak? A gdzie? - pytam, po raz kolejny zresztą, bo planując ten wyjazd wymieniła już wcześniej kilka wariantów. 
- Do Władysławowa.
- No, wreszcie się zdecydowałaś. Kiedy?
- Jutro. A ty kiedy wracasz?
- Jeszcze nie wiem.
- No bo wiesz, zostaje kot w domu. Jutro nakarmi go sąsiad, a za dwa dni wraca znajoma i już do końca się nim zajmie. Pozostaje pojutrze. Czy mógłbyś wyskoczyć i nakarmić go? Nie masz daleko do Warszawy... Tylko ty mi pozostałeś. Kot zna cię... Tylko posiedź z nim trochę, pogłaszcz, on nie lubi być sam. 
I tu nastąpiła szczegółowa instrukcja w kwestii podania kotkowi pożywienia oraz oczyszczenia kuwety z zastrzeżeniem, że kot wielki a kuweta średnia, więc może się zdarzyć, że zwierzątko narobi obok.
 
Kot powitał mnie jak pies, stojąc w przedpokoju przy drzwiach wejściowych,  mimo że dotąd traktował mnie obojętnie. Byłem dla niego co najwyżej czymś, o co można się otrzeć. A teraz łaził za mną krok w krok, wpatrzony we mnie jak w miskę pełną jedzenia.
"Dobrze, że nie jest jeszcze większy", pomyślałem jak zwykle zadziwiony jego masą ciała, ale tym razem czując niemiłe mrowienia na plecach. Na wszelki wypadek starałem się nie pozostawiać go za sobą. 
Na szczęście, widząc, że zabrałem się do przygotowywania karmy, wywędrował na balkon, jednak co jakiś sprawdzając stan pojemników.
 

 
 A ja, postępując według instrukcji, najpierw pokroiłem drobniutko surowe mięsko wyjęte z lodówki z pojemnika z napisem "mięso dla kotka", a potem włożyłem je do osobnej miseczki. Następnie wsypałem dwa rodzaje suchej karmy do specjalnego podwójnego pojemnika, a na koniec wlałem świeżą wodę do drugiej miseczki.
Kot pojawił się natychmiast i przystąpił do łaskawej konsumpcji.


 
 A potem, najedzony i maksymalnie usatysfakcjonowany uwalił się na dywanie w całej swej rozciagłości.
 
Ja natomiast oddałem się bez reszty emocjonującemu oczyszczaniu kuwety, przesiewając jej zawartość, na szczęście niezbyt obfitą, bowiem kotek narobił do niej dopiero po moim przyjściu.
 

 

 
 
 

9 komentarzy:

  1. Ja tam się na tym nie znam, ale mając w pamięci słowa mojego śp. Męża (z wykształcenia - nieludzki doktor, czyli weterynarz), kot kwalifikuje się na dietę i jak przy każdej diecie może jakaś siłownia albo klub fitness:))
    Serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, kwalifikuje się na dietę to dziwne zwierzę. Ma już sporo lat (ile, dokładnie nie wiem, spytam siostrę). Mimo wszystko hołubiony przez domowników aż do "obrzydzenia":)))

      A jaki pieszczoch!!!

      Usuń
    2. Wygląda na pieszczocha:))
      W kocie lubię wszystko, a najbardziej mruczenie:))

      Usuń
  2. Dobre masz serduszko Wojtku. Mnie żadna siła nie wyrwałaby z takiego miejsca. W sezonie u nas ciężko o chwilę spokoju, dlatego zaczynałam na początku Twojego opowiadania zazdrościć Ci leśnej ciszy. Już nie zazdroszczę. Pozdrawiam, pogłaskaj kota.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety serce to nie pozwala mi zabijać żadnej istoty (mam nawet wyrzuty przy komarach)no i zmusza do pochylenia się nawet nad tak przedziwnym idywiduum, jak kot siostry.

      Pogłaszczę go, pogłaszczę:)))

      Usuń
  3. No widzisz,gdybym byla blizej problem kotka by nie istnial,moglabym sie nim zajac,bo ja kociara jestem(tak mowi moj Piekny,i choc rzadko to tu sie z nim zgadzam):)A Ty moglbys sobie to piwko w lesie spokojnie pic:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, szkoda... Następnym razem poproszę Cię o e-nakarmienie tego stwora.

      Pozdrowienia:)))

      Usuń
  4. I tak "świat" dowiedział się o istnieniu mojego kota.Dziękuję

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Anonimie, a raczej Anonimko. Domyślam się bowiem że pod tym kryje się moja Siostra:)))

      Pozdrowienia dla Ciebie i Kota.

      Usuń