czwartek, 29 sierpnia 2013

Wyściubianie nosa

Leci czas chyżo, chyżusieńko i ani się obejrzałem, jak od ostaniej niedzieli sierpnia minęło już kilka dni.
 A owej ostatniej niedzieli MTŻ zaproponowała:
- A może byśmy tak wyściubili nosa z tych czterech ścian. Zobacz, jaka pogoda!
Rzeczywiście. Słonko grzało jak w pamiętne gorące dni lipca, nieba lazur cieszył oko, odpowiedziałem więc dzielnie, mimo że miałem w planie wyciągnięcie ciężarów i poćwiczenie dla zdrowia:
- Dlaczego nie.  
A potem  spytałem radośnie: - A gdzie pojdziemy? - oddając tym samym inicjatywę w ręce MTŻ, bo to przecież była jej propozycja.
- Chodź pojedziemy do Łazienek. Dawno tam nie byliśmy. Przy okazji posłuchamy koncertu chopinowskiego, bo to przecież niedziela -  rzuciła.
- Okej - zgodziłem się po amerykańsku, lecz z polskim akcentem. - Ale jedziemy środkami komunikacji miejskiej? - dodałem pytająco.
- Możemy. Przyda mi się trochę ruchu.
Teoretycznie nie ryzykowaliśmy wiele wybierając ten rodzaj przemieszczania się, bowiem trzeba powiedzieć, że autobusy, tramwaje no i oczywiście metro chodzą w Warszawie jak w zegarku. Chwała im za to i chwała pani Gronkiewicz-Waltz, choć niektórzy wszetecznicy usiłuja ją obalić.
Nie wzięliśmy jednak pod uwagę, że to niedziela, a w ten dzień może się wydarzyć w Stolicy wiele, zwłaszcza na Trakcie Królewskim, gdzie szczególnie uzewnętrznia się pomysłowość obywateli, gawiedzi i turystów. 
Także i tym razem działo się tam sporo, czego doświadczyliśmy, wysiadając z autobusu na przystanku Uniwersytet, gdzie planowaliśmy przesiąść się do innego, jadącego w kierunku Łazienek.
Ruch na ulicy został akurat  zablokowany przez spory peleton rodzinnych rowerzystów, którzy eskortowani przez policję przemieszczali się gdzieś w dół Traktu. Z mojego punktu widzenia wyglądało to kiepsko, chociaż w głebi ducha podziwiałem ich chęć do tego rodzaju rekreacji.
- Cholera wie, ile czasu to potrwa - zauważyłem kwaśno. - Szanse na posłuchanie koncertu maleją.
- Nie szkodzi, poczekamy - odparła MTŻ. - I tak już sporo się spóźniliśmy.
Na szczęście po kilkunastu minutach ruch został przywrócony i wkrótce wysiedliśmy na przystanku w Alejach Ujazdowskich, niedaleko pomnika Marszałka Piłsudskiego, blisko wejścia do Łazienek.
Koncert trwał na dobre. Dźwięki fortepianu słychać było już na ulicy.

 
 
 Weszliśmy do parku, chcąc znaleźć jakieś siedzące miejsce. Nie było jednak na to dużych szans. Teren okalający pomnik Chopina wypełniony był po brzegi. Zasłuchane towarzystwo zajęło również trawniki.


 
 
 
Dopiero po kilku utworach udało się nam znaleźć jedno, jedyne miejsce, cudem przez kogoś zwolnione. Zajęła je MTŻ, a ja rycersko stanąłem w niewielkim oddaleniu, bacząc na moją wybrankę i słuchając koncertu oczywiście; akurat pani Maria Szralber grała Etiudę Rewolucyjną, co mocno dodawało mi otuchy.
 
 
MTŻ to czwarta osoba od lewej na pierwszej ławce (wierzcie mi).
 
Zasłuchanie nie przeszkodziło mi jednak w dokonaniu wizji lokalnej, co pozwoliło mi wykryć w dziejącym się artystycznym wydarzeniu pewien element prozy życia:
 

   
Element ten niespodziewanie zakłócił nam wzniosłe duchowe doznania, gdyż  wyłoniła się z niego osoba, która, jak się okazało, zwolniła na moment miejsce zajęte przez MTŻ.
Wyostrzyłem czujność, przygotowany na możliwość interwencji, jednak panie, będąc pod wpływem muzyki łagodzącej obyczaje,  doszły między sobą do porozumienia, maksymalnie ścieśniając się na ograniczonej długości ławki. 
Niestety wkrótce okazało się, że Etiuda Rewolucujna była ostatnim punktem koncertu.
- Zapraszam cię na kawę do naszej ulubionej kawiarenki niedaleko drugiego wejścia - zaproponowałem MTŻ, pragnąc jej osłodzić rozczarowanie. Zgodziła się chętnie, gdyż dobrze pamiętała to miejsce z naszych dawnych wypadów. Cieszyłem się myślą, że posiedzimy tam sobie w miłej atmosferze.
Minęliśmy pomnik Sienkiewicza
 

 


I oto  jaki jawił się nam obraz:
 
 
- Widocznie bardzo, bardzo dawno nas tu nie było - stwierdziłem smutno.
- Wracajmy do domu. Tam coś spokojnie wypijemy - zaproponowała optymistycznie MTŻ.
Poszliśmy spacerkiem w kierunku Placu Na Rozdrożu, po drodze mijając Ogród Botaniczny. Opadły nas wspomnienia ostatniej wizyty w tym miejscu, a było to, niech sobie przypomnę, zaledwie jakieś dwadzieścia pięć lat temu. Nie zmieniło się wiele, no chyba tylko pojawiła się w głębi od wejścia do Ogrodu ukryta ciekawie wśród zieleni knajpka.
 

 
- No, to mamy miejsce, gdzie odpoczniemy, zjemy lancz (za jedyne 15 zł. od osoby, jak głosiło wywieszone na zewnątrz menu). No i wypijemy jakąś kawkę - ucieszyłem się, wysuszony już i nieco zgłodniały.
- Dzisiaj jest niedziela, nie dają lanczów - oświeciła mnie MTŻ. - Szkoda, że nie wzięliśmy czegoś ze sobą. Nawet nie mam cukierka - dodała, grzebiąc bezskutecznie w torbie.
- No to pozostała nam kawka - nie ustąpiłem.
Wewnątrz otrzeźwił mnie widok długiej kolejki, ciągnącej się do baru, gdzie składało się zamówienia, płaciło, czekało i odbierało tacę z wybranymi frykasami. Na barze widniała kartka z informacją; "Dzisiaj nie przyjmujemy zamówień przy stolikach".
- Cholera, widocznie kelnerki mają w weekend wolne. W takim miejscu? Biedni turyści - zauważyłem kręcąc w wielkim zdumieniu głową. I byłbym sobie pewnie ją ukręcił, gdyby nie MTŻ, która zdecydowanie wyciagnęła mnie na ulicę i doprowadziła do przystanku autobusowego. Moje zadziwienie było jednak tak wielkie, że nawet nie zareagowałem na niespodziewane zamknięcie ruchu przy przystanku Uniwersytet na Krakowskim Przedmieściu, gdzie akurat odbywała się rozradowana i głośna parada przypominająca te, które mają miejsce podczas karnawału w Rio...  
 
 



16 komentarzy:

  1. Witaj ;)
    Nie ma to, jak niedzielny, razem spędzony dzień :) nieważne, że z przygodami, ważne, że razem, od wielu lat :)
    Pozdrawiam mile Ciebie i Małżonkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Tak właśnie to sobie wytłumaczyliśmy.

      Dziękuję w imieniu:)))

      Pozdrowionka:)))

      Usuń
  2. Cudna ta kawiarenka.Szkoda ze kolejka taka dluga:(
    Trzeba lapac ostatnie promienie lata bo niedlugo zrobi sie zimno I czlowiek bedzie przy kaloryferze siedzial:)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz nauczkę. Następnym razem jak będziecie "wyściubiać" nosa, to zabierzcie wałówkę do torby, nie będziecie głodni. My również dziś "wyściubiliśmy się" na falochron i pobyliśmy "za pan brat" w ptakami wodnymi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zabierzemy, zabierzemy:)))

      Zazdroszczę Wam morza, falochronu i tych ptaków:))) I jeszcze ten charakterystyczny dla tych miejsc niepowtarzalny zapach....
      Ech, smętek, smętek...

      Usuń
    2. Nie musisz się smęcić, zapakuj koszulę, majtki i przyjeżdżaj. Zabierz żonę, załatwię Wam tańszą kwaterę. Wiem, że tęsknisz za morzem.

      Usuń
  4. NO proszę! nawet małe niedzielne (cudze)podróże kształcą:)). Dzięki Tobie już wiem, że w niedzielę w Warszawie bez kanapki w torebce ani rusz... Będę miała to na uwadze, wybierając się do stolicy:)) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja się bez wałówki nigdzie nie ruszam, bo... głodne dziecko, to złe dziecko :)))
    Trzeba korzystać z ostatnich promieni słońca :)

    OdpowiedzUsuń
  6. W Warszawie zawsze jest gdzie pójść. I w Warszawie trudno się nudzić. A właśnie w Łazienkach dano nie byłem i może się wybiorę:)
    Za to byłem Wojtku na ślubie kolegi z pracy. Pod Warszawą.
    Zapraszam :)
    Vojtek przez fał

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto się tam wybrać. Łazienki były niegdyś głównym celem moich wypadów na wagarach, no i z dziewczynami... Ale było to dawno, dawno temu...

      Pozdrowienia:)) VVojtek przez 2V

      Usuń