wtorek, 30 lipca 2013

Mózg się lasuje

Czas leci, wakacje też. Połowa ich wkrótce zostanie zaliczona. Upały tropikalne, na zmianę ze spadkami temperatury - sinusoida dibelska dla wytrzymałych.
Kiedyś, kiedy byłem małą dziewczynką (a było to w ubiegłym wieku), lata były przewidywalne, stabilne, poprzedzone przedwiośniem i wiosną, z ładnym i ciepłym czerwcem, ciepłym i przepisowo deszczowym lipcem, suchym i upalnym sierpniem i zakończone równie przyjemnym wrześniem. A w październiku dwa tygodnie polskiej złotej jesieni. Chyba tylko ta jesień z tego wszystkiego pozostała niezmienna...
A teraz!!! Mózg się lasuje od tego palącego, dusznego słońca. Degrengolada nie przymierzając i skaranie Boskie. Człek przygłupi się robi, z językiem wywalonym dyszy, płyny przeróżne w cieniu wlewa w siebie, myśli leniwe wypełzają, z którymi nie wiadomo co zrobić... A niech zdychają sobie, psiekrwie jedne. Żaden z nich pożytek...
Nie każda jednak zdycha. Niektóre przycupują gdzieś i dla niepoznaki udają martwe. Czekają tylko na odpowiedni moment, aby przestać się pocić jak mysz przy porodzie, wrócić podstępnie do tatusia piszcząc przymilnie i spokój mu zatruć swoimi pomysłami.
A kysz, na psa urok, na koci ślip, w lipie dziurka!!!
Spluwam trzykrotnie przez lewe ramię i na wszelki wypadek pułapki w pomieszczeniach tu i ówdzie rozkładam, takie proste, sprawdzone, jak na myszy... No właśnie, myszy!!!   
Myszy, myśli. Mysie myśli. Myszlisz i myszlisz, wymyszlasz,  i jakiś taki myszaty w zamyszleniu po słownikach myszkujesz. Myszopłoch podlewasz i patrząc w lustro myszką na swojej gębie się przejmujesz. A potem w niebo spoglądasz, siwe od upału albo poprzerastane bałwanami burzowymi, i masz nadzieję, że ujrzysz mysikrólika, albo myszołowa, dziękując Bogu, że jeszcze białych myszek nie dostrzegasz, bo chyba tylko ich tutaj brakuje...
O, właśnie jedna z tych myszli w pułapkę się  złapała, zanęcona zaczepioną na haczyku gumą myszką. Wyjmuję ją ostrożnie, badając czy żyje. Dla spokoju sumienia robię jej jeszcze bezskuteczne sztuczne oddychanie, a potem   opadam w fotelu, popijając wino trącące myszką.... 
 
 

piątek, 19 lipca 2013

AB

- Stanowczo za dużo brudzisz gaci - stwierdziła MTŻ, wieszając pranie.
- Chyba tak - zgodziłem się ze skruchą. - Walczę z tym, ale nie mogę się opanować. 
Rzeczywiście. Jedną trzecią miejsca na suszarce zajmowały moje gacie. Wbrew pozorom nie był to brzydki widok. Uwieszone równo, o tym samym, wygodnym fasonie, wywrócone co prawda na lewą stronę aby nie spłowiały na słońcu, cieszyły oko różnorodnymi barwami.
- Wprawdzie udało mi się już dojść do tego - ciągnąłem - że zmieniam je raz na dwa dni, ale chwilowo nie stać mnie na więcej. Walka z tym nałogiem wyczerpuje mnie.
MTŻ spojrzała na mnie z przyganą:
- Weź się w garść. Powinieneś zmieniać gacie raz na tydzień. Przy każdej nadarzającej się okazji twierdzisz, że masz silną wolę. Wielu mężczyzn z pewnością osiagnęło już ten cel - zawstydziła mnie.
- Chyba nie uważasz, że przez to nie jestem prawdziwym mężczyzną - żachnąłem się. - Zauważ, że jeśli chodzi o skarpetki, to nie mam się czego wstydzić - dodałem, wskazując rządek stojących pod ścianą par. 
- No tak - przyznała. - Jednak nie możesz osiąść na laurach. Wynieś tę suszarkę na balkon - poleciła nomen omen sucho i już zamierzała wyjść z pokoju, kiedy rzuciłem za nią desperacko:
- Chyba zapiszę się do AB!
Zatrzymała się w drzwiach - Do czego?
- Do koła AB. To Anonimowi Brudzogacioholicy.
- Dobra myśl - skomentowała nieco zdumiona, ale z widocznym podziwem.
 
 
- Czy zrobiłeś jakiś nowy wpis na swoim blogu? - spytała po jakimś czasie. - Rozmawiałam z kuzynką z Krakowa. Zauważyła, że dawno nic nie pisałeś.
- Właśnie skończyłem - odpowiedziałem  stukając w klawiaturę. - Czy chcesz przeczytać?
- Tak.
- No to chodź.
Stanęła obok mnie i przebiegła oczami tekst.
- Chyba zgłupiałeś do reszty - orzekła po lekturze, stukając mnie lekko w czoło. 



środa, 10 lipca 2013

Kiedy słońce...

Kiedy słońce na nieboskłonie,
to podgrzewa pelargonie,
bez żadnych podtekstów, o nie,
lecz z zamiarem zwykłym,
by pelargonie zakwitły.
 
A one, panowie i panie,
w jego promieniach skąpane
kwitną jak na zawołanie
i każda, jak tylko potrafi,
rozkłada płatki do fotografii
 
 

niedziela, 7 lipca 2013

Sześćdziesiąt dziewięć

Jeśli ktoś o tym nie wie,
to zaliczam 69
dzisiejszego dzionka
 
I nie mam nic do lipca,
że oprócz na deszczu skrzypcach,
na moich latach brzdąka.
 
Więc nie sądźcie, o rany,
że jestem zatroskany,
albo coś w tym stylu!
 
Wręcz czuję się wery hepi,
bo fakt mnie ten krzepi,
żem dożył lat tylu!!!
 
I wcale się nie zmieniam,
co daje do myślenia...
No, może to cielsko z włosem,
 
ta twarz nieco zasępiona
i uniesione ramiona
w geście nad świata losem...
 
 
 
 


wtorek, 2 lipca 2013

O Ojcu. Impresja trzecia i ostatnia.


To tutaj – mówię do ojca i naciskam klamkę.

W niewielkim zaułku przy ulicy Hożej jest już ciemno. Przyćmiony blask okolicznych latarni wygrzebuje z mroku tabliczkę, umieszczoną obok drzwi: „Polskie Stowarzyszenie Pomocy Osobom z Chorobą Alzheimera”. Wewnątrz, w przyciasnym przedpokoju czeka kilka osób. Z przyległej pakamery wystawiam dodatkowe krzesło.

– Siadaj, tato.

Ojciec zdejmuje kurtkę i podaje mi ją.

– Czy państwo wszyscy czekają na konsultację z panią doktor? – pytam.

  Ja czekam – odzywa się starszy człowiek. – Ale właściwie nie wiem, po co.

– Jak to, nie wiesz. Przecież mają ci powiedzieć, na co jesteś chory. – W głosie stojącej obok kobiety słychać zniecierpliwienie. – Ja już nie mam do ciebie siły.

– Sama jesteś chora. Tracimy tylko czas.

Zawieszam kurtkę na jedynym wolnym kołku na wieszaku. – Kto jest ostatni?

– O, ta pani. Tam...

– My jesteśmy ostatni – potwierdza starannie ubrana kobieta ze zmęczonym wyrazem twarzy. – Ja z matką... Mamo, zdejmij płaszcz. Zgrzejesz się i zaziębisz. – Odpowiada jej uparte spojrzenie szarych oczu i energiczne kręcenie głową. Kobieta bezradnie rozkłada ręce. – Tak jest zawsze – mówi.

Przez duże, wewnętrzne okno widać sąsiednie pomieszczenie, a w nim dwa biurka. Za jednym z nich siedzi ta sama doktor, która badała ojca na Miodowej. Na parapecie leżą biuletyny Polskiego Stowarzyszenia Pomocy Osobom z Chorobą Alzheimera. Ojciec przez chwilę siedzi bezczynnie, a potem sięga po jeden z nich.

Co jakiś czas do pokoju wchodzi kolejna para: osoba chora i jej opiekun. Czuję się, jakbym czekał na wyrok, który mimo że nie dotyczy bezpośrednio mnie, może mieć wpływ na całą moją przyszłość. Spoglądam na ojca, pogrążonego w studiowaniu biuletynu. Mocne szkła w grubej oprawce, skupiony wyraz twarzy. Ogarnia mnie silne wzruszenie. Nie mogę się opanować. Czuję napływające łzy.

Kiedy nadchodzi nasza kolej, oczy mam już suche. No, może niezupełnie, bo pani doktor obrzuca mnie uważnym spojrzeniem.

– To są wyniki komputerowego badania mózgu. – Podaję jej kopertę.

Ojciec przechyla głowę, żeby lepiej słyszeć. Pani doktor uważnie ogląda kliszę, a potem czyta opis.

– Jaki wynik? – pytam, mając irracjonalną nadzieję, że wszystko jest w porządku.

– Zgodnie z moim przypuszczeniem, istnieje podejrzenie, że pana ojciec jest chory na TĘ chorobę – słyszę.

– Podejrzenie?

– Tak. Wszystkie symptomy na nią wskazują. Za życia chorego nie można stwierdzić  na sto procent, że właśnie chodzi o TO. – Pani doktor starannie unika słowa „Alzheimer”. Podchwytuję tę konwencję:

– A kiedy można JĄ z całą pewnością potwierdzić?

– Dopiero po śmierci, poprzez badanie mózgu.

– Tak.... a jaki jest stan mojego ojca?

Ojciec wyjmuje z pudełka aparat i mozolnie wkład go do ucha.

– Wygląda to na początkowe stadium, a ściślej mówiąc, na początek pierwszego stadium. Czy pan się orientuje, na czym polega TA choroba?

– Tak. Ostatnio wiele na ten temat czytałem. Proszę powiedzieć, co teraz mamy robić?

– Proszę pana, dam teraz panu na próbę lekarstwo. W tej chwili jest to jedno z najlepszych lekarstw. Niech pan podaje je ojcu po jednej tabletce wieczorem przez czternaście dni.

– Ile to kosztuje?

– Nic. Te czternaście tabletek jest gratis, w ramach akcji, którą teraz prowadzimy.

Na kolorowym kartoniku nazwa lekarstwa, opis jego działania, fotografia uśmiechniętej starszej pary i listek tabletek w przezroczystym opakowaniu.

– Musi pan sobie zdać sprawę z tego, – mówi z naciskiem pani doktor, ściszając głos – że TEJ choroby, przy obecnym stanie wiedzy medycznej, nie można wyleczyć. Można jedynie opóźnić jej rozwój.

Nie wiem,  czy nasza rozmowa w całości dociera do ojca, ale widać że stara się uważnie nas słuchać.

– Tak, zdaję sobie z tego sprawę – stwierdzam smutno.

Pani doktor patrzy na mnie ze współczuciem. Jestem jej za to wdzięczny, bo wiem, że nasz jednostkowy przypadek jest przecież dla niej wielotysięcznym.

– Proszę pana, niech pan przez te czternaście dni uważnie obserwuje reakcje ojca. Chodzi o to, żeby się zorientować, jak jego organizm toleruje to lekarstwo.

– Rozumiem.

– Gdyby wystąpiły trwałe bóle lub zawroty głowy, nudności, zakłócenia snu, proszę przerwać podawanie lekarstwa i skontaktować się za mną.

– No właśnie, jak się z panią skontaktować?

– Przyjmuję w spółdzielni i w przychodni na Wołoskiej, ale na Wołoskiej są odległe terminy.

– To przyjdę do spółdzielni za dwa tygodnie, bez względu na działanie tego lekarstwa, a niezależnie od tego, zapiszę ojca na Wołoską.

– Dobrze.

Pani doktor podaje mi adres spółdzielni i dla niej w tym momencie nasza sprawa zamyka się. W drzwiach stoi następna para.

Wychodzę z ojcem i zastanawiam się, co mam mu i w jaki sposób przekazać. Ojciec nagle zatrzymuje się, wyjmuje z ucha aparat i chowa do pudełeczka.

– No więc, tato... – zaczynam.
– Wiesz – przerywa mi ojciec. – Ta pani doktor, to bardzo ładna kobieta.

NA TYM KOŃCZĘ "IMPRESJE O OJCU", KTÓRE SĄ ZAWARTE W MOJEJ NOWEJ KSIĄŻCE(JESZCZE NIE WYDANEJ)  pt. "HUMUS" 
BĘDĘ ZAMIESZCZAŁ JEJ FRAGMENTY NA STRONIE O NAZWIE "NUMUS"