czwartek, 16 października 2014

Chowają się owadziki...

Chowają się owadziki jesienną porą do różnych zakamarków, aby jakoś zimę przetrwać. Walą do mieszkania hurmem  biedronki, wciskając się nieopatrznie między okna i framugi, wręcz życie ryzykując, bo zmiażdżone mogą zostać przy ich otwieraniu. Pająki różnego autoramentu i o wyglądzie odstraszającym plotą sieci w najrozmaitszych kątach, mając nadzieję na posiłek jesienny w cieple i pod dachem nad głową. No i inne robaczki wbiegają chyłkiem, korzystając z otwartych od czasu do czasu drzwi balkonowych.
Dostrzegam to całe tałatajstwo, lecz nie biorę miotły, ścierki ani innego śmiercionośnego narzędzia. Wręcz przeciwnie, przyjmuję  towarzystwo litościwie do mieszkania. A ono, czasem odwdzięcza mi się, pakując się na kolana, łasząc się i niejednokrotnie opowiadając swoje dzieje.

Tak właśnie wydarzyło się niedawno, kiedy wpadł do mnie świerszcz (którego swego czasu przyjmując pod swój dach, uratowałem od śmierci) i zawołał od progu, że nie szuka tym razem schronienia, a jedynie chciałby podzielić się za mną swoją radością, bo synek jego miał wielki dzień, mimo że jest jeszcze malutki.
Posadziłem świerszcza na stole, przy kropelce czegoś mocniejszego, a on, podochociwszy się nieco, od czasu do czasu przygrywając na skrzypeczkach, opowiedział historię, która tak podziałała na moją wyobraźnię, że postanowiłem przekazać ją wam mową wiązaną (czytając ją przedtem rodzinnemu narybkowi):

WIELKI DZIEŃ MAŁEGO ŚWIERSZCZA

W mieście, gdzie o różnej porze
każde z was się znaleźć może,
w starej bardzo już dzielnicy
stoi kościół przy ulicy.

Nazwy nikt jej nie pamięta.
W nim na co dzień i od święta
gra ktoś pięknie na organach.
Dźwięki niosą się od rana.

To spod palców organisty
ton dobiega tak przeczysty.
 Wszyscy tu przychodzą licznie
witać go entuzjastycznie.

Nikt z obecnych jednak nie wie,
że w organów starym drzewie,
tuż przy mozaikowej ścianie,
wygryzł kiedyś ktoś mieszkanie.

Żyje w nim z dobytkiem całym
świerszcz - meloman zagorzały.
Dziuplę kupił od kornika,
głuchej ciszy zwolennika.

Kornik stwierdził z pewną skruchą,
że mu słoń przydeptał ucho,
więc  muzyka jest dla niego
źródłem bólu nieznośnego.

Świerszcz ten głową jest rodziny:
żona, dzieci dwa tuziny,
wujków trochę, cioć trzy pary -
tłok w pokojach nie do wiary.

Wszyscy kłócą się, spierają,
różne zdania zawsze mając.
Tumult, hałas niesłychany,
aż zagłusza to organy.

A szczególnie świerszcza żona
zawsze bardzo jest wzburzona.
Marzy, robiąc wściekłą minę, 
o mieszkaniu za kominem.

Świerszcz, zdenerwowany wielce,
łyka kropel pięć na serce,
skrywa się w szczelinie muru
i organów słucha chóru.

Lubi tak, przez okres długi,
mszy, kantaty słuchać, fugi
i utworów innych tysiąc.
Zna je wszystkie, mogę przysiąc.

Takim czuje się artystą,
jakby sam był organistą.
Aż zapuścił długą brodę,
tworząc całkiem nową modę.

Pogodnymi wieczorami
sam wychodzi ze skrzypcami,
jeśli nerwy mu pozwolą.
Sam utwory ćwiczy solo.

Nikt go jednak nie rozumie.
Świerszcz gra przecież tak jak umie,
co nie wzbudza ani krztyny
entuzjazmu u rodziny.

Tylko jeden jego synek
ma talentu odrobinę.
Wszędzie za swym tatą łazi.
Też muzyką się zaraził.

Jest nie większy od kropeczki,
lecz już chwyta za skrzypeczki
i niemały budzi podziw,
kiedy syczkiem po nich wodzi.

Ton dobywa tak wysoki,
że uderza aż w obłoki.
Może wkrótce tę zabawę
los przemieni w wielką sławę.

No a na tym dziwnym świecie
wszystko zdarza się, jak wiecie.
Długo czekać nie potrzeba
by okazja spadła z nieba.

Oto własnie się nadarza
ślub córeczki aptekarza.
A aptekarz z tego znany,
że uwielbia wprost organy.

Sprasza więc przyjaciół wielu,
by posłuchać na weselu,
jak w kościoła mrocznej nawie
organista gra ciekawie.

Wszyscy śpieszą bardzo tłumnie.
Gwarnie tam, wesoło, szumnie.
Garnitury w modnym kroju,
każdy w dobrym jest nastroju.

Organista w czarnym fraku,
wąsy sterczą mu do baków.
Pięknie się w ukłonie zgina
i swój występ rozpoczyna.

Palce mkną po klawiaturze
ku dołowi i ku górze.
Z wyczyszczonych stu piszczałek
tony biegną doskonałe.

Nagle - braknie jednej nuty!
Tłum zamiera, jakby struty.
Palec pusty klawisz maca...
Cisza - na nic cała praca.

Na nic ćwiczeń długie chwile.
Nie udało się, i tyle!
Ale co to? Z głębi sali
dźwięk jak fala ku nim wali!

Potężnieje, i po chwili
słychać go w promieniu mili
gamą tak nadzwyczaj piękną,
że kolana wszystkim miękną.

To nasz świerszczyk niespodzianie,
na skrzypeczkach swoich graniem
zastępuje złą piszczałkę,
co zamilkła nagle całkiem!

Tłum szaleje już w okrzykach -
dajcie, dajcie tu świerszczyka!
Niech się zjawi, czasu szkoda,
niech nie minie go nagroda!

Świerszczyk spuszcza  głowę skromnie,
ale cieszy się ogromnie.
Szepcze cicho - brawo, brawo.
Ma do tego pełne prawo.

Organista go całuje.
Malcze - mówi - chyba czuję,
że zostaniesz moim uczniem.
Trzeba to czymś uczcić hucznie.

Tata świerszcz, siąkając nosem,
wypowiada gromkim głosem
przemówienie świetne w treści...
I już koniec opowieści.

Można, tak na marginesie,
dodać jeszcze, jak wieść niesie,
że rodzina świerszcza cała
tuż za miastem dom dostała.

I nikogo nie obchodzi,
gdzie świerszcz z synkiem sobie chodzi.
Lecz my wiemy bez wątpienia,
że organów słuchać brzmienia.

Narybek wysłuchał wiersza, oceniając go jako "przepyszny", z zastrzeżeniem, że niektórych słów nie zrozumiał.
Gdybyście, moi drodzy, również nie zrozumieli niektórych słów, chętnie je wytłumaczę. 
  

niedziela, 5 października 2014

Ech, ta jesień, jesień!!!



Nieraz mi mówił facet (lub kobieta),
że jesienią się budzi we mnie poeta,
że Muza się nade mną pochyla.
 Więc tyram, tyram i tyram,
lecz zazwyczaj - rymowanka nie ta
niemal za każdym razem.

Zaraz Wam to pokażę:

Ech, piękna ta jesień, moi złoci.
Człek w słońcu się poci
a kiedy idzie do cienia,
nie może opanować drżenia*)
*) z zimna oczywiście

Albo:
O rany, o rany!
Idzie jesień, a z nią kasztany.
Ogarnia mnie radość dzika,
na myśl, że zrobię z nich ludzika.
lub:
Jesienna noc długa,
za oknem szaruga,
sypie się liści chmara.
Nie chce się bara bara.

Deszcz o parapet stuka,
wiatr smętną piosnkę duka,
nie chce się nawet mu wyć.
A mnie się nie chce żyć.
Lub wręcz przeciwnie:
Słońce na nieboskłonie,
mimo że lata koniec.
Wiatr pieśń radosną niesie,
że idzie złota jesień.

A ja, jak ta rusałka,
ucieszę się, nie załkam,
i ruszę w skoczne tany
liściami*) przysypany.
*) powinno być "Liśćmi"
ale nie byłoby rytmu.

CHOLERNA NASTROJÓW HUŚTAWKA.
DOBRZE MI ZROBI KONIACZEK I KAWKA*)
*) lub ziółka, panie dzieju.