piątek, 20 marca 2015

To Słońca zaćmienie...

To Słońca zaćmienie
zaćmiło wszystko, moje mienie,
umysł i moje sumienie.
W gębie też mnie zaćmiło
i teraz boli, aż miło!

Księżyc na Słońce włazi
i nawet mnie nie razi 
szaleństwo niecnej wyobraźni,
że tak bardzo się stara,
bo mu chodzi o bara bara.

Patrzę więc sobie zatem,
jak Księżyc pieści Słońcu facjatę...
Chcę zapamiętać tę datę,
te astronomiczne dusery,
bo dziś Wiosna o 23.44!

sobota, 14 marca 2015

35 lat

Dzisiaj mija 35 lat od katastrofy, jakiej uległ samolot IŁ62 Polskich Linii Lotniczych, podchodząc do lądowania na Okęciu, podczas powrotu z Nowego Jorku.
Pamiętam ten dzień. Około godziny 14 miałem wykonać rejs do Londynu. Pojechałem na lotnisko. Przed budynkiem ujrzałem kilka osób, krążących bez celu, z wyrazem rozpaczy na twarzach. Dopiero w sali pilotów dowiedziałem się, co się stało. 
Wszyscy byliśmy głęboko poruszeni. Na pokładzie była załoga, którą bardzo dobrze znaliśmy - nasi koledzy i koleżanki. Byli pasażerowie.
W szoku,odrętwiali, poskramiając wyobraźnię, szykowaliśmy się do rejsu, mając cichą nadzieję, że zostanie odwołany. Nie znaliśmy jeszcze przyczyn katastrofy, ani czy ktokolwiek z niej ocalał. Powtarzaliśmy sobie jedynie zasłyszane, nieoficjalne wiadomości, które wyciekały z miejsca wypadku.
Jednak życie toczyło się nadal. Odlecieliśmy z niewielkim opóźnieniem. Na szczęście odlot odbył się trasą omijającą miejsce katastrofy. Nie mogliśmy więc dojrzeć z góry terenu tragedii, która przecież tam na dole rozgrywała się nadal...

Wydarzenie to znalazło odbicie we fragmencie Rozdziału VII  mojej książki pt. "Rok". Przytoczę go poniżej.

"Krzysztof z przeraźliwą wyrazistością zdał sobie sprawę, że koło historii, pozornie biegnąc naprzód, kręci się tylko wokół własnej osi. Jak bezwolny, kolisty czerpak wygrzebuje kolejne litry wydarzeń, które przecież są wciąż tą samą wodą. Może właśnie dlatego każde pokolenie skazane jest na swoja wojnę? Może właśnie z tego powodu stajemy się pionkami w grze, która jak każda gra zawsze się kończy i zawsze zaczyna?
Nie zdziwił się więc, kiedy spostrzegł, że rzędy dziecięcych mogił kończą się nagle wraz z wysokimi drzewami, tuż przed szeroką aleją, aby dać świadectwo innym wydarzeniom – nie tak dawnym – sprzed dwóch lat.

Samolot podchodzi do lądowania. Już tylko kilka mil dzieli go od wąskiej wstęgi pasa. Załoga, mając za sobą setki kilometrów lotu, z ulgą dostrzega znajome ulice i domy otaczające lotnisko. Twarze, na których na moment pojawiło się odprężenie, poważnieją jednak znowu. Oczy spoczywają na wskaźnikach przyrządów, ręce zaciskają się na sterach. Padają krótkie, ograniczone do koniecznych sformułowań, zdania. Jeszcze parę minut i samolot uderzy kołami o beton. Osiądzie bezpiecznie na ziemi, kończąc jeszcze jeden lot, który w tej samej chwili stanie się zalążkiem następnego. Zwykły, utarty tok wydarzeń ulega jednak zakłóceniu. Nagle samolot wali się skosem w dół. W ułamku sekundy istnieje jeszcze. I w tym złudnym istnieniu, jak w kwintesencji szaleńczej nadziei, odchodzi w nicość. Huk, nagły powiew, zdławiony jęk...cisza. Tryby czasu wypluwają złamany ząb i ruszają znowu, każąc tym, którzy żyją, pracowicie zacierać konsekwencje jego braku odpowiedzialności...

Krzysztof otrząsnął się z sugestywnej wizji. Stał jeszcze wśród zacienionych drzewami grobów, ale żółtawa wstęga alei podkreślała już cel jego wyprawy: uwiecznioną w greckim marmurze zbiorową mogiłę załogi, która wówczas zginęła. Podzielona na dziesięć części płyta tonęła w kwiatach. Barwna mozaika wabiła drapieżnym refleksem czerwieni, który kładł się na stojącej nie opodal kobiecej postaci.
Krzysztof ujął mocniej torbę i ruszył, z trudem odrywając nogi. Słońce wyszło znowu zza chmur. W spokojnej ciszy przesunęło się smugą wśród kwater, ale kiedy przysiadł, aby wyjąć znicze, znikło nagle. Zerwał się wiatr i wiał systematycznymi podmuchami, wydłużając płomienie lampek i niebezpiecznie zbliżając je do rozłożonych bukietów.
Krzysztof  przez chwilę walczył z gasnącymi zapałkami. Zapalał jedną po drugiej i niecierpliwie odrzucał nadpalone drewienka. Grube, nasycone stearyną knoty zajmowały się niechętnie, jakby przeciwne ofierze, którą chciał złożyć.
– Pozwól, pomogę ci.
Wzruszył ramionami, właściwie nie zdając sobie sprawy, że ktoś do niego mówi. Wysypał z pudełka kilka ostatnich zapałek, ale kobieca ręka zebrała mu je delikatnie z dłoni.
– Popatrz, to należy zrobić w ten sposób...
Wstał i obserwował, jak pochylona postać doskonale daje sobie radę z opornymi płomieniami. Bez słowa odbierał znicze, ustawiając je po jednym przed każdą z dziesięciu płyt, a potem odczytał jeszcze raz znajome nazwiska.
Kobieta stanęła obok niego.
– Wiedziałam, że przyjdziesz – powiedziała. – Czekałam na ciebie.
Krzysztof spojrzał na nią, chcąc ujrzeć w jej twarzy twarz Anny.
– Czekałaś?
– Tak. Ty zawsze przychodzisz w rocznicę ich śmierci. Przychodzi tu wielu znajomych, ale ty jesteś zawsze. Jestem ci wdzięczna.
Twarz Anny rozpłynęła się. Krzysztof westchnął, pomyślawszy, że życie toczy się przecież nadal. Dotknął wystających spod czapki włosów dziewczyny. Przez lata mijali się na lotnisku z utartym „dzień dobry”.
– Przychodzę tu często – powiedział. – Więcej, niż by należało.
Ujął dziewczynę pod rękę i poszli w kierunku bramy."




poniedziałek, 2 marca 2015

Pierwsza wiosenna.

Tak się złożyło od rana,
że prześladuje mnie mowa wiązana.
I żebym nie wiem co robił,
ciągle rymuję sobie.

Mimo niechęci najszczerszej,
myślę i gadam wierszem.
Niech to jasna cholera!!!
Udowodnię Wam to teraz.

Za oknem właśnie grzmotnęło,
i tak mnie to wzięło,
że, jak bum cyk cyk,
znowu rym wylazł ze mnie w mig:

Przyszła pierwsza wiosenna burza.
Taka sobie, nieduża.
Wydobyła z siebie grzmocik
i teraz  ziemię moczy.

Ciemno się w domu robi...
A ja patrzę w okno sobie,
na twarzy błądzi uśmieszek.
Z deszczu się cieszę. 

No i co na to powiecie?
Plecie się ciągle, plecie....