Epizod



Zaczynam druk fragmentów mojej ksiażki p.t. EPIZOD. Polecam. Ciekawa lektura.
Jeśli chcesz ją kupić, kliknij link "Epizod" w zakładce "Moje Książki, warto przeczytać" z lewej strony u góry strony głównej mojego blogu.



I


– Sylwek, oderwij się wreszcie od tego komputera!
Głos Mamy nie wróżył niczego dobrego. Wołała już kilka razy, ale ja, zajęty SWOIMI SPRAWAMI, nie zwracałem na nią uwagi. Nie mogła przecież wiedzieć, że właśnie od dobrych kilkunastu minut nawiązałem na czacie bardzo interesujący kontakt...

– Wszystko wystygnie!

Czy ci starzy zawsze będą uważać, że człowiek żyje tylko po to, żeby jeść? Ja mogę w ogóle nie jeść. No, może tylko trochę... Jakiś snikers, hot-dog czy czipsy. No i to imię! Kto to wymyślił?! Mama? A może TEN WIELKI, KTÓREGO NIE MA...

Chwileczkę, zawsze, kiedy Go wspominam, w oczach pojawiają mi się te, wiecie... Wstyd mi o tym mówić, bo przecież chłopaki nie płaczą. 

...Być może On wpadł na taki pomysł. Jeśli tak, to gotów jestem Mu wybaczyć. Widocznie miał swoje powody. Ale Mama? To nawet trudno wymówić: Syl-wek. Język się łamie, a to właśnie Ona najczęściej używa mojego imienia. Syl-wek. Po „L” zaraz „W”... „LW”.

W szkole używają sobie z tego powodu na mnie, ile wlezie. Jedni wołają na mnie „Siwek”, inni, co bardziej oblatani w sprawach kuchennych, „wek”, a jeszcze inni: „Śliwek”. Kiedy któregoś razu w końcu postawiłem się i powiedziałem takiemu wysokiemu grubasowi: „Jestem Sylwester!”, to myślałem, że umrze ze śmiechu. Razem z nim śmiało się pół klasy, a drugie pół spojrzało na mnie z politowaniem, kiedy tamten wyciągnął ku mnie rękę z tłustym paluchem i wrzasnął:

– Ty, Sylwester?! A może Stallone?

No, Stallone to ja rzeczywiście nie jestem. Mam chudą klatkę piersiową, a o mięśniach szkoda gadać. Jakoś nie mogę wziąć się za ćwiczenia czy coś innego, co poprawiłoby mój wygląd. Może gdyby TEN WIELKI, KTÓREGO NIE MA zaproponował mi... Kiedyś nawet byłem już o krok od decyzji, żeby poprosić Mamę, aby kupiła mi hantle do gimnastyki, ale w końcu zrezygnowałem z tego. Mama zawsze narzeka, że mamy za mało pieniędzy, a ja mogę nie patrzeć na siebie i przed nikim się nie rozbierać. Nawet przed Jadźką, jeśli przyjdzie do nas i zaproponuje opalanie się w ogrodzie...

– Sylwek, jak długo mam cię wołać? – Mama nie wytrzymała i stanęła w drzwiach mojego pokoju. – Bez przerwy ślęczysz przed tym komputerem! A jak nie przed komputerem, to przed telewizorem. Wzrok sobie popsujesz. – I niewiele myśląc, wyłączyła zasilanie. Nie dość, że przerwała mi czat, to jeszcze zostawiła w ten sposób wszystkie pliki otwarte.

– Mamo, tak się nie robi!

– Robi, czy nie robi, wszystko mi jedno. Marsz do kuchni!

Niefrasobliwość dorosłych poraża mnie. Robią czasem takie rzeczy, które by mi nigdy nie wpadły do głowy. Chciałem odważnie rzucić pod jej adresem jakąś uwagę, ale uprzedziła mnie:

– Tylko znowu nie wygłaszaj tych swoich, pożal się Boże, uwag! Kto cię tego nauczył? Wiesz, czasem myślę, że pozjadałeś wszystkie rozumy. Ja w twoim wieku...

Nie chciałem już tego słuchać. Po prostu wyłączyłem się. Byłem jak ten komputer z odciętym zasilaniem, ale z otwartymi niektórymi plikami. Kręciłem się po pokoju, mając nadzieję, że jakimś cudem zdążę jeszcze na moment otworzyć czat, ale Mama była czujna:

– Mam zaraz cię widzieć przy stole! – I na szczęście poszła.

Zyskałem więc jeszcze trochę czasu, żeby szybko poupychać pewne rzeczy, które nie powinny pozostawać na widoku. Smutne doświadczenie nauczyło mnie bowiem, że Mama, wpadając czasem do mojego pokoju, szpera w tym, co leżąc na wierzchu, kłuje w oczy. Rzuciłem jeszcze okiem na plakat na drzwiach. Zgadnijcie, kto był na nim? Oczywiście STALLONE z filmu Rocky 2. Mama do dzisiaj nie wie, że obejrzałem ten film po kryjomu, u kolegi na DVD. Ona nie znosi przemocy i scen, które ją przedstawiają. Uważa, że zatruwają psychikę i spaczają charakter nie tylko chłopcom w moim wieku, ale dosłownie wszystkim. Z trudem pozwoliła mi zawiesić ten plakat. Rozumiem ją, bo to kobieta. Nie sądzę jednak, żebym JA się spaczył. Od tego czasu minęło już kilka miesięcy i nic specjalnego nie stało się z moją psychiką. Wręcz przeciwnie, poczułem się pewniej i postanowiłem, że kiedyś zostanę bokserem.

Mama nie zauważyła mnie, kiedy wszedłem do kuchni. Stała przy zlewie i zmywała naczynia. Zauważyła mnie jednak Magda.

– Mamo, ON narescie psysed! – obwieściła z triumfem. Kiedy ona w końcu nauczy się wymawiać „zet”? Pomijam połknięcie tego „eł” na końcu...

 ***

Magda to osobna historia. Wdarła się w moje życie jakieś cztery lata temu i przewróciła je do góry nogami. Chodziłem sobie spokojne po tym świecie już dziewięć lat, kiedy któregoś wieczoru Mama przytuliła mnie i powiedziała:

– Synku, co byś powiedział na to, gdybyś miał rodzeństwo?

Zatkało mnie. Myślałem kiedyś o tym, że może fajnie byłoby mieć brata. Oczywiście młodszego. Odkąd jednak Tata odszedł, nauczyłem się żyć sam. Nie smuciłem się długo. Po przeczytaniu Ostatniego Mohikanina nazwałem Go, wzorem Indian, TEN WIELKI, KTÓREGO NIE MA i założyłem, że na pewno dobrze jest Mu u Manitou. Byłem już na tyle dorosły, że zdawałem sobie sprawę, że dzieci nie znajduje się w kapuście. Nie było Taty, toteż nie było możliwości, żeby pojawiło się jakieś rodzeństwo.

– A co? – spytałem więc głupawo. Mama spojrzała na mnie z troską. Przez chwilę zastanawiała się, jak mi to wytłumaczyć i w końcu powiedziała odważnie:

– Jestem w ciąży... – I zawiesiła głos.

Byłem wdzięczny jej za to, że odważyła się nazwać sprawę po imieniu. Mama w ogóle starała się rozmawiać ze mną jak z dorosłym. Oczywiście wtedy, kiedy miała na to czas, a z tym czasem to różnie bywało... Poczułem się jednak nieprzyjemnie zaskoczony.

– A kto...? – Zdecydowałem się drążyć temat.

– Z kim mam to dziecko? – pomogła mi Mama.

– No, tak...

– Wujek... Wujek Janek... – Zaczerwieniła się i nerwowo wytarła nos. – Chciałam ci już dawno powiedzieć, że wujek Janek stał się dla mnie kimś więcej.

Aha, a więc takie buty... Od pewnego czasu zauważyłem, że wujek Janek zbyt często przesiaduje u nas. Wytłumaczyłem sobie jednak, że to właściwie jest normalne. W końcu był bratem TEGO WIELKIEGO, KTÓREGO NIE MA. Zaopiekował się nami, odkąd On odszedł. Mama początkowo traktowała go bardzo chłodno, ale w końcu przyzwyczaiła się do jego obecności. Ja do pewnego stopnia też... Chociaż byłem pewien, że gdyby go nie było, to ja mógłbym Mamie zapewnić opiekę. Powiedziałem jej to nawet któregoś dnia. „Mój ty opiekunie”, uśmiechnęła się do mnie i pogładziła po głowie.

– Mam nadzieję, że to nie będzie dziewczyna – westchnąłem z rezygnacją.

Mama wyszła za wujka Janka i niestety Magda wkrótce stała się faktem. Do dziś pamiętam to rozwrzeszczane zawiniątko z purpurową buzią...

 ***

– Mamo, on psysed! – powtórzyła Magda. Jadła budyń i szło jej to niezbyt sprawnie. Podszedłem i przełożyłem jej łyżkę z lewej ręki do prawej. Rozpłakała się... nie, rozszlochała się, tak jakbym zrobił jej nie wiem co złego.

Mama natychmiast znalazła się przy nas:

– Zostaw ją! Przecież wiesz, że ona wszystko robi lewą ręką!

Wiem, wiem... Ale to przecież nienormalne. Wyobrażam sobie, co by to było, gdybym to ja nagle zaczął wszystko robić lewą ręką. A ona? Taki lewus...

Mama ucałowała mokre policzki Magdy, wytarła jej nos i karmiąc, wpakowała w nią budyń do reszty.

– Sylwek, zjedz w końcu to drugie śniadanie. Zaraz przyjdzie wujek.

– Jaki wujek? – spytała Magda.

– Tata, Madziu, tata – poprawiła się Mama.




II



    Wujek przyszedł oczywiście nie zaraz, tylko po dobrej godzinie. Pocałował Mamę i Magdę ale ja odsunąłem się na bezpieczną odległość.

– Co ciebie ugryzło? – spytał i słusznie nie oczekując odpowiedzi, rozsiadł się wygodnie przy stole. – A jak moje najdroższe dziewczyny?

Jedna z nich wpakowała mu się na kolana. Miała umiejętność osiągania wszystkiego, co tylko chciała. Mama nie zawsze dawała się na to nabierać, ale wujek...

– Tato, – zapiszczała – psyniosłeś mi Pokamona?

– Mówi się, Pokemona – poprawiłem ją zimno.

– Nie szkodzi, ona tylko tak mówi. Prawda, Madziu?

– Plawda – odpowiedziała, nie wymawiając „r”, co było niespodziewaną nowością. Ta podstępna hipokrytka wie, co robi. Skąd ona się tego nauczyła?

– Nie przyniosłem Pokemona, ale mam co innego...

– Cio?

Znowu coś nowego. Ostatnio mówiła tak jak normalni ludzie: „co”.

– Przytulankę – wujek triumfalnie wyciągnął z kieszeni niemiłosiernie wygniecioną żabę i wetknął w wyciągnięte łapki.

– Psytulanka – zasepleniła uszczęśliwiona Magda.

– Rozpuszczasz ją – stwierdziła druga dziewczyna wujka Janka. – Ona ma tych zabawek całe stosy. Nawet chyba ma taką samą żabę.

– Nie mam!

– Masz, masz.

– Nie mam – oczy Magdy napełniły się łzami. Ta żmijka płacze na zawołanie...

– Ależ oczywiście, nie masz. – Mama pogładziła ją po głowie. Nie wytrzymałem:

– Ona tyle tego ma, że można się przewrócić! W jej pokoju jest taki bałagan i nikt  jej nie mówi, że musi posprzątać!  A mnie się goni o byle co! To niesprawiedliwe. To dyskryminacja!

– O, popatrzcie, skąd on zna takie słowa? – wujek pokiwał głową. Nie byłem pewien, czy zrobił to z uznaniem, czy z ironią.

– Dużo czyta – stanęła w mojej obronie Mama. Byłem zdumiony, bo zawsze podkreślała, że ciągle tkwię albo przed telewizorem, albo przy komputerze.

– To niemożliwe. Dzieci w jego wieku teraz w ogóle nie czytają. Podejrzewam, że przegląda różne strony internetowe i tam się edukuje. Kto wie, co on przegląda. Nie mamy nad tym kontroli – wujek, mówiąc to, patrzył na mnie zimnym wzrokiem, w którym czaiła się prowokacja.

 Nigdy za bardzo nie lubiłem wujka, ale w  tym momencie nie znosiłem go. Przyjąłem go pod swój dach tylko ze względu na Mamę. A on... taki, taki koń!

Zeskoczyłem z krzesła, wpiłem się w jego ramię i wykrztusiłem przez zaciśnięte gardło:

– Ty, ty koniu Trojański!

Dostrzegłem, że Mama z trudem powstrzymywała śmiech, że oczy wujka robiły się okrągłe ze zdumienia, a Magda chyba po raz pierwszy nie wiedziała, co robić. Tylko czekałem na pytanie: „Skąd on zna takie słowa?”. Mogłem oczywiście im powiedzieć, że niedawno oglądałem w telewizji film o Wojnie Trojańskiej, ale nie miałem zamiaru niepotrzebnie strzępić języka... Nic takiego jednak nie nastąpiło. Wujek opanował się i wycedził w kierunku Mamy: 

– Twój syn, Marysiu, powinien startować w „Dzieciakach z klasą” albo w „Burzy mózgów”.

Tego było już za wiele. Odskoczyłem, wpadając na pojemnik ze śmieciami i wybiegłem z kuchni. Usłyszałem jeszcze za sobą głos Mamy: „Sylwek, a co z waszym wyjazdem po babcię?”, ale nie zareagowałem. W tym momencie nie lubiłem nikogo! Ani Mamy, ani Magdy ani oczywiście wujka. Mamy dlatego, że nie traktowała mnie poważnie i że zawsze trzymała stronę wujka, Magdy, bo nigdy nie była bezinteresowna, no a wujka... wiadomo dlaczego.

Wziąłem ze swojego pokoju zdjęcie, na którym byłem ja razem z TYM WIELKIM KTÓREGO NIE MA i wyszedłem na podwórko.

Dobrze, że w dalszym ciągu mieliśmy własny dom. To jedyna rzecz, którą tak naprawdę zawdzięczamy wujkowi. Zrozumiałem to nawet ja, chociaż na miejscu Mamy uniósłbym się honorem i przeprowadził do jakiegoś mieszkania w bloku. Kiedy mój Tata odszedł od nas... no, powiem otwarcie: umarł, chociaż unikam tego określenia, było u nas krucho z pieniędzmi. Skończyły się kieszonkowe, nowe gry do komputera, DVD i mnóstwo innych rzeczy, do których byłem przyzwyczajony. Mama poświęciła bardzo dużo czasu na wytłumaczenie mi, dlaczego tak się dzieje. Z początku buntowałem się i miałem nawet za złe Tacie, że zostawił nas w takiej sytuacji. Przecież mógł pomyśleć o tym, że może umrzeć i odpowiednio zabezpieczyć nas. Powiedziałem to Mamie. Mama zamilkła, osunęła się na krzesło i podniosła do oczu ścierkę, którą akurat wycierała talerze. Zrobiło mi się głupio. Podszedłem do niej i objąłem ją mocno.

– Płaczesz? – spytałem, żeby przerwać ciszę.

– Tak synku. Jesteś niedobry. Ranisz mi serce. Myślałam, że jesteś już na tyle dorosły, żeby zrozumieć pewne rzeczy. Tata robił co mógł, żeby zapewnić nam spokojne życie. Nie mógł przewidzieć, że pewnego dnia stanie się coś tak strasznego... – Mama westchnęła głęboko i z takim bólem, że i mnie stanęły łzy w oczach. – Niestety, stało się tak, jak się stało. Tyle razy ci tłumaczyłam, że odszkodowanie, jakie dostaliśmy, nie było duże...

Nie wiedziałem, jak wysokie było odszkodowanie. Prawdę mówiąc nie interesowało mnie to, bo nie miałem pojęcia, że w ogóle istnieją jakieś odszkodowania. To były problemy dorosłych, a ja przecież byłem dzieckiem (chociaż niechętnie przyznawałem się do tego). Teraz jednak, kiedy sprawa mnie bezpośrednio dotknęła, poczułem się w obowiązku jakoś temu zapobiec.

– Pójdę do pracy, mamo – powiedziałem dzielnie.

Mama pogłaskała mnie po głowie:

– Ty musisz się uczyć, synku. Masz dopiero osiem lat i powinieneś myśleć tylko o tym, żeby jak najlepiej zdawać z klasy do klasy. Jeszcze napracujesz się w życiu.

– Mam już prawie dziewięć – oburzyłem się.

– No tak, za pół roku kończysz dziewięć – przyznała Mama.

– No widzisz. Mogę posprzątać sąsiadom podwórko albo umyć okna. Mogę też spytać, czy nie potrzebują kogoś w Supermarkecie albo u MacDonalda...

– Dobrze – ucięła Mama – Zwrócę się do ciebie, jeśli będę potrzebowała pomocy. Jednak póki co, musimy skorzystać z oferty wujka. Bez niego nie poradzimy sobie. I bardzo cię proszę , żebyś był dla niego miły.

Ta rozmowa miała miejsce cztery lata temu. Wkrótce urodziła się Magda, a wujek na dobre zagnieździł się w naszym domu...



III


Usiadłem na ławce w kącie podwórka tak, żeby widzieć wyjście z domu. To podwórko to właściwie mały ogródek z tyłu budynku. Tata bardzo dbał o ten skraweczek ziemi. Zasadził kwiaty, parę drzewek i wysoki żywopłot, który zarósł całe ogrodzenie. No a trawnik! To dopiero coś! Gruby, zieloniutki kobierzec, po którym chodziło się jak po mięciutkim dywanie. Wyglądał rzeczywiście pięknie, ale podziwianie go burzyło wspomnienie warczącej kosiarki. Tata wyciągał ją z komórki przynajmniej raz w tygodniu. I byłoby to jeszcze do wytrzymania, gdyby przy okazji nie zaganiał do pomocy i mnie.  Buntowałem się, bo prawie zawsze miałem coś innego do roboty. Tata jednak był nieubłagany. „Najpierw obowiązek a dopiero potem przyjemność”, mówił. Zawsze po takim „obowiązku” bolały mnie nogi i kręgosłup a pęcherze na dłoniach twardniały dopiero po jakimś czasie.

Wyjąłem z kieszeni fotografię i po raz tysięczny przyjrzałem się jej.  TEN WIELKI KTÓREGO NIE MA stał ze mną na tle starego odrzutowca w muzeum Wojska Polskiego. Ubrany w galowy mundur pilota wyglądał tak, jak ja wtedy chciałem wyglądać, kiedy dorosnę. Był moim idolem. Dopiero kiedy przebolałem jego śmierć, powiesiłem w swoim pokoju plakat z Sylwestrem Stallone. Mam nadzieję, że mi to wybaczy.

To zdjęcie zrobiła nam Mama, kiedy Tata zaciągnął nas do tego muzeum po akademii, na której odznaczono go medalem „Za zasługi dla obronności kraju”. Udawał, że nie przywiązuje do niego żadnej wagi, ale widać było, że sprawił mu przyjemność. Nie było to pierwsze odznaczenie, jakie dostał. Na jego mundurze przyszyte już  były dwa rzędy baretek.  Za każdym razem, kiedy przybywała nowa, mówił ze śmiechem, że wolałby, aby to było na przykład parę złotych. Zgadzałem się z nim, właściwie nie wiedząc co o tym myśleć. Najważniejsze dla mnie było, że Tata miał dobry humor i mogłem stać przy nim, trzymając go za rękę. Miałem nadzieję, że będzie tak zawsze: Mama, Tata i ja. Ale stało się inaczej...

Poczułem, że mam mokre policzki. I właśnie wtedy, kiedy wycierałem je rękawem, pojawiła się Jadźka.

– Co ci jest? – spytała.

Myślałem, że ją zamorduję. Zawsze przychodziła w najgorszych momentach.

– Nic – odburknąłem.

– Jak to, nic. Przecież widzę – wyglądała jak ta dziewczyna z reklamy serków Hochland. Było jednak w niej coś, co od pewnego czasu niepokoiło mnie. Dlatego nie odesłałem jej od razu do diabła, tylko spytałem:

– A co widzisz?

– Płaczesz!

– Wydaje ci się.

– Akurat! Stałam tu trochę, zanim do ciebie podeszłam.

Spojrzałem na nią, wiedząc, że mam czerwone oczy. Z pewnością wyglądałem głupio i dużo dałbym za to, żeby zjawiła się tu znacznie później, zwłaszcza, że znowu było coś w niej niepokojącego.

– Trochę mi pokapało – skapitulowałem w końcu. – Oglądałem takie zdjęcie...

– Jakie? – Jadźka usiadła obok mnie, wciskając się pomiędzy poręcz a moje biodro. Odsunąłem się na tyle, na ile mogłem.

– To są moje prywatne sprawy, nic ci do tego.

– Jak chcesz – wzruszyła ramionami i też spróbowała się odsunąć. Ukradkiem rzuciłem na nią okiem. Miała obrażoną minę, ale wyglądała ładnie. Byłem trochę tym zdumiony, bo dotychczas uważałem ją z zwykłą dziewczynę, z którą można od biedy czasem się kolegować, ale która poza tym nie nadawała się do niczego. Znałem ją chyba od stu lat. ZAWSZE mieszkała w sąsiednim domu i miała tyle samo lat, co ja. Nie chodziliśmy jednak do tej samej szkoły. Jej ojciec był koszmarnie bogaty (tak mówiła Mama) i załatwił jej prywatną podstawówkę. Zazdrościłem jej nawet przez jakiś czas, ale w końcu ująłem się honorem. Ja też nie jestem gorszy...

Było bardzo ciepło. Za tydzień rozpoczynały się wakacje, a ja jeszcze nie wiedziałem, gdzie pojedziemy. Mama wspominała coś o Borowym Lesie, ale nie była pewna czy wujek nie wymyśli czegoś innego. Ciekawe, gdzie wybiera się taka Jadźka...

Siedziała obok mnie i machała nogami.

– Gdzie jedziesz na wakacje? – spytałem, żeby coś powiedzieć.

– Już myślałam, że w ogóle się nie odezwiesz. – spojrzała na mnie z wyrzutem tymi swoimi ciemnymi oczami. Tysiące razy widziałem jej oczy, ale nigdy nie zastanawiałem się, jakiego są koloru.

– To ty się nie odzywałaś. Obraziłaś się, czy co?

– Ja się nie obrażam.

– No to o co ci chodzi?

– Mógłbyś być dla mnie... – przerwała na moment i zaczerwieniła się. – Chciałabym, żebyś był dla mnie przyjemniejszy.

To niebywałe! Słyszeć od niej coś takiego! Co tu jest grane? Zawsze rozmawialiśmy ze sobą jak, powiedzmy, koledzy, z odrobiną przyjaznego lekceważenia. Czasem rzeczywiście byłem dla niej  zbyt obcesowy, ale tylko wtedy, kiedy denerwowała mnie swoim wścibstwem. Nawet Mama niedawno zwróciła mi z tego powodu uwagę: „Bądź dla Jadzi miły. Ona już staje się panienką”. Natomiast wujek poklepał mnie po ramieniu i powiedział: „Uważaj, Sylwek, z babami nigdy nic nie wiadomo”  i zaśmiał się zbyt głośno, nie zwracając uwagi na niezadowoloną minę Mamy.

 Nie bardzo wiedziałem, jak to jest, kiedy ktoś staje się panienką, ale nie obchodziło mnie to wtedy. A teraz? Może to właśnie...

– Ja? – spytałem Jadźkę na wszelki wypadek.

– A kto? Jest tu jeszcze ktoś inny?

Na moje nieszczęście nie było nikogo. Dużo bym dał, żeby pojawiła się tutaj nawet... nawet Magda.

– Jak chcesz, mogę być... – wydukałem.

– Jaki? – spytała nieustępliwie Jadźka. Zachowywała się jak co najmniej nasza pani z klasy. Nawet wzrok miała podobny.

– No, będę w porządku – zakończyłem, żeby wyjść z twarzą. Jadźka początkowo nie wiedziała, jak zareagować. Chciała przecież usłyszeć ode mnie coś innego, ale w końcu dała za wygraną.

– Jesteś kochany – zaszczebiotała i niespodziewanie cmoknęła mnie w policzek. Nie uwierzycie, pocałowała mnie! Świat przewraca się do góry nogami. Ona chyba rzeczywiście staje się panienką.

– Co ci strzeliło do głowy? – burknąłem.

– Co powiedziałeś?

– Nic takiego... Jak chcesz, mogę pokazać ci to zdjęcie – zaproponowałem wbrew swojej woli.

– Jeśli to jest jakaś tajemnica, to nie pokazuj.

– Nie, żadna tajemnica. To ja i mój Tata.

Jadźka przyglądała się fotografii dość długo.

– Prawie nie pamiętam twojego taty – westchnęła – Byłam bardzo mała kiedy on... Co się właściwie z nim stało?

– Zginął w katastrofie lotniczej.

– Bardzo mi przykro – Jadźka  dotknęła mojej ręki. – Tęsknisz za nim?

– Tęsknię – przyznałem niechętnie.

– Ja tęsknię za mamą – szepnęła tak, jakby powierzała mi jakiś sekret. – Odkąd zachorowała, prawie jej nie widuję. Ten szpital, gdzie ona leży, jest daleko poza Warszawą. Tata rzadko zabiera mnie do niej.

– Aha – mruknąłem. Miałem już dosyć tej rozmowy. Była jakaś taka dziwna i inna niż zwykle. Porąbane to życie. Ja bez Taty, Mama z wujkiem, Jadźka bez mamy i to coś, co krąży w powietrzu i powoduje, że nie jestem sobą.

– Muszę już iść – skłamałem.

– No to idź – Jadźka wstała z ławki i miałem wrażenie, że chce mi podać rękę, tak jak to robią dorośli. Na szczęście zrezygnowała z tego. Tylko spod furtki pomachała mi na pożegnanie.



IV
  

Oczywiście nigdzie nie poszedłem. Jeszcze nie wiedziałem co myśleć o Jadźce, toteż starym, wypróbowanym zwyczajem odłożyłem ten problem na później. I chyba było to dobre posunięcie, bo na tarasie pojawił się wujek.

– Sylwek, jedziesz z nami? – zawołał. Bezczelny, zachowywał się tak, jakby nic między nami nie zaszło. Najchętniej zakopałbym się pod ziemię, albo założył Czapkę Niewidkę. Niestety, widoczny byłem jak na dłoni.

– Sylwek, co z tobą?

– Nie jadę! – krzyknąłem, ale takim jakimś wysokim, śmiesznym głosem. Ostatnio zbyt często mi się to zdarzało, zwłaszcza w sytuacjach, kiedy chciałem wypaść wiarygodnie i poważnie.

Wujek powoli podszedł do mnie i stanął obok,  w rozkroku, z rękami w kieszeniach. Kołysał się lekko i pogwizdywał, spoglądając na dom. Wyglądał jak kowboj, w wytartych dżinsach  i rozchełstanej bluzie.

–Trzeba wymienić rynnę – stwierdził po chwili, nie wiadomo, do mnie, czy do siebie. Wyciągnął z kieszeni bluzy wykałaczkę i zaczął ją denerwująco gryźć. – Ściana na rogu trochę zawilgotniała...

– No to co? – nie wytrzymałem.

– Nie obchodzi cię to? – spytał, spluwając dyskretnie, co mi się nawet spodobało.

– Mam inne sprawy na głowie.

– Czy masz się za dorosłego?

– Nie jestem już dzieckiem – odpowiedziałem wymijająco.

– No właśnie. A więc jesteś już, powiedzmy, prawie dorosły – to „prawie” nie zabrzmiało lekceważąco, ale ponieważ nie wiedziałem do czego dąży, nie odezwałem się. Wujek usiadł na trawie, podkurczając nogi. Przykrótkie nogawki odsłoniły wysokie cholewki szpanerskich butów. Podkute obcasy wpiły się w darń, wykopując nieco czarnej ziemi. Zauważył mój zaniepokojony wzrok:

– Wiem, wiem. Ta trawa, to było oczko w głowie twojego ojca  – przyklepał dłonią oderwane kępki. – No więc, nie jesteś już dzieckiem. Dlatego powinieneś poczuć się gospodarzem. Nie tylko korzystać z tego, co otrzymałeś od rodziców, ale i o to dbać. Nie tylko żądać, ale i dawać... No dobrze, zostawmy to teraz. Jak będzie trzeba, to cię poproszę żebyś mi  pomógł.

– Przy czym? – spytałem, udając, że nie rozumiem.

– Przy naprawie rynny i odmalowaniu ściany. No i oczywiście przy strzyżeniu trawy.

– Jak będę miał czas – odburknąłem.

– Teraz będziesz miał dużo czasu. Zaczynają się wakacje.

– Mama mówiła, że wyjeżdżamy.

– Tak mówiła? Może... – zamyślił się, żeby znowu zagrać mi na nerwach. Co to za człowiek... Nawet gdybym bardzo chciał, nie potrafiłbym go polubić. – W każdym razie zdążymy naprawić to i owo – dokończył.

Już miałem na końcu języka kąśliwą odpowiedź, kiedy wdarł się między nas głos Mamy:

– Co wy tam robicie? Trzeba już jechać!

Wujek wstał i otrzepał spodnie.

– No to jedziesz z nami? Pozwolę ci do asfaltówki poprowadzić samochód – potrafił odwracać kota ogonem, jak rzadko kto. No i jak ja miałem zareagować? Czy znalazłby się chłopak w moim wieku, który nie dałby się skusić na taką propozycję?

– A ta... też jedzie z nami? – spytałem, żeby utrzymać fason.

– Kto?

– Magda.
        – Tak. To „my” to właśnie ja, ty i Magda. Mama idzie do kosmetyczki.


V

Mama zapakowała Magdę do fotelika i wcisnęła jej do ręki butelkę z sokiem.

– Sylwek, jak Magda będzie chciała się napić, wyciągnij do góry smoczek, bo sama nie da rady. Nie siadaj z przodu, to niebezpieczne. Usiądź przy siostrze – dodała, widząc, że otwieram przednie drzwi. – Uważajcie na siebie – i pomachała nam na pożegnanie, na szczęście nie wychodząc poza bramę.

Gdy tylko skryliśmy się za żywopłotem, wujek mrugnął do mnie i zatrzymał samochód.  

– Wskakuj – powiedział, przesuwając się na prawą stronę. Usiadłem na jego miejscu i chwyciłem kierownicę.

– Trochę opuść fotel i przesuń do przodu.

– Nie potrzeba. Jestem wysoki.

– Dostajesz nogami do pedałów?

– No pewnie!

– Rośniesz jak na drożdżach – wujek pokręcił głową. – Niedługo będziesz taki wysoki jak ja, ale opuść się trochę. Jeszcze ci nieco do mnie brakuje. No i do przodu... Dobrze. Teraz jak?

– Lepiej.

– No widzisz. Co teraz?

– Trzeba wrzucić pierwszy bieg, dodać gazu i puścić sprzęgło – wyrecytowałem.

– Dobra – zgodził się szybko wujek. – No to jazda!

Przesunąłem dźwignię zmiany biegów do przodu według litery „H”, nacisnąłem pedał gazu, ostrożnie poluzowałem sprzęgło i... nic! Spróbowałem jeszcze raz.

– Co się dzieje? – spytał cierpliwie wujek.

– Nie... nie wiem – szepnąłem bezradnie.

– Na pewno?

– Chcę pić! – zameldowała nagle Magda, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi.

– A silnik kto uruchomi?!

Ale typ z tego wujka... Podstępnie wyłączył stacyjkę, zanim przesiadłem się za kierownicę.

– Ten silnik tak cicho chodzi, że nie słychać, czy pracuje czy nie – spróbowałem się wytłumaczyć.

Wujek spojrzał na mnie przeciągle i bez słowa wskazał kluczyk. Przekręciłem go i puściłem sprzęgło. Samochód szarpnął, wykonał krótki skok do przodu i stanął dęba. Gdyby nie to, że trzymałem się kierownicy, uderzyłbym głową w szybę. Wujek w ostatniej chwili oparł się rękami o deskę rozdzielczą.

– No, stary – odezwał się po chwili. – Tak nie będziemy robić.

– Pić! – wrzasnęła Magda. Odwróciłem się. Na szczęście była mocno zapięta w tym swoim foteliku. Pracowicie usiłowała przesunąć do góry smoczek w butelce. Szło jej to nieporadnie, bo kto robi takie rzeczy lewą ręką! 

– Zostaw, zaraz ci pomogę – powiedziałem litościwie.

– Sylwek, skup się, bo nigdy stąd nie ruszymy – wujek ochłonął już nieco z szoku. Myślałem, że zmiesza mnie z błotem, ale widocznie postanowił do końca grać rolę równego faceta. – Samochód skoczył, bo puściłeś sprzęgło bez dodania gazu. Pewnie zapomniałeś, że był wrzucony pierwszy bieg.

– Zapomniałem.

– No widzisz. Spróbuj jeszcze raz, ale żeby tym razem było wszystko w porządku.

Powtórzyłem wszystkie czynności. Silnik zaterkotał przyjaźnie i ruszyliśmy. Odetchnąłem. Do asfaltówki mieliśmy jeszcze jakieś półtora kilometra. Droga między domami była gruntowa, ale dobrze utwardzona.

– Wrzuć dwójkę.

Wrzuciłem. Jeszcze obawiałem się przejścia z jedynki na dwójkę, bo samochód dostawał lekkiego kopa do przodu, ale tym razem udało się.

– Dobrze – pochwalił wujek. – Jak opanujesz ruszanie, to będzie całkiem okej. Teraz skręć w lewo.

– Dlaczego? Zawsze jeździmy prosto.

– Tak było do dzisiaj, stary. Teraz będziemy ćwiczyć zakręty. No, śmiało... Zwolnij trochę.

Do drogi, którą jechaliśmy, dochodziła druga, taka sama. Chodziłem tędy na spacery z Magdą, kiedy Mama nie chciała, żebyśmy jej przeszkadzali podczas robienia porządków. Dlatego wiedziałem, że na końcu jest drugi zakręt, tym razem w prawo. Fachowo najpierw zdjąłem nogę z gazu, a potem, podczas zakręcania, dodałem znowu. Spora, terenowa Toyota zmieściła się pięknie na wąskiej drodze, muskając tylko prawym błotnikiem żywopłot przy narożnym domu.

– No widzisz, jak chcesz to potrafisz. Za kilkanaście metrów zrób to samo, tym razem w odwrotnym kierunku.

Odetchnąłem. Szło mi całkiem nieźle, co prawda na zredukowanym biegu, ale zawsze to coś, czym będzie można się pochwalić podczas rozmowy z chłopakami.

Rozluźniony, odważyłem się oderwać od drogi oczy i jak stary kierowca spojrzeć na boki.

– Patrz przed siebie! – natychmiast zgromił mnie wujek. – Zaraz będzie drugi zakręt.

Znowu zmniejszyłem prędkość, przekręciłem kierownicę w prawo, lekko dodałem gazu i... nagle poczułem najpierw na głowie a potem na szyi coś mokrego i lepkiego. Toyota zatoczyła większy łuk i oparła się o podstępnie rosnącą w tym miejscu lipę. Silnik zgasł. W tragicznej ciszy usłyszeliśmy po chwili łakome cmokanie. Obejrzeliśmy się jednocześnie za siebie: szczęśliwa Magda ciągnęła z butelki sok, którego przynajmniej połowę czułem na sobie. Wyrwana nakrętka leżała na jej kolanach, też poplamionych i mokrych. Wujek pokręcił głową i nic nie mówiąc wysiadł z samochodu. Przykucnął przed maską i jakiś czas nie było go widać. Potem podniósł się i skinął na mnie. Wyczołgałem się na zmartwiałych nogach.

– No, chłopie, nieźle go załatwiłeś...

Chory ze strachu przyjrzałem się przedniej atrapie i lewemu błotnikowi. Widać było spore wgniecenia. Spojrzałem na wujka jak zbity pies. Mógł teraz zrobić ze mną wszystko, ale jego twarz powoli wygładziła się. Bruzdy na policzkach zniknęły, a usta rozciągnęły się w niespodziewanym śmiechu.

– Szkoda, że nie widzisz, jak ty wyglądasz, blady, przestraszony, mokry i lepki – poklepał mnie po plecach i głęboko wciągnął haust powietrza – Nie bój się, mogłoby być gorzej... No, koniec tego dobrego – zarządził. – Teraz ja poprowadzę.

– Dobrze, że mama tego nie widziała – wybąkałem.

Wujek wycofał samochód i bez niespodzianek wydostał się na asfalt.

– Jakoś jej to wytłumaczymy – powiedział.


TO JUŻ OSTATNI FRAGMENT KSIĄŻKI
JEŚLI JESTEŚCIE CIEKAWI, CO SIĘ WYDARZYŁO DALEJ,
SIĘGNIJCIE PO TĘ KSIĄŻKĘ. WYSTARCZ KLIKNĄĆ LINK
 "Epizod" w zakładce "Moje Książki, warto przeczytać" z lewej strony u góry strony głównej mojego blogu.

2 komentarze:

  1. Super. Zapowiada się wspaniale.Momentami widzę moje wnuki, które reagują podobnie. Muszę to przeczytać. Pozdrawiam wiosennie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Cieszę się, że historia Ci się podoba.

      Juz wkleiłem nowe rozdziały - od XII do XV

      POzdrowienia:))

      Usuń