niedziela, 7 lutego 2016

Sporo czasu minęło

Sporo czasu minęło od  mojego ostatniego wpisu na blogu. Czas leci, wciskane w oszałamiającym tempie (głównie w nocy) zmiany. Człowiek się budzi rano i zastanawia się, jaka go czeka rzeczywistość. Trudno się połapać, skóra cierpnie. 
Dzisiaj też - Poranek piękny, niemal wiosenny, słoneczko wdrapuje się na nieboskłon, ptactwo niebieskie radośnie polatuje, temperatura powietrza idzie w górę - a tu:

RZECZYWISTOŚĆ ZNOWU SKRZECZY!!!!!

inwigilacja, inwigilacja - kra, kra, kra!!!!

Niby nic nowego dla tych, którzy tak jak ja, dorastali w komunie, kiedy państwo opiekuńcze wiedziało wszystko o wszystkich, na każdym kroku śledziło i podsłuchiwało i jakoś w końcu się żyło. Ale, cholera, człowiek przez te ostatnie 25 lat przyzwyczaił się do wolności. A jednak trudno znowu zdać sobie sprawę, że stare wraca...

Moje zahartowane w bojach z Władzą pokolenie zniesie wszystko, nawet ograniczenie, czy też zamknięcie strefy Shengen, ale nasza ukochana młodzież?

Nadzieja, nadzieja - wszystko płynie, jak powiedział niejaki pan Tarhej.

A teraz, na otarcie łez,  przypominam pierwszy tegoroczny śnieg w Warszawie. 


 Oto pierwszy śnieg w Warszawie,
no, może nie pierwszy, ale prawie.
Sypnęło wilgotnym puchem 
i nie zamieniło się w pluchę
tym razem.

Oblepiło drzewa i krzaki,
trotuary, trawniki, a nawet ptaki
i wszystko, co brudne i szare.
Nie za grubo, z umiarem.
Zimowy obrazek...

czwartek, 31 grudnia 2015

A oto wierszyk

A oto noworoczna rymowanka, która mi tak, ot tak, ni stąd ni zowąd wykluła się z nieco otępiałej głowy:

 Czas płynie, czas płynie
i tak sobie pływa,
raz dnia ubywa, a raz dnia przybywa
na barani skok.

Czy my chcemy tego, czy nie,
tak z nami pogrywa.
A my na to: niech żyje, albo: wiwat, wiwat!
Bo to Nowy Rok.

Już północ wybiła
i tak sobie bije,
a my się ze szczęścia ściskamy za szyje,
całując cmok, cmok.

W tym radości siła,
kto szampana pije.
A kto z nami nie tego, to go we dwa kije
albo łokciem w bok!!!

DO SIEGO ROKU!!!!!!

środa, 23 grudnia 2015

O rany!!!!

O rany!!!

Za oknem wiosna, 14 stopni ciepła, zielono, a tu trąbią w mediach, że jutro Boże Narodzenie. Nie do wiary!!!

A jednak. Kalendarz nie kłamie, mimo że MTŻ złapała się za głowę i z przerażeniem wykrzyknęła: 

Wojtek, zapomnieliśmy pójść ze święconką!!!  

Faktycznie, zapomnieliśmy, ale nadal pamiętamy, jak trzy lata temu (?) na Wielkanoc usiłowałem ubierać choinkę, bo za oknem śniegu było po kostki!!!

W każdym razie, bez względu na to, czy to  teraz Boże Narodzenie, czy Wielkanoc, życzę Wam wszystkim, Drodzy Zaprzyjaźnieni, miłych, zdrowych i rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia, i na wszelki wypadek zamiast opłatkiem, dzielę się z Wami smaczną pisanką:)))



niedziela, 13 grudnia 2015

Miesiąc miodowy...

Czterdzieści dziewięć lat minęło i zaraz potem dopadła nas tzw. proza życia.

Los płata figle, ale jest w tym pewna prawidłowość, związana z upływem lat i przybywaniem ich na naszym osobisty koncie.

Kiedy człowiek jest młody, może spodziewać się szaleńczych  i radosnych dni, które zazwyczaj następują po zawarciu małżeństwa, podczas miodowego miesiąca. Ale po wielu, wielu latach wszystko się może zdarzyć... 

Wkrótce po naszej rocznicy, MTŻ wylądowała w szpitalu... Co prawda był to pobyt od dawna planowany i niosący nadzieję na ostateczne wyleczenie, ale... ale dochodzenie do zdrowia zbiegło się z wyjątkowo uciążliwą rekonwalescencją.  

Listopad minął jak burza, nawet nie wiem kiedy... Zaczął się grudzień i już błyskawicznie w kalendarzu trzynasty...  Wkrótce święta.

To było tutaj

Świetna opieka. Nie musiałem tego robić, ale skoro już byłem...
(Na łóżku widać owinięte po operacji stopy MTŻ)

MTŻ tylko na wózku


A w domu powitały nas kwitnące w listopadzie grudniki.
Umilają rekonwalescencję.



wtorek, 27 października 2015

Wybór

25 października naród dokonał wyboru...

A ja dokonałem wyboru 49 lat temu, też 25 października, ale Roku Pańskiego 1966.

Czterdziestodziewięciolecie!!!!
To nie żadne ecie pecie
przeżyć tyle razem, jak wiecie.

Czy często na świecie
zdarza się to mężczyźnie i kobiecie?
Albo, co budzi niechęć niewąską,
innym związkom?

Chyba nie, tak sądzę.
A może błądzę?

W każdym razie, ram tam tam,
udało się właśnie nam!!!!!


sobota, 17 października 2015

Szara uga

Za oknem szara uga,
Szykuje się jesień długa,
A ja ciągle mam w głowie,
 weekend w Krakowie!!!

To było dwa tygodnie temu. Piękne słońce i ciepło. Wspaniałe warunki na spacer po mieście.
Nieco przydługi wjazd do Krakowa potraktowaliśmy jak wesołą anegdotkę (chociaż lekki uszczerbek na mej męskiej dumie pozostał).

W sobotę, jak zwykle podczas pobytu w Krakowie, wybraliśmy się Kleparz. Tym razem jednak po raz pierwszy byliśmy na Nowym Kleparzu.



Nic tam nie kupiliśmy, więc postanowiliśmy przenieść się na Stary. Do naszej decyzji przyczyniło się trochę bliskie sąsiedztwo więzienia na Montelupich.

Na szczęście, nie niepokojeni przez nikogo, dotarliśmy na miejsce.

A tam, jak zwykle, szaleństwo serowe.

Piękne grzyby na wszelki wypadek ominęliśmy.

Tym razem sąsiedztwo budziło zuuuuuuupełnie inne skojarzenia.

Powrót przez Plac Szczepański.

Z przystankiem przy Bunkrze, lecz bez wchodzenia do niego, a w celu odwiedzenia sąsiadującej z nim galerii, w której można było bezkarnie skorzystać z WC.

A w niedzielę - kultowa wycieczka na Wawel.


I tradycyjne podstymulowanie się nad czakramem wawelskim. Miejsce skrzętnie zastawione tablicą, aby za dużo chętnych nie brudziło dłońmi ściany.

No i koniecznie podziwianie krużganków.

Droga powrotna przez bramę, nad którą góruje pomnik Kościuszki.

No i ten widok wychodków królewskich!!!- Ta krótsza wieża po lewej stronie.

Nie omieszkaliśmy też wpaść na przednią kawę. Gdzie, domyślcie się sami.

Dla ułatwienia jeszcze jedno zdjęcie.

A w Warszawie tymczasem zakwitł kaktus jednej nocy, po raz pierwszy wypuszczając trzy kwiaty jednocześnie.

wtorek, 13 października 2015

Koniec lata

NO TO, MOI DRODZY TAK -
JESZCZE JEDNO LATO TRAFIŁ SZLAG,
ALBO SUMMER LUB LIETO,
JAK KTO WOLI.
I CHOĆ NIE BAWI MNIE TO,
TO NIE BOLI.

No bo jak ma boleć, skoro to lato nie było zbyt przyjazne; te tropikalne upały, wykańczające, przerywane gwałtownymi spadkami temperatury.
Dlatego z nadzieją patrzę na jesień, która z pewnością tradycyjnie będzie i polska i złota. A potem zima, która spowoduje, że znowu zatęskni się za wiosną i latem. I tak w kółko - dookoła Wojtek:)))

Postanowiliśmy z MTŻ wykorzystać poprzedni weekend, kuszący ciepłem i słońcem, i wybraliśmy się na parę dni do Krakowa, aby jak co roku odwiedzić zagnieżdżoną tam Rodzinkę. Wpakowaliśmy się w samochód i dzielnie ruszyliśmy nowym łącznikiem, omijającym Raszyn i Janki, aby przetestować budowaną trasę szybkiego ruchu przez Radom i Kielce. Gotowe już odcinki i szeroki zakres robót na następnych budził nadzieję na rychłe przedłużenie tej trasy. Jechaliśmy sobie spokojnie i komfortowo, wiedząc jednak że końcowy etap podróży zakończy się zakorkowanym jak zwykle wjazdem do samego Krakowa. Nie obawialiśmy się go jednak, gdyż pokonując już go kilkakrotnie, zawsze docieraliśmy na miejsce bez zbytnich utrudnień -  Al. 29 listopada, potem w prawo na estakadę, gen. Rozwadowskiego, Opolską do ronda Ofiar Katynia i Na Błonie.
Tym razem jednak było inaczej.
Przed wjazdem na estakadę gigantyczny korek. Ruch ślamazarny, noga za nogą. Nie wróżyło to dobrze.
"Jedziemy prosto, przez skrzyżowanie pod wiaduktem. Już raz jechaliśmy tędy wyjeżdżając do Warszawy", zadecydowałem."Wyskoczymy w ten sposób na Al Trzech Wieszczów, a potem w prawo na Na Błonie". "Jak chcesz", stwierdziła niechętnie MTŻ, "Pamiętaj, że nie znamy Krakowa". "Trafię bez problemu", odpowiedziałem dzielnie. Była godzina 15.00.
Po przedarciu się przez skrzyżowanie pod wiaduktem, nagle znaleźliśmy się przy wjeździe na parkingi nowo wybudowanego dworca. Jakim cudem, nie wiem. Pokręciliśmy się w kółko na rondzie, po czym zadzwoniliśmy do kuzyna po ratunek. "Gdzie jesteście?", spytał z niedowierzaniem. Przedstawiłem mu naszą sytuację. "Muszę spojrzeć na plan miasta", powiedział, "Nie jeżdżę samochodem, a w tym rejonie sporo się działo. Tymczasem jedźcie na Chyżne".
Z ronda jedyna szersza arteria prowadziła pod wiaduktem, który jakimś cudem tam się znajdował. Wcisnęliśmy się więc w nią i pokonując narastające korki ruszyliśmy prosto, usiłując odczytać, na jakiej ulicy jesteśmy. "Wita Stwosza, Lubomirskiego", odczytywała MTŻ. Alei Trzech Wieszczów ani śladu. "Rondo Grzegórzeckie, Al. Powstania Warszawskiego, Kotlarska....". "Cholera!", krzyknąłem, "Co to za most? Dzwonimy do kuzyna". "Źle jedziecie", stwierdził, analizując plan miasta, "Jesteście na moście Kotlarskim. Musicie zawrócić do ronda Grzegórzeckiego, a z niego w Grzegórzecką i prosto, aż do Dietla. Z Dietla wjedziecie na most Grunwaldzki. Wiecie, gdzie to jest? To obok osiedla, gdzie mieszka ciotka. Z ronda w prawo w Konopnickiej, na most Dębnicki i już będziecie na Alei Trzech Wieszczów. A dalej chyba już wiecie". "Wiemy", odpowiedziałem, "ale to potrwa, cholerne korki, jedziemy noga za nogą". MTŻ spojrzała na minie wymownie: "Gdybyśmy pojechali jak zwykle, już dawno bylibyśmy na miejscu".
Zacisnąłem zęby, usiłując opanować chęć pozostawienia samochodu gdziekolwiek i panicznej ucieczki, co zawsze ogarnia mnie, kiedy poruszam się w koszmarnych korkach.
W końcu jednak dotarliśmy na miejsce. Była godzina 16.00.
"W czym tkwił błąd?", spytałem kuzyna, już po obiedzie i rozluźniających paru lampkach wina.
"Spójrz na plan", powiedział, "Po przejeździe przez pierwsze skrzyżowanie, powinieneś był pojechać prosto przez wiadukt, a ty skręciłeś w prawo i znalazłeś się na dworcu..."
Jasne, prawda?