Dzisiaj mija 35 lat od katastrofy, jakiej uległ samolot IŁ62 Polskich Linii Lotniczych, podchodząc do lądowania na Okęciu, podczas powrotu z Nowego Jorku.
Pamiętam ten dzień. Około godziny 14 miałem wykonać rejs do Londynu. Pojechałem na lotnisko. Przed budynkiem ujrzałem kilka osób, krążących bez celu, z wyrazem rozpaczy na twarzach. Dopiero w sali pilotów dowiedziałem się, co się stało.
Wszyscy byliśmy głęboko poruszeni. Na pokładzie była załoga, którą bardzo dobrze znaliśmy - nasi koledzy i koleżanki. Byli pasażerowie.
W szoku,odrętwiali, poskramiając wyobraźnię, szykowaliśmy się do rejsu, mając cichą nadzieję, że zostanie odwołany. Nie znaliśmy jeszcze przyczyn katastrofy, ani czy ktokolwiek z niej ocalał. Powtarzaliśmy sobie jedynie zasłyszane, nieoficjalne wiadomości, które wyciekały z miejsca wypadku.
Jednak życie toczyło się nadal. Odlecieliśmy z niewielkim opóźnieniem. Na szczęście odlot odbył się trasą omijającą miejsce katastrofy. Nie mogliśmy więc dojrzeć z góry terenu tragedii, która przecież tam na dole rozgrywała się nadal...
Wydarzenie to znalazło odbicie we fragmencie Rozdziału VII mojej książki pt. "Rok". Przytoczę go poniżej.
"Krzysztof z
przeraźliwą wyrazistością zdał sobie sprawę, że koło historii, pozornie biegnąc
naprzód, kręci się tylko wokół własnej osi. Jak bezwolny, kolisty czerpak
wygrzebuje kolejne litry wydarzeń, które przecież są wciąż tą samą wodą. Może
właśnie dlatego każde pokolenie skazane jest na swoja wojnę? Może właśnie z
tego powodu stajemy się pionkami w grze, która jak każda gra zawsze się kończy
i zawsze zaczyna?
Nie zdziwił się więc,
kiedy spostrzegł, że rzędy dziecięcych mogił kończą się nagle wraz z wysokimi
drzewami, tuż przed szeroką aleją, aby dać świadectwo innym wydarzeniom – nie
tak dawnym – sprzed dwóch lat.
Samolot podchodzi do
lądowania. Już tylko kilka mil dzieli go od wąskiej wstęgi pasa. Załoga, mając
za sobą setki kilometrów lotu, z ulgą dostrzega znajome ulice i domy otaczające
lotnisko. Twarze, na których na moment pojawiło się odprężenie, poważnieją
jednak znowu. Oczy spoczywają na wskaźnikach przyrządów, ręce zaciskają się na
sterach. Padają krótkie, ograniczone do koniecznych sformułowań, zdania.
Jeszcze parę minut i samolot uderzy kołami o beton. Osiądzie bezpiecznie na
ziemi, kończąc jeszcze jeden lot, który w tej samej chwili stanie się zalążkiem
następnego. Zwykły, utarty tok wydarzeń ulega jednak zakłóceniu. Nagle samolot
wali się skosem w dół. W ułamku sekundy istnieje jeszcze. I w tym złudnym
istnieniu, jak w kwintesencji szaleńczej nadziei, odchodzi w nicość. Huk, nagły
powiew, zdławiony jęk...cisza. Tryby czasu wypluwają złamany ząb i ruszają
znowu, każąc tym, którzy żyją, pracowicie zacierać konsekwencje jego braku
odpowiedzialności...
Krzysztof otrząsnął
się z sugestywnej wizji. Stał jeszcze wśród zacienionych drzewami grobów, ale
żółtawa wstęga alei podkreślała już cel jego wyprawy: uwiecznioną w greckim
marmurze zbiorową mogiłę załogi, która wówczas zginęła. Podzielona na dziesięć
części płyta tonęła w kwiatach. Barwna mozaika wabiła drapieżnym refleksem
czerwieni, który kładł się na stojącej nie opodal kobiecej postaci.
Krzysztof ujął mocniej
torbę i ruszył, z trudem odrywając nogi. Słońce wyszło znowu zza chmur. W
spokojnej ciszy przesunęło się smugą wśród kwater, ale kiedy przysiadł, aby
wyjąć znicze, znikło nagle. Zerwał się wiatr i wiał systematycznymi podmuchami,
wydłużając płomienie lampek i niebezpiecznie zbliżając je do rozłożonych
bukietów.
Krzysztof przez chwilę walczył z gasnącymi zapałkami.
Zapalał jedną po drugiej i niecierpliwie odrzucał nadpalone drewienka. Grube,
nasycone stearyną knoty zajmowały się niechętnie, jakby przeciwne ofierze,
którą chciał złożyć.
– Pozwól, pomogę ci.
Wzruszył ramionami,
właściwie nie zdając sobie sprawy, że ktoś do niego mówi. Wysypał z pudełka
kilka ostatnich zapałek, ale kobieca ręka zebrała mu je delikatnie z dłoni.
– Popatrz, to należy zrobić w ten sposób...
Wstał i obserwował,
jak pochylona postać doskonale daje sobie radę z opornymi płomieniami. Bez
słowa odbierał znicze, ustawiając je po jednym przed każdą z dziesięciu płyt, a
potem odczytał jeszcze raz znajome nazwiska.
Kobieta stanęła obok
niego.
– Wiedziałam, że
przyjdziesz – powiedziała. – Czekałam na ciebie.
Krzysztof spojrzał na
nią, chcąc ujrzeć w jej twarzy twarz Anny.
– Czekałaś?
– Tak. Ty zawsze
przychodzisz w rocznicę ich śmierci. Przychodzi tu wielu znajomych, ale ty jesteś
zawsze. Jestem ci wdzięczna.
Twarz Anny rozpłynęła
się. Krzysztof westchnął, pomyślawszy, że życie toczy się przecież nadal.
Dotknął wystających spod czapki włosów dziewczyny. Przez lata mijali się na
lotnisku z utartym „dzień dobry”.
– Przychodzę tu często
– powiedział. – Więcej, niż by należało.
Ujął dziewczynę pod
rękę i poszli w kierunku bramy."
Pamietam,......na tym pokladzie byla tez Anna Jantar.
OdpowiedzUsuńKto by wówczas pomyślał, że za jakiś czas będziemy świadkami następnej katastrofy....
UsuńDokładnie pamiętam dzień katastrofy i radiowe relacje. Zapamiętałam, bo zginęła Anna Jantar. Potem przypominałam patrząc jak rośnie jej córka. Wielkie wypadki lotnicze pamięta się długo, a było już ich kilka. Ciężko byłoby polecieć samolotem w dniu takiej katastrofy. Pozdrawiam ciepło.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia...
UsuńWojtku, pamiętam i ja, jak wiele się wtedy mówiło o katastrofie. Byłam w liceum, Pani od chemii przerwała lekcję i nam powiedziała o śmierci Anny Jantar i tragedii.
OdpowiedzUsuńNa następną nie czekaliśmy zbyt długo (Las Kabacki)...
UsuńTakże wracam myślami to tamtej katastrofy.
OdpowiedzUsuńDziękuję za ten tekst...
Pozdrowienia:)))
UsuńOby tych katastrof było jak najmniej! Serdeczności.
OdpowiedzUsuńNo właśnie... Jednak ciągle się dowiadujemy o nowej....
Usuń