poniedziałek, 4 czerwca 2012

Smok Zza Lasu - Plany


Zima popuściła nieco. Mróz zelżał i nocą jeno dawał znać o sobie. Dni pogodne i słoneczne oko cieszyły, a na podworcu tam i sam trawa poczęła się zielenić. Smok Zza Lasu w borze na długie godziny znikał, widać siedzeniem długim u mnie znużon. W wędrówkach onych nadzieję na rychłe opuszczenie domostwa mego upatrując, jużem plany snuć począł, jak to będzie, kiedy bestyja sprzed oczu mi zniknie - kobita do równowagi powróci, ryś pętać się jak ogłupiały przestanie, a ja przed zwierciadłem czarodziejskim zlegnę, z kielichem okowity, alibo ze szklanicą piwa przedniego w dłoni.
   I fakt faktem, nocy pewnej, Smok cichaczem się wymknął, z nikim się nie pożegnawszy. Wrota do drewutni rozwarte ostawił, na wietrze trzaskające. Towarzystwo karalusze ławą się rozpierzchło, hurkot wielki czyniąc i kobitę moją, co akurat do wychodka się wybrała, na ziemię obalając. Po ciele jej przeszło, tu i ówdzie się wciskawszy, tak, że jak okowitą opita, z wyrazem gęby błędnym, do chałupy wróciła. Wybaczyłem jej ten stan dziwny, bom uznał, że  Smok już na dobre nas opuścił.
  Jakże byłem w błędzie!
  Po dniach kilku przywlókł się nocą późną, wymarznięty i utrudzon wielce, soplami przy pysku podzwaniając. Bez słowa do chałupy się wcisnął i przy palenisku na zydlu uwalił. Czasu upłynęło sporo, zanim odtajał i wnętrze okowitą ogrzał. Ślepiami po izbie potoczył, westchnął, aż wątpia mu niemal rozdarło. - W drogę daleką się wybrałem, sentymentem prowadzon - rzekł w końcu.
  - A gdzieżeś to Smoku Zza Lasu się udał? Jużem myślał, żeś na dobre nas opuścił. Żal wielki do ciebie miałem, że tak po cichu, bez pożegnania żadnego się wymknąłeś - spytałem z wyrzutem fałszywym.
  Smok spod powiek łypnął, intencyje moje sprawdzając - Do Grodu Kraka podróż przedsięwziąłem, zadumać się nad losem kuzyna mego i swoim potrzebę nieodpartą czując. Smoka Wawelskiego przy okazyji, z radością po latach wielu, ujrzałem. Czasy odległe  przywołaliśmy, ale niestety o paszczy suchej, bowiem, odkąd po spożyciu strawy przez niejakiego Dratewkę podrzuconej z życiem uszedł, abstinenita ślubował. 
  Smok przerwał i pusty kielich kobicie do napełnienie podsunął. - Tak... miejsce na urnę z prochami kuzyna mego godne, lecz odległe. Ciężko i niebezpiecznie taki szmat drogi pokonywać. Dlatego o wzniesieniu nagrobka symbolicznego w Krainie Mojej myślę. Tam częściej zadumie będę mógł się oddawać. A może w przyszłości jakowejś exhumare zarządzę i urnę do niego przenieść każę, przy okazyi zawartość jej sprawdzając. Bo kiedym w łapę ja ujął i potrząsnął, dźwięk wydobył się z niej jakiś inny, niż wtedy, kiedym ją napełniał. Pewność chcę mieć niezachwianą, że to, co w niej spoczywa, do kuzyna mego należy.
  - Wola twoja, Smoku Zza Lasu. Uczynisz, jak zechcesz - przytaknąłem, ciarki po plecach przechodzące czując.
  - A owoż tak, uczynię , uczynię... A i do Krainy Swojej powrócić planuję. Może już za dni kilka gościnne progi Waści opuszczę.
  Kobita chlipnęła nagle, nos głośno w rękaw wysmarkując. Ryś na podworcu łańcuch szarpnął i miauczeć począł. Rejwach się wzniósł męczący, więc kobitę zrugawszy, kocisko bez łeb szmatą prasnąłem. - Zostań, Smoku, jak długo zechcesz. Chałupa moja dla ciebie zawsze otworem stoi - wydusiłem, na uprzejmego chcąc wyjść. 
  - Dziękuję Waści za słowo dobre, ale obowiązki mnie wzywają. Rocznica śmierci kuzyna mego się zbliża. Chcę wraz z Koteryją Moją obchody z tej okazyi w oppositium do włodarzowych sprokurować. A i rok niełatwy sie rozpoczął. Wybory do parlatorium przeprowadzane w nim będą. Muszę Koterię wokół siebie zewrzeć, niepokornych wyświecić, oblicze stosowne przyoblec, aby do włodarzowania powrócić. Tak... cel przed sobą widzę ogromny i dążyć do niego zamiaruję, nawet za cenę poddania sie owej próbie siadania na glebie, do jakiej namówić mnie chcą. Opatrzność da, że przejdę ją bez uszczerbku na zdrowiu i umyśle dla dobra i przyszłości Krainy Mojej. - Tu Smok przerwał. z zydla się podniósł i z pyskiem uniesionym dumnie z chałupy wylazł.
  W dni parę już jeno wspomnienie i zapach do wywietrzenia oporny po nim pozostał, a także resztki łańcucha u framugi dyndające, po rysiu, co za nim w porywie serca pobieżył.



6 komentarzy:

  1. Wojtku!
    Ja to mieszkam od urodzenia na Żoliborzu. Tym przedwojennym. Tyle tylko, że w trzecim mieszkaniu:) Ale odległość miedzy nimi to się mieści w kręgu 150 metrów:)
    A moja mama (87 lat) Mieszka od urodzenia też na Żoliborzu w 4 miejscu. Przed wojną mieli dom na Dolnym Żoliborzu:)
    Tak, że tu jestem nieźle wkręcony:)
    Pozdrawiam Ciebie i Twoje pisanie

    OdpowiedzUsuń
  2. dobrze gdy "dom" ma przyjaciela :-)

    OdpowiedzUsuń