sobota, 25 sierpnia 2012

Smok Zza Lasu - zgryzoty


Owoż i wiosna gębą pełną się rozwija, na przekór swarom i waśniom politykierów maści przeróżnej, o prym we władaniu Najjaśniejszą Krainą Naszą walczących. Ciepło narasta, rzec by można, lato już prawie. Wyleźć na podworzec zachęca, by wyblakłe przez zimową porę cielsko wygrzać.
Wszystko, co żywie, miłosne starania rozpoczęło. A i kobicie mojej amorów się zachciało. Jakowąś historyję alkierzową w zwierciadle czarodziejskim obejrzawszy, przymilać się do mnie poczęła. Takowoż ja, nie z drewna przecie, mimo że latami stadła wspólnego znużon, poczułem coś wreszcie. Ale, przyznać hadko, czy to słabością wiosenną złożon, czy to zimowym jadłem jednostajnym osłabion, lubo czasu przesunięciem ogłupion, do końca na wysokości zadania niezdolen był stanąć. Kobita jednakowoż determinacyję i upór wielki okazując, taniec na słupie, co to za część konstrukcyji do szmat suszenia służył, wykonała. Aże ślepia na wierzch mi wylazły, bom dotychczas czegoś takiego nie widział. A wygibasy przeróżne skończywszy, części odzienia przy tym się pozbawiając, dopadła mnie chytrze i medicinum jakoweś, koloru niebieskiego znienacka do gęby wetknęła. Moc wielką to ingrediens miało, bo w chwil kilka takiem sił nawał poczuł, że kobita ledwo do chałupy wróciła, a jam bez czucia na ziemię legł.
I kiedym tak życia niemal pozbawion spoczywał, Smok Zza Lasu z zarośli się wyłonił. Krokiem niepewnym, jak po okowicie, się zbliżył. Czort wie, czy widział coś z ukrycia, czy nie, ale wzrok miał błędny i na roztrzęsionego wyglądał wielce. Tuż obok mnie, nie pytający się uwalił. Chwil kilka pomilczał, sapiąc jeno, pysk na szczęście w drugą stronę odwracając. Jam pary z gęby nie puszczał, passio w sobie stłumić usiłując, na intruza wściekły, co spokój i powietrze zatruwać mi się ośmiela.
Smok widno pomiarkował się, że w czas tak niesposobny mnie nachodzi, bo ozwał się głosem jęczącym, litość we mnie obudzić probując:
- Wybacz, Waść, że gościnności twojej nadużywam, ale odetchnąć i uspokoić nerwy zszargane muszę. Pozwól, że czas krótki przy tobie spędzę.  Wiem, że Waść wysłuchać mnie jesteś zdolen, a i może zrozumienie dla losu mego znajdziesz.
Tu głos zawiesił, reakcji mojej oczekując. Jam milczał, głową jeno przyzwalająco skinąwszy, tradycyi odwiecznej, że "gość w dom, Bóg w dom" chcąc nie chcąc pomny.
- Owoż zgryzoty mnie opadły liczne - ozwał się, ośmielony, na bok w stronę mą nieszczęściem się układając, co dech mi niemal doszczętnie zaparło. - W Kraju Ościennym, gdzie kuzyn mój rozbiciu uległ, wszem wobec ogłoszono, że latania z personami ważnymi smokom typu mego się zabrania. Szkolić nad lądowiskami smoczymi  jeno się dopuszcza, bowiem po katastrofie rejwach wielki w Krainie Mojej się uczynił, że smoki niedoszkolone, gdyż grosiwa w swym czasie po temu nie stało. Jam teraz życia swego nie jest pewien, bo jużem w czasie lotu ćwiczebnego ledwo śmierci umknął gdy ignarus takowy na wysokości małej, lądowanie nieudane probując, reductio skrzydeł powierzchni mi kazał, o uprzednim łap podwinięciu zapominając. Siłę wypierającą tym samym tracąc, omal o ziemię z prędkością znaczną nie prasnąłem. Do dziś pot oblewa mnie zimny, kiedy na myśl wydarzenie to przywodzę. I pomyśleć, że w krainach innych urządzenia zmyślne do symulatio ćwiczeń takowych wynaleziono... Na złego domiar, komisyja przypadek śmierci kuzyna mego inwigilująca, do lotu doświadczalnego mnie zniewoliła, nad lądowiskiem działanie przycisku do poderwania się automatis na circulari wtóre zmuszającego, wielokrotnie sprawdzając. Łeb w tym miejscu bolesny mam, aże dotknąć się go boję. A i grzbiet ugnieciony mam od persony, co to pamięcią niezwykłą przez naturę obdarzona, rozmowy i komendy wszystkie zakonotować sobie za zadanie miała...
Smok westchnął i siadł, pysk tym samym ode mnie oddalając, co odetchnąć świeżej mi pozwoliło.
- Tak - ciągnąć po chwili począł. - Nie wiem, co z tą Krainą Naszą stać się może. Na zatracenie rychłe zdąża. Włodarz i Zarządca jej do dimissio podać się powinni i na wieki szczeznąć. Szkodę Krainie edyktami swymi wyrządzają. Jeno ja i Koteryja Moja od zguby uchronić ją zdolen. A tu jeszcze z personą nieprzyjazną, z którą niegdyś w dobroci serca mego coalitus zawarłem, a teraz iure caduco infamia mnie oskarżającą, zmierzyć się muszę. Ja swój honor mam, więc immunitas oddałem, by przed sądem stanąć.
Smok zamilkł, wzdychając znowu, ale ulgę w tym dać się odczuło. Snadź to, że wygadać się mógł, ciężar mu z duszy odjęło. Cisza błogosławiona zapadła, odgłosami natury do życia się budzącej urozmaicana. W sen chyba zapadłem na czas jakiś, bo kiedym powieki rozwarł, Smoka Zza Lasu uświadczyć już nie mogłem. Jeno ugnieciona trawa blisko mnie o bytności jego przypominała. 


6 komentarzy:

  1. Wojtku!
    Smok by się u nas przydał i zjadł cała klasę polityczną!
    Ale na razie na to się nie zanosi. Lubimy bagienko.
    Zapraszam bo wróciłem z Amsterdamu:)
    Pozdrawiam niestety na razie z Żoliborza:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj :)
    Już jestem po urlopie, powoli wracam do blogowania, zaraz poczytam o Twoim smoku.
    Tymczasem słonecznie pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj
    Oj smoku- wstydź się, ładnie, to tak trawę tarmosić? :)
    Pozdrawiam na miły wieczór, dobrą noc :)

    OdpowiedzUsuń