środa, 10 grudnia 2014

Kawałek zaanektowanego terytorium

Tak, jest taki kawałek i to wcale nie chodzi ani o Krym, ani o Donbas, ani o inne wschodnie obszary Ukrainy. Nie zaanektował go ani Putin ani żaden inny polityk o wybujałych mocarstwowych ambicjach.

TEN KAWAŁEK ZAANEKTOWAŁEM JA!!!! 

Zająłem go podstępnie, pod pretekstem użytkowania czasowego, uzasadniając swój czyn koniecznością niesienia pomocy dotychczasowemu właścicielowi, a ściślej mówiąc, właścicielce, którą jest MTŻ. Wykorzystując jej słabość, spowodowaną długotrwałym leczeniem, pozbawiłem ją prawa użytkowania, zezwalając jedynie na okresowe inspekcje.
Nie musiała daleko odchodzić. Wręcz przeciwnie, pozostawała dosłownie przez ścianę, na wyciągnięcie ręki, bowiem terytorium to stanowi tę część naszego mieszkania, w której zazwyczaj przygotowuje się i konsumuje posiłki i zwane jest potocznie, no jak? Macie rację - KUCHNIĄ.

Byłbym hipokrytą, gdybym powiedział, że zrobiłem to tylko i wyłącznie (chociaż zmuszony okolicznościami) z powodu MTŻ. Powodowało mną bowiem nawiedzające mnie od dawna, niezdrowe zainteresowanie czynnościami zwyczajowo przypisanymi płci przeciwnej, a niegodnymi płci męskiej. Od dawien dawna zatrzymywałem się przed sklepami z wyposażeniem kuchennym, z równym zainteresowaniem podziwiając garnki, roboty, szafki, jak przy innej okazji narzędzia, samochody, czy materiały budowlane. Podobnie mogę powiedzieć o czasopismach dla kobiet, komediach romantycznych lub książkach  autorstwa  Jodi Picoult, przy których niejednokrotnie roniłem łzę.
Czyżby swoiste rozdwojenie jaźni, psychiczny hermafrodytyzm? Być może. Obwiniam za to mój znak zodiaku - Raka, pod którym ujrzałem światło dzienne - zwierzę niebieskie wyjątkowo uciążliwe dla faceta.

W każdym razie, z biegiem czasu kuchnia stała się Moim Terytorium. Funkcjonowałem tam w charakterze kolumny sanitarnej, przygotowywacza śniadań, kolacji oraz pracownika przy zmywaku. Tylko obiady pozostawały w gestii MTŻ, która wywalczyła prawo do wkraczania tam jedynie w celu ich przyrządzenia.

Muszę powiedzieć, że z w miarę upływu czasu tak wczułem się w swoją rolę,  że nawet gdy MTŻ na skutek pewnych zbiegów okoliczności sporadycznie przejmowała część moich czynności, obserwowałem ją krytycznym okiem, uważając, że wykonuje je gorzej niż ja.

Teraz, gdy MTŻ czuje się już znacznie lepiej, zaproponowała podjęcie rozmów, zmierzających do odzyskania zaanektowanego przeze mnie terytorium. Oczywiście ucieszyłem się z poprawy jej zdrowia, lecz jednocześnie odebrałem to jak próbę zamachu na moje prawa. Nie zamierzałem całkowicie ustąpić. W efekcie, po żmudnych negocjacjach, w imię utrzymania dobrosąsiedzkich stosunków, osiągnęliśmy konsensus, na mocy którego zapewniłem sobie zgodę na bezterminowe przygotowywanie śniadań oraz stałą autonomię niewielkiego skrawka spornego terytorium, ograniczonego do zlewu wraz z oświetleniem, wieszakiem na ścierki oraz przyległą powierzchnią podłogi.

Właśnie  skończyłem zmywanie po obiedzie. Lubię tę czynność. Sprzyja refleksji. Czyszcząc po strumieniem wody kolejne talerze, sztućce i garnki, oddaję się zadumie nad światem, egzystencją, stosunkami międzyludzkimi, zmaganiami polityków oraz szeroko pojętymi filozoficznymi zagadnieniami. Swego rodzaju psychiczne oczyszczenie, wypucowanie psychiki. Czuję się potem jak nowo narodzony. Mogę bez przeszkód oddać się rozrzewniającej obserwacji zakochanych gawronów,



    czy też podziwianiu szaleńczo kwitnących grudników.




4 komentarze:

  1. Ha, ha.... doskonale Cię rozumiem. Z mężem, też mieliśmy sporne terytorium - kuchnia i ogród. Po długich negocjacjach, czasem przerywanych drobna partyzantką:)), wypracowaliśmy konsensus. Ogród kwiatowy - mój, warzywnik - jego. W kuchni: ryby i mięsa - jego, pozostałe moje.
    Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Facet w kuchni to rzecz... pociągająca :))) My się kuchnią dzielimy. Wiele rzeczy też przygotowujemy razem.
    Oraz... pięknie zakwitły :))

    OdpowiedzUsuń