czwartek, 29 marca 2012

Smok Zza Lasu


TAJNA MISJA

 Wybrałem się na spacer po stolicy Najjaśniejszej Krainy Naszej, niepomny daty znaczącej. Zima pofolgowała nieco, odwilżą uraczywszy i opady śniegu wstrzymawszy. Toteż, anim się obejrzał, jakiem po wyczyszczonych chodnikach na Trakt Główny zaszedł. A tam, w sąsiedztwie Siedziby Głowy Najjaśniejszej Krainy Naszej tłum liczny zobaczyć mi było dane. Kłębił się kupą wielką, na dziedziniec Siedziby niedopuszczany. W rękach krzyże, znicze i drzewca z przytroczonymi doń płachtami z hasłami rozmaitymi dzierżył, na ustach pieśni religijne miał. Na jego czele kilka osób wyróżniających się obaczyłem. Nasunięte na czoła jednakie czapki koloru czarnego nosili, personie o wzroście niewielkim asystując. Snadź znaczący to ktoś być musiał, bo tłum z uszanowaniem przed nim się rozstępował, do samego ogrodzenia Siedziby drogę torując. Tam wieniec złożył pod krzyżem prowizorycznie ustawionym, znicze zapalił i na krótką chwilę wraz z asystą w zadumie się pogrążył. Tłum klaskać począł, okrzyki na wiwat wznosząc.
Stanąłem z dala, w ciekawską gawiedź, tłum otaczającą się wtapiając. Myśli pełne smutnych refleksji nad Krainą Naszą mnie dopadły, bowiem co to jest za data zmiarkował nagle. Nie odrazum więc spostrzegł, że obok mnie postać jakowaś dziwna stanęła. Opończą długą okryta, twarz i głowę kapturem osłaniała. Ręce zagłębione w kieszeniach przepaścistych trzymając, kiwała się to w przód, to do tyłu, to na boki, co jakiś czas wzdychając smętnie. Przyjrzałem się jej baczniej, bowiem w jej głosie znajomą nutkę usłyszał. A kiedy, za kiwnięciem kolejnym, kaptur jej się nieco odchylił, wiedziałem już, kto zacz był.
Zmiarkował widocznie, że rozpoznanym został, bo kaptur z powrotem naciągnął i już do odwrotu się sposobił, kiedym powstrzymał go łagodnie. "Nie bój się, nie zdradzę cię", szepnąłem.
"Na pewno?", spytał nieufnie, oddechem nieświeżym w mą stronę wionąc.
"Bądź spokojny", odparłem, poznać po sobie nie dając, jakie oddech jego wrażenie na mnie odcisnął.
"Tam, parę kroków od miejsca tego jest ulica spokojna. Porozmawiać będziemy mogli", rzekł i odwrócił się, drogę mi wskazując. Obciągnąłem mu opończę nieco, bo zielony koniec ogona wystawał i podążyłem za nim, tłum umawiający się na wieczorną procesję z pochodniami zostawiając.
"Myślałem, że nie rozpoznany pozostanę", zaczął, kiedy w ciemnej bramie stanęliśmy.
"A cóż ty tu robisz, Smoku Zza Lasu?", przerwałem, "co cię do Naszej Krainy przygnało?"
"Uczyć się tum przybył. Słuchy do mnie doszły, że u was podobna do naszej historia się wydarzyła. Ponoć jej Głowa, z wizytą do ościennego królestwa się wybrawszy, niestety do celu nie dotarła. I teraz ruch się tworzy wokół wydarzenia tego. Niektórzy gadają, że sekta jakowaś powstaje. A w mojej krainie, włodarze jej o moim kuzynie zapomnieć niestety by chcieli. Dopuścić do tego nie mogę. Zwolenników przy sobie gromadzę, ale, człowieku, doświadczenia mi brakuje. Dlategom z tajną misją tu jest. Kijki, któreś mi ostawił, wziąłem, las przemierzyłem i dotarłem tu szczęśliwie, jak raz na odpowiedni moment trafiając".
Smok przerwał i rozejrzał się wokół, domniemanego wroga wypatrując. "Tak", podjął po chwili, "większość jest przeciw mnie i zwolennikom moim. Nie wiedzą, nieszczęśni, że po błędnej drodze kroczą, bowiem prawda jest jedyna i niepodważalna. Kto jej nie wyznaje, wrogiem naszym jest... No, czas na mnie", klepnął mnie łapą w plecy, szmat materii pazurem z płaszcza oddzierając. Wysunął się chyłkiem z bramy i w nadciągający zmrok wtopił.
Anim zapytać go zdążył, gdzie się zatrzymał i jak długo misja jego trwać będzie. Może to i dobrze, bom w dobroci swojej gościnność udzielić mu zamiarował.

2 komentarze: