poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Udało się!

Nie zostałem ani zalany, ani oblany, ani też nie zalałem się (tylko trzy kieliszki wina).
A to przecież Lany Poniedziałek!!!

No i nie przeżarłem się.

Z. Kuchowicz w swoich Obyczajach Staropolskich wspomina, że jedną z najwiekszych atrakcji wielkanocnych było "konsumowanie sutego i smakowitego jadła.(...) Jałdo świąteczne pałaszowano z niezrównanym apetytem, zapijano je ogromną ilością trunków. Zwyczaj wymagał, by święta traktować jako jedno pasmo obżarstwa i opilstwa. Największe obżarstwo i opilstwo panowało po dworach dobrze sytuowanej szlachty. Choć i podczas postu "urodzeni" nie głodowali, odżywiając się rybnymi potrawami, bobrzymi ogonami i innymi specjałami, to jednak z utęsknieniem czekali na moment, kiedy bez skrupułów będą mogli raczyć się mięsiwem".

Natomiast poniedziałek wielkanocny słynął z oblewania się wodą, a więc z "dyngusu". Obyczaj ten wywodził się z czasów pogańskich i pierwotnie polegał również na wręczaniu sobie podarunków, zwanych "śmigusem", szczególnie jaj, oraz na smaganiu się rózgami lub okładaniu pięściami. Jednak Kościół zwalczając te praktyki, doprowadził do tego, że zarzucono wiele z dyngusowych obyczajów.

Z. Kuchowicz pisze: "W omawianym okresie podarki wymieniano już bardzo rzadko i nie stanowiły już zasadniczej cechy dyngusu.(...) Jeśli chodzi o smaganie sie rózgami, to zwyczaj ten można było spotkać zdaje się już tylko wśród chłopów, całe społeczeństwo natomiast z niezwykłą gorliwością praktykowało wzajemne oblewanie się wodą."

W wielkanocny poniedziałek mężczyźni oblewali wodą kobiety, a w dni następne mogły to robić kobiety i prawo do tego miały aż do Zielonych Świątek (to dopiero równouprawnienie!). "Dyngusowanie rozpoczynało się równo ze świtem świątecznego poniedziałku. (...) W większych miastach mężczyźni zaopatrywali się w tym celu nie tylko w zwykła wodę, lecz także w pachnące wódki, wodę różaną i inne pachnidła.(...) Amanci dystyngowani, nie chcąc wyrządzić swym wybrankom przykrości, jedynie symbolicznie skrapiali je  pachnidłami (...) Amatorzy mocniejszych wrażeń oblewali panie prosto wodą, chlustając szklankami, garnkami, dużymi sikawkami. Lano się prosto w twarz, albo też "od nóg do góry". Ta druga metoda wymagała oczywiście sporo wody, toteż zdarzało się, iż jedni dostarczali cebrami wodę, a reszta towarzystwa lała się z taką energią i skutecznością, że po pewnym czasie wszyscy wyglądali, jakby wyszli z jakiego potopu".

Kitowicz pisze: "Stoły, stołki, kanapy, łóżka, wszystko to było zmoczone, a podłogi - jak stawy - wodą zalane. (...) Największa była rozkosz przydybać jaką damę w łóżku, to już ta nieboga musiała pływać w wodzie między poduszkami i pierzynami jak między bałwanami; przytrzymywana albowiem przez silnych mężczyzn, nie mogła się wyrwać z tego potopu".

Pospólstwo natomiast było bardziej bezwzględne i prostackie w metodach. W mniejszych miastach, czy na wsiach, ciągnięto dziewczęta do fosy lub do rzeki i całkiem zanurzano je w wodzie. Zdarzało się też, że jeśli nie było w pobliżu rzeki, wrzucano je do wypełnionych wodą koryt pod studniami.

Następnego dnia prawo do oblewania mężczyzn miały kobiety. Jednak nie zawsze mogły to zrealizować, gdyż "krzepki parobek łatwo dawał sobie radę z dziewczyną i w końcu więcej się dostawało napastującym niż napadnietym".

Mimo że zwyczaj oblewania się wodą był powszechny, to jednak starano się nie stosować go wobec ludzi starszych i księży, a także wobec ludzi wysoko postawionych. 

Wielkanocny poniedziałek uważany był za najweselszy dzień w roku. Jednak nie zawsze uchodził płazem, zwłaszcza, jeśli Wielkanoc przypadała na wczesną wiosnę (tak jak w tym roku). Oblewanie się, kąpiele w rzece czy w fosie powodowały, że wiele osób przeziębiało się lub zapadało na poważniejsze choroby.


ŻYCZĘ ZDROWIA!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz