sobota, 2 czerwca 2018

Jeszcze jeden ślub...

Na wstępie, skowyt mojej duszy, wyrażony w specjalnie utworzonej przeze mnie na tę okoliczność formie literackiej, której nadałem nazwę "inwokacjotren".

INWOKACJOTREN

Ewo, siostrzenico moja,
Cóż ja mogę powiedzieć, co ja?
Chyba tylko to, że cię tracę,
Bo pewien facet
Dorwał się do Ciebie, jak do wodopoja
I robiąc w mej duszy łubu dubu,
Zawiódł Cię do ślubu!!!

Jak to jest, moja mała?
Już dla mnie dzięcielina nie pała.
Coś nagle się skończyło -
Jesteś, a jakoby Cię nie było,
I nie bursztynowy mi świerzop,
ni gryka nie biała...
Budzę się spocon o wczesnym poranku, 
Licząc zwiędłe kwiaty na Twoim wianku!!!

Hej, stop emocje. Niech przemówi zimny, kronikarski rozsądek.

I oto przemawia:

Ów ślub odbył się  w w Urzędzie Stanu Cywilnego w Werneuchen, niewielkiej miejscowości pod Berlinem. Urząd ten mieścił się w stylowym ratuszu, na rynku.


Część gości przyjechała samochodami, a część specjalnie na ten cel wynajętym autobusem. Pogoda był wyjątkowo sprzyjająca, mimo hiobowej prognozy na ten dzień. Ani śladu chmur, burz i ochłodzenia. Nieba lazur i temperatura powyżej 25 stopni.
W sali, na pierwszym piętrze budynku, urzędniczka, po odczytaniu z odpowiednim patosem i modulacją okolicznościowej mowy, tłumaczonej na angielski przez stojącą obok niej znajomą Pary Młodej, połączyła Ewę i Dietharda węzłem małżeńskim.









Oprawę muzyczną Ceremonii zapewniło Rodzinne Trio, wykonujące skomponowane przez siebie utwory.


Między innymi i ten utwór, noszący nazwę "Ewa`s entrance":


Po Ceremonii, nastąpiło uroczyste opuszczenie ratusza, w  ulewie konfetti w kształcie serduszek,


i przemieszczenie się całego towarzystwa parę kilometrów dalej, na przyjęcie w ogrodzie "Gartengluck Wegendorf" w Altlandsberg. Para Młoda udała się tam szykownym kabrioletem.


Ów Gartengluck Wegendorf, to nic innego, jak zaadaptowane do weselnych celów gospodarstwo. 


W murze wejście do ogrodu, a przed nim otwarte wrota do WC.


A to stodoła, w której odbyło się wesele.


Tutaj stoły, przy których spożywało się pokarm. Obowiązywała samoobsługa, ponieważ na widocznym w głębi podwyższeniu, przygotowany został tzw. szwedzki stół.  



Było to bardzo praktyczne, gdyż każdy mógł brać, co chciał i ile chciał, a także jeść, gdzie chciał - przy stole, lub w ogrodzie. Panowała piękna pogoda, toteż wszyscy wkrótce wybrali tę drugą opcję. 

Można było też coś wybrać z przygotowanego własnoręcznie przez Ojca Panny Młodej stołu z wędlinami z dziczyzny.


A potem nastąpiły hulanki i swawole, które trwały aż do północy.


I ja tam byłem, żarłem i piłem,
ale  niestety, wcześniej się wykruszyłem...

NIECH ŻYJĄ DŁUGO I SZCZĘŚLIWIE!!!!


4 komentarze:

  1. Drogi Wojtku!
    Siostrzenicę "opłakujesz", a co ja mam powiedzieć o córce?;)
    Mieszka blisko, ale nadal za nią tęsknię.
    Moja malutka dziewczynka już prawie rok jest mężatką!
    Piękna foto-relacja ze ślubu. Tylko zastanawia mnie jedno, Twoje "wykruszenie"?
    Pozdrowionka przesyłam:)


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gratuluję córki:)
      No a wykruszenie... niech to pozostanie słodką tajemnicą...

      Pozdrowionka:)

      Usuń
  2. Młodej Parze Szczęść Boże na długie pół wieku albo i lepiej. Pomyśl o tym, że nie siostrzenicę straciłeś, a "siostrzeńca" zyskałeś. Pozdrawiam całą Rodzinkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No fakt... A może w przyszłości jakieś "siostrzenieczątko"?

      Pozdrowienia:)

      Usuń