INWOKACJOTREN
Ewo, siostrzenico moja,
Cóż ja mogę powiedzieć, co ja?
Chyba tylko to, że cię tracę,
Bo pewien facet
Dorwał się do Ciebie, jak do wodopoja
I robiąc w mej duszy łubu dubu,
Zawiódł Cię do ślubu!!!
Jak to jest, moja mała?
Już dla mnie dzięcielina nie pała.
Coś nagle się skończyło -
Jesteś, a jakoby Cię nie było,
I nie bursztynowy mi świerzop,
ni gryka nie biała...
Budzę się spocon o wczesnym poranku,
Licząc zwiędłe kwiaty na Twoim wianku!!!
Hej, stop emocje. Niech przemówi zimny, kronikarski rozsądek.
I oto przemawia:
Ów ślub odbył się w w Urzędzie Stanu Cywilnego w Werneuchen, niewielkiej miejscowości pod Berlinem. Urząd ten mieścił się w stylowym ratuszu, na rynku.
Część gości przyjechała samochodami, a część specjalnie na ten cel wynajętym autobusem. Pogoda był wyjątkowo sprzyjająca, mimo hiobowej prognozy na ten dzień. Ani śladu chmur, burz i ochłodzenia. Nieba lazur i temperatura powyżej 25 stopni.
W sali, na pierwszym piętrze budynku, urzędniczka, po odczytaniu z odpowiednim patosem i modulacją okolicznościowej mowy, tłumaczonej na angielski przez stojącą obok niej znajomą Pary Młodej, połączyła Ewę i Dietharda węzłem małżeńskim.
Oprawę muzyczną Ceremonii zapewniło Rodzinne Trio, wykonujące skomponowane przez siebie utwory.
Między innymi i ten utwór, noszący nazwę "Ewa`s entrance":
Po Ceremonii, nastąpiło uroczyste opuszczenie ratusza, w ulewie konfetti w kształcie serduszek,
i przemieszczenie się całego towarzystwa parę kilometrów dalej, na przyjęcie w ogrodzie "Gartengluck Wegendorf" w Altlandsberg. Para Młoda udała się tam szykownym kabrioletem.
Ów Gartengluck Wegendorf, to nic innego, jak zaadaptowane do weselnych celów gospodarstwo.
W murze wejście do ogrodu, a przed nim otwarte wrota do WC.
A to stodoła, w której odbyło się wesele.
Tutaj stoły, przy których spożywało się pokarm. Obowiązywała samoobsługa, ponieważ na widocznym w głębi podwyższeniu, przygotowany został tzw. szwedzki stół.
Było to bardzo praktyczne, gdyż każdy mógł brać, co chciał i ile chciał, a także jeść, gdzie chciał - przy stole, lub w ogrodzie. Panowała piękna pogoda, toteż wszyscy wkrótce wybrali tę drugą opcję.
Można było też coś wybrać z przygotowanego własnoręcznie przez Ojca Panny Młodej stołu z wędlinami z dziczyzny.
A potem nastąpiły hulanki i swawole, które trwały aż do północy.
I ja tam byłem, żarłem i piłem,
ale niestety, wcześniej się wykruszyłem...
NIECH ŻYJĄ DŁUGO I SZCZĘŚLIWIE!!!!
Drogi Wojtku!
OdpowiedzUsuńSiostrzenicę "opłakujesz", a co ja mam powiedzieć o córce?;)
Mieszka blisko, ale nadal za nią tęsknię.
Moja malutka dziewczynka już prawie rok jest mężatką!
Piękna foto-relacja ze ślubu. Tylko zastanawia mnie jedno, Twoje "wykruszenie"?
Pozdrowionka przesyłam:)
Gratuluję córki:)
UsuńNo a wykruszenie... niech to pozostanie słodką tajemnicą...
Pozdrowionka:)
Młodej Parze Szczęść Boże na długie pół wieku albo i lepiej. Pomyśl o tym, że nie siostrzenicę straciłeś, a "siostrzeńca" zyskałeś. Pozdrawiam całą Rodzinkę.
OdpowiedzUsuńNo fakt... A może w przyszłości jakieś "siostrzenieczątko"?
UsuńPozdrowienia:)