piątek, 22 listopada 2013

Szaro

Jest szaro, jesień całą gębą. Niedostatek naturalnego światła powoduje u niektórych osobników depresję lub senność i podobne efekty krótkiego dnia. Nie wiesz, czy w takich warunkach w ogóle może spotkać ciebie coś dobrego. 
 
I wtedy zadajesz sobie fundamentalne, pytanie:
 
Co dobrego może mnie spotkać
kiedy jest szaro?
 
I oczywiście nie oczekujesz pozytywnej odpowiedzi, kiedy nagle olśniewa cię niespodziewana konkluzja:
 
 SZARLOTKA
PIECZONA PRZEZ MOJĄ STARĄ!!!!
 
I oto, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki:


Ciasto.
Tortownica
Spód
pokryty fasolą do wypieczenia
Potem słoik musu z własnoręcznie zerwanych jabłek 
którym pokrywa się spód po wypieczeniu
Na to kruszonka
Do tego jeszcze szarlotkowe babeczki....
I końcowy EFEKT!!!!
 
RZUCASZ SIĘ NA TO I ŻRESZ!!!!!
 
A za oknem coraz bardziej szaro

środa, 6 listopada 2013

Siła wspomnień

Już szósty listopada. Czas płynie, ale wspomnienia wracają - kontynuacja zadusznych refleksji.

W 1980 roku zginęła w katastrofie lotniczej załoga i pasażerowie IŁ62, wracającego ze Stanów. Rozbili się na podejściu, tuż przed lądowaniem....
Wspominam załogę, którą bardzo dobrze znałem.
 
Oto fragment mojej książki "Rok", w której poświeciłem im kilka słów:
 
      Samolot podchodzi do lądowania. Już tylko kilka mil dzieli go od wąskiej wstęgi pasa. Załoga, mając za sobą setki kilometrów lotu, z ulgą dostrzega znajome ulice i domy otaczające lotnisko. Twarze, na których na moment pojawiło się odprężenie, poważnieją jednak znowu. Oczy spoczywają na wskaźnikach przyrządów, ręce zaciskają się na sterach. Padają krótkie, ograniczone do koniecznych sformułowań, zdania. Jeszcze parę minut i samolot uderzy kołami o beton. Osiądzie bezpiecznie na ziemi, kończąc jeszcze jeden lot, który w tej samej chwili stanie się zalążkiem następnego. Zwykły, utarty tok wydarzeń ulega jednak zakłóceniu. Nagle samolot wali się skosem w dół. W ułamku sekundy istnieje jeszcze. I w tym złudnym istnieniu, jak w kwintesencji szaleńczej nadziei, odchodzi w nicość. Huk, nagły powiew, zdławiony jęk...cisza. Tryby czasu wypluwają złamany ząb i ruszają znowu, każąc tym, którzy żyją, pracowicie zacierać konsekwencje jego braku odpowiedzialności...
 
I jeszcze jeden fragment tej książki, zwiazany z tym wydarzeniem:
 
Słońce schowało się za jednolitym parawanem nadciągających z zachodu chmur. Wiatr zaszeleścił w rozcapierzonych gałęziach. Krzysztof owinął się ciaśniej krótką kurtką, czując nagły chłód i rodzaj słodkawego lęku, jakiemu ulega się patrząc na niesamowity film. Chciał dojść jak najszybciej do drugiej bramy, ale zatrzymał się wbrew woli na skraju prostokątnego dziedzińca, przylegającego do domu pogrzebowego. Szklana ściana była teraz zamknięta, lecz dwa lata temu, właśnie tego dnia, jej paradoksalnie gościnne podwoje zapraszały do wnętrza. Zwarty tłum wpatrywał się z rozpaczą w dziesięć stojących na katafalku trumien. Ich kształty tańczyły w szarości poranka i refleksach zapalonych świec. Smutek odczytywanych głośno nazwisk mieszał się z gasnącym przepychem wieńców. Wypływał na dziedziniec i znaczył swym piętnem nieprzebrane szeregi, które wydeptywały na placu wąską ścieżkę. I tą właśnie ścieżką wywędrowały trumny w kołyszącym się korowodzie, kiedy nadszedł ich czas. Poprzedzająca je gwardia honorowa odmierzała wyważonymi krokami rytm pogrzebowego marsza.
Tłum, dotąd karny i spokojny, zafalował i zaszemrał. Zapełnił dziedziniec szeroką ławą, by u jego krańca wsączyć się z trudem w ściśnięte gardło cmentarnej alei. Szron, śnieg i zgniły chłód zamglonego powietrza naznaczały piętnem przemijającego czasu również i tych, którzy przypadkowo znaleźli się w tym miejscu – ludzi pochłoniętych własnymi sprawami, ale zmuszonych wszechwładnym współczuciem do zatrzymania się w pół kroku i złożenia milczącego hołdu tym, którzy zginęli.
Teraz dziedziniec był pusty. Zamilkł gwar śmierci, stonowany echem minionych miesięcy.
 
I końcowy, zamykający tę sekwencję:
 
Krzysztof otrząsnął się z sugestywnej wizji. Stał jeszcze wśród zacienionych drzewami grobów, ale żółtawa wstęga alei podkreślała już cel jego wyprawy: uwiecznioną w greckim marmurze zbiorową mogiłę załogi, która wówczas zginęła. Podzielona na dziesięć części płyta tonęła w kwiatach. Barwna mozaika wabiła drapieżnym refleksem czerwieni, który kładł się na stojącej nie opodal kobiecej postaci.
      Krzysztof ujął mocniej torbę i ruszył, z trudem odrywając nogi. Słońce wyszło znowu zza chmur. W spokojnej ciszy przesunęło się smugą wśród kwater, ale kiedy przysiadł, aby wyjąć znicze, znikło nagle. Zerwał się wiatr i wiał systematycznymi podmuchami, wydłużając płomienie lampek i niebezpiecznie zbliżając je do rozłożonych bukietów.
     Krzysztof  przez chwilę walczył z gasnącymi zapałkami. Zapalał jedną po drugiej i niecierpliwie odrzucał nadpalone drewienka. Grube, nasycone stearyną knoty zajmowały się niechętnie, jakby przeciwne ofierze, którą chciał złożyć.
     – Pozwól, pomogę ci.
    Wzruszył ramionami, właściwie nie zdając sobie sprawy, że ktoś do niego mówi. Wysypał z pudełka kilka ostatnich zapałek, ale kobieca ręka zebrała mu je delikatnie z dłoni.
     – Popatrz, to należy zrobić w ten sposób...
    Wstał i obserwował, jak pochylona postać doskonale daje sobie radę z opornymi płomieniami. Bez słowa odbierał znicze, ustawiając je po jednym przed każdą z dziesięciu płyt, a potem odczytał jeszcze raz znajome nazwiska.
     Kobieta stanęła obok niego.
     – Wiedziałam, że przyjdziesz – powiedziała. – Czekałam na ciebie.
    Krzysztof spojrzał na nią, chcąc ujrzeć w jej twarzy twarz Anny.
    – Czekałaś?
    – Tak. Ty zawsze przychodzisz w rocznicę ich śmierci. Przychodzi tu wielu znajomych, ale ty jesteś zawsze. Jestem ci wdzięczna.
    Twarz Anny rozpłynęła się. Krzysztof westchnął, pomyślawszy, że życie toczy się przecież nadal. Dotknął wystających spod czapki włosów dziewczyny. Przez lata mijali się na lotnisku z utartym „dzień dobry”.
    – Przychodzę tu często – powiedział. – Więcej, niż by należało.
   Ujął dziewczynę pod rękę i poszli w kierunku bramy.
 

piątek, 1 listopada 2013

Byliśmy...

Byliśmy, postawiliśmy kwiaty....

Zapaliliśmy znicze...
 
 

Pamiętamy o Tych Którzy Odeszli...

Pamiętamy o Nich nie tylko dzisiaj. Wspominamy ich ZAWSZE. Są w nas, żyją w nas...



ODWIEDZINY
 
w bramie
bez sztachet
potok głów
jak w szeregu
przy łóżku chorego
 
szybki krok
wyznacza  wyrwę
w codzienności
 
gwar
pośpieszny
z mową banknotów
ginie w szepcie
zawisłym
nad rzędami alej
 
wybacz
że w zbyt gwałtownych
ruchach
wnieśliśmy tutaj
niepokój
swoich spraw
 
w geście współczucia
(zazdrości?)
zwrócimy literom
przygasły blask
i odszukamy fotografię
na której
wygrałeś nieśmiertelność
 
ulotny płomień
znicza
ułatwi tobie
chwilę
przebudzenia
a cięte kwiaty
pochylą głowy
w męce
czerpania wilgoci