sobota, 27 grudnia 2014

Jednak Święta!!!!

Jak można było się spodziewać, mimo jesiennej aury i temperatury, nadeszły święta Bożego Narodzenia.

Za oknem, w strugach deszczu, utworzyły się małe sadzawki. 

Pojawiły się nawet dzikie kaczki.

A wrony mokły na na kasztanowcach.

Mimo to przygotowania do świąt szły pełną parą. Jak zwykle trzeba było ubrać choinkę. W tym roku ceny choinek poszły w górę, a zwłaszcza jodeł. Jednak tradycja zobowiązuje. Choinka została zakupiona nieco wcześniej, a więc była jeszcze sucha. A może w przyszłym roku zainwestować w sztuczną?


Jak zwykle też, szykowało się Wielkie Żarcie.



Które stopniowo wywędrowywało na stół

Byliśmy tak pochłonięci konsumpcją, że nie zauważyliśmy Świętego Mikołaja, który po cichu rozłożył pod choinką prezenty.

Widocznie Świętemu Mikołajowi nie podobało się, że musiał podróżować czółnem lub, jak twierdzili najmłodsi, rowerem., bo zainterweniował tam gdzie trzeba i w końcu sypnęło śniegiem, a temperatura spadła poniżej zera - aż do minus 7 stopni!!!
  
I tak ma trzymać co najmniej do końca roku!!!

ŻYCZĘ WSZYSTKIM SYMPATYCZNEGO MARZNIĘCIA.
UWAGA NA LÓD POD ŚNIEGIEM!!!!

czwartek, 18 grudnia 2014

Święta

Nadchodzą kolejne święta Bożego Narodzenia. Za dwa tygodnie koniec roku 2014.

ZACZYNAMY WSZYSTKO OD NOWA!!!

Życzę Wszystkim  Znajomym i Przyjaciołom miłych zdrowych i rodzinnych świąt, no i oczywiście mnóstwa prezentów pod choinką -  święty Mikołaj z pewnością nie zawiedzie!!!.

A co do Nowego Roku 2015, to trudno przewidzieć, jak się ON zachowa:)))
Miejmy nadzieję, że kapryśny okres niemowlęcy szybko mu minie i spoważnieje ma dobre.

W każdym razie wszystkiego NAJ na ten Nowy Rok. 


środa, 10 grudnia 2014

Kawałek zaanektowanego terytorium

Tak, jest taki kawałek i to wcale nie chodzi ani o Krym, ani o Donbas, ani o inne wschodnie obszary Ukrainy. Nie zaanektował go ani Putin ani żaden inny polityk o wybujałych mocarstwowych ambicjach.

TEN KAWAŁEK ZAANEKTOWAŁEM JA!!!! 

Zająłem go podstępnie, pod pretekstem użytkowania czasowego, uzasadniając swój czyn koniecznością niesienia pomocy dotychczasowemu właścicielowi, a ściślej mówiąc, właścicielce, którą jest MTŻ. Wykorzystując jej słabość, spowodowaną długotrwałym leczeniem, pozbawiłem ją prawa użytkowania, zezwalając jedynie na okresowe inspekcje.
Nie musiała daleko odchodzić. Wręcz przeciwnie, pozostawała dosłownie przez ścianę, na wyciągnięcie ręki, bowiem terytorium to stanowi tę część naszego mieszkania, w której zazwyczaj przygotowuje się i konsumuje posiłki i zwane jest potocznie, no jak? Macie rację - KUCHNIĄ.

Byłbym hipokrytą, gdybym powiedział, że zrobiłem to tylko i wyłącznie (chociaż zmuszony okolicznościami) z powodu MTŻ. Powodowało mną bowiem nawiedzające mnie od dawna, niezdrowe zainteresowanie czynnościami zwyczajowo przypisanymi płci przeciwnej, a niegodnymi płci męskiej. Od dawien dawna zatrzymywałem się przed sklepami z wyposażeniem kuchennym, z równym zainteresowaniem podziwiając garnki, roboty, szafki, jak przy innej okazji narzędzia, samochody, czy materiały budowlane. Podobnie mogę powiedzieć o czasopismach dla kobiet, komediach romantycznych lub książkach  autorstwa  Jodi Picoult, przy których niejednokrotnie roniłem łzę.
Czyżby swoiste rozdwojenie jaźni, psychiczny hermafrodytyzm? Być może. Obwiniam za to mój znak zodiaku - Raka, pod którym ujrzałem światło dzienne - zwierzę niebieskie wyjątkowo uciążliwe dla faceta.

W każdym razie, z biegiem czasu kuchnia stała się Moim Terytorium. Funkcjonowałem tam w charakterze kolumny sanitarnej, przygotowywacza śniadań, kolacji oraz pracownika przy zmywaku. Tylko obiady pozostawały w gestii MTŻ, która wywalczyła prawo do wkraczania tam jedynie w celu ich przyrządzenia.

Muszę powiedzieć, że z w miarę upływu czasu tak wczułem się w swoją rolę,  że nawet gdy MTŻ na skutek pewnych zbiegów okoliczności sporadycznie przejmowała część moich czynności, obserwowałem ją krytycznym okiem, uważając, że wykonuje je gorzej niż ja.

Teraz, gdy MTŻ czuje się już znacznie lepiej, zaproponowała podjęcie rozmów, zmierzających do odzyskania zaanektowanego przeze mnie terytorium. Oczywiście ucieszyłem się z poprawy jej zdrowia, lecz jednocześnie odebrałem to jak próbę zamachu na moje prawa. Nie zamierzałem całkowicie ustąpić. W efekcie, po żmudnych negocjacjach, w imię utrzymania dobrosąsiedzkich stosunków, osiągnęliśmy konsensus, na mocy którego zapewniłem sobie zgodę na bezterminowe przygotowywanie śniadań oraz stałą autonomię niewielkiego skrawka spornego terytorium, ograniczonego do zlewu wraz z oświetleniem, wieszakiem na ścierki oraz przyległą powierzchnią podłogi.

Właśnie  skończyłem zmywanie po obiedzie. Lubię tę czynność. Sprzyja refleksji. Czyszcząc po strumieniem wody kolejne talerze, sztućce i garnki, oddaję się zadumie nad światem, egzystencją, stosunkami międzyludzkimi, zmaganiami polityków oraz szeroko pojętymi filozoficznymi zagadnieniami. Swego rodzaju psychiczne oczyszczenie, wypucowanie psychiki. Czuję się potem jak nowo narodzony. Mogę bez przeszkód oddać się rozrzewniającej obserwacji zakochanych gawronów,



    czy też podziwianiu szaleńczo kwitnących grudników.




środa, 26 listopada 2014

Zachęcam!!!

Zachęcam do odwiedzenia nowej strony "Rok", otwartej na moim blogu.

W związku z nadchodzącą kolejną rocznicą stanu wojennego, opublikowałem na niej kilka rozdziałów mojej książki "Rok", wydanej w formie e-booka przez wydawnictwo e-bookowo. 



POLECAM PRZECZYTANIE CAŁEJ KSIĄŻKI.

niedziela, 16 listopada 2014

Z ostatniej chwili!!!!

Obywatelski obowiązek spełniony!!!!

Właśnie powróciłem z krótkiej eskapady do Komisji Wyborczej.  Mimo zimna chodzącego po plecach, przeszedłem piechotą przez podwórka osiedlowe do świeżo wyremontowanego budynku Szkół Zespolonych. Towarzyszyła mi dzielnie MTŻ, podpierając się szwedką, bo nóżki jeszcze nie całkiem zdrowe. Zainstalowano nawet windę!!! Niestety zauważyliśmy to już po wejściu na drugie piętro...

Wyjątkowo duży ruch!!! Ludziska oderwali się od przedpołudniowych programów telewizyjnych i hurmem wydeptują ścieżkę, na skos, żeby skrócić sobie trasę. Odnowione miejsca parkingowe na przeciwko szkoły zapełnione. Dostęp do nich utrudnia dłuuuuuuga barierka,  zainstalowana przed budynkiem, aby przyszłość narodu przypadkiem nie wtargnęła znienacka na jezdnię. Ale zawsze można ją pokonać górą, albo dołem, boć to okazji do ćwiczeń fizycznych nigdy nie za dużo. Ja przeszedłem grzecznie wzdłuż, podobnie jak wszyscy, których mogłem dostrzec.

W każdym razie, skreśliliśmy, kogo trzeba wg swych przekonań (o których sza). Teraz rozgrzewamy się przednią kawką, czekając z niecierpliwością na wieczór wyborczy w TV.

Aha, zanim opuściliśmy ciepłe mieszkanko, zelektryzowała nas informacja podana w wiadomościach radiowych (bo od rana gra sobie włączony Pierwszy Program - w końcu płacę abonament radiowo-telewizyjny), że, jak miał stwierdzić ks kardynał Dziwisz, Kraków jest siedliskiem zepsucia moralnego, zwłaszcza na Rynku, gdzie skupiają się kluby uciech cielesnych. Pełen niepokoju zadzwoniłem więc do rodziny w w tym mieście, składając im wyrazy współczucia z powodu permanentnego przebywania w tak zepsutym miejscu i pytając o stan ich moralności. Przedstawicielka Rodziny, nieco zdumiona taką wiadomością, bo ta jeszcze do niej nie dotarła, poinformowała mnie, że pozostaje na normalnym poziomie. Jednocześnie jednak wyraziła niepokój możliwością rzadszego odwiedzania Krakowa przez nas z powodu zaistniałych okoliczności. Uspokoiłem ją, mówiąc, że nic nie jest w stanie nas zepsuć, bowiem nasza moralność już dawno przekroczyła dopuszczalne normy. Usłyszałem westchnienie ulgi:))) 


sobota, 8 listopada 2014

Walka o cielsko

Jesień całą gębą. Nic się nie chce robić, a tym bardziej dbać o własne cielsko. Zero aktywności fizycznej. Książeczka, fotel, telewizorek lub komputerek. Ani się człowiek spostrzeże, jak dopadną go rozmaite dolegliwości i choróbska. 
A tymczasem ten właśnie człowiek ma wielkie szczęście przychodzić na świat, wyposażony w mechanizm pozwalający mu na wygodną egzystencję w ziemskich warunkach. Nie musi nic robić, aby go dostać lub wyprodukować. Po prostu "na wejściu" go ma. Jest to ciało - pokrowiec na duszę. Doskonała maszyna. Z założenia, nie ma w niej miejsca na przypadek. Wszystkie tryby mają współpracować ze sobą idealnie, regenerując się co kilka lat. Skomplikowane laboratorium, sterowane przez centralę z szarych komórek, zaprogramowaną przez wysoko rozwiniętą myśl inżynierii genetycznej.
Doskonałość ciała przejawia się również i w tym, że zachodzące w nim procesy przebiegają automatycznie, bez udziału naszej świadomości. Póki wszystko OK, nie czujemy go. Jest jak świetnie dopasowany kombinezon. Dlatego mamy tendencje do zapominania o nim i narażania go na ekstremalne warunki.
Przez całe życie, najpierw nasze otoczenie, a potem my usilnie pracujemy nad tym, aby to ciało zniszczyć. Rodzice obciążają nas wadami genetycznymi. Wpychają w nas to, czego nie chcemy, łamiąc w ten sposób instynktowną dążność dziecka do przyjmowania tylko tego, co jest dla niego pożyteczne. Potem, wykańczamy się nerwowo, brnąc przez lata nauki i walcząc o swoje miejsce w społeczeństwie. Cywilizacja, jaką stworzyliśmy, wymusza na nas siedzący tryb życia, jedzenie gdziekolwiek i cokolwiek, na stres i wdychanie zatrutego powietrza. Szukamy pocieszenia w alkoholu, papierosach i narkotykach. W rezultacie, w naszym idelanym mechanizmie zaczyna zgrzytać, a nadal konsekwentnie ignorowany, stopniowo zamienia się w ruinę. Wtedy, zrozpaczeni, załamujemy się i obarczamy za to winą Najwyższego, stwierdzając: "Oj, nie udała się Panu Bogu starość, oj nie udała!".
Niezawodny Instynkt Samozachowawczy oraz tzw. Jenteligiencja podpowiadają mi w tym momencie, że możemy tego uniknąć. Warunkiem jest systematyczna i świadoma walka o utrzymanie prawidłowego funkcjonowania naszej maszynerii. Prawidłowe odżywianie, ruch, mierzenie sił na zamiary, unikanie stresów, odpoczynek, okresowy przegląd stanu zdrowia, rezygnacja z bezsensownej walki z oporem materii, optymistyczne nastawienie do życia, no i regularne ćwiczenia, ćwiczenia (oczywiście fizyczne).
To, jakimi będziemy na starość, w olbrzymiej mierze zależy od nas samych. Starość, to kwintesencja całej naszej ziemskiej egzystencji. 

Zabrzmiało to wyjątkowo dydaktycznie, aż sam się sobie dziwię. Teraz, aby wyjść z tego z twarzą, nie pozostaje mi nic innego, jak wyłączyć komputer i chwycić za hantle...

A może wystarczy tylko napinanie poszczególnych mięśni w pozycji horyzontalnej? I to tak nie za mocno, aby się za bardzo nie zmęczyć...

czwartek, 16 października 2014

Chowają się owadziki...

Chowają się owadziki jesienną porą do różnych zakamarków, aby jakoś zimę przetrwać. Walą do mieszkania hurmem  biedronki, wciskając się nieopatrznie między okna i framugi, wręcz życie ryzykując, bo zmiażdżone mogą zostać przy ich otwieraniu. Pająki różnego autoramentu i o wyglądzie odstraszającym plotą sieci w najrozmaitszych kątach, mając nadzieję na posiłek jesienny w cieple i pod dachem nad głową. No i inne robaczki wbiegają chyłkiem, korzystając z otwartych od czasu do czasu drzwi balkonowych.
Dostrzegam to całe tałatajstwo, lecz nie biorę miotły, ścierki ani innego śmiercionośnego narzędzia. Wręcz przeciwnie, przyjmuję  towarzystwo litościwie do mieszkania. A ono, czasem odwdzięcza mi się, pakując się na kolana, łasząc się i niejednokrotnie opowiadając swoje dzieje.

Tak właśnie wydarzyło się niedawno, kiedy wpadł do mnie świerszcz (którego swego czasu przyjmując pod swój dach, uratowałem od śmierci) i zawołał od progu, że nie szuka tym razem schronienia, a jedynie chciałby podzielić się za mną swoją radością, bo synek jego miał wielki dzień, mimo że jest jeszcze malutki.
Posadziłem świerszcza na stole, przy kropelce czegoś mocniejszego, a on, podochociwszy się nieco, od czasu do czasu przygrywając na skrzypeczkach, opowiedział historię, która tak podziałała na moją wyobraźnię, że postanowiłem przekazać ją wam mową wiązaną (czytając ją przedtem rodzinnemu narybkowi):

WIELKI DZIEŃ MAŁEGO ŚWIERSZCZA

W mieście, gdzie o różnej porze
każde z was się znaleźć może,
w starej bardzo już dzielnicy
stoi kościół przy ulicy.

Nazwy nikt jej nie pamięta.
W nim na co dzień i od święta
gra ktoś pięknie na organach.
Dźwięki niosą się od rana.

To spod palców organisty
ton dobiega tak przeczysty.
 Wszyscy tu przychodzą licznie
witać go entuzjastycznie.

Nikt z obecnych jednak nie wie,
że w organów starym drzewie,
tuż przy mozaikowej ścianie,
wygryzł kiedyś ktoś mieszkanie.

Żyje w nim z dobytkiem całym
świerszcz - meloman zagorzały.
Dziuplę kupił od kornika,
głuchej ciszy zwolennika.

Kornik stwierdził z pewną skruchą,
że mu słoń przydeptał ucho,
więc  muzyka jest dla niego
źródłem bólu nieznośnego.

Świerszcz ten głową jest rodziny:
żona, dzieci dwa tuziny,
wujków trochę, cioć trzy pary -
tłok w pokojach nie do wiary.

Wszyscy kłócą się, spierają,
różne zdania zawsze mając.
Tumult, hałas niesłychany,
aż zagłusza to organy.

A szczególnie świerszcza żona
zawsze bardzo jest wzburzona.
Marzy, robiąc wściekłą minę, 
o mieszkaniu za kominem.

Świerszcz, zdenerwowany wielce,
łyka kropel pięć na serce,
skrywa się w szczelinie muru
i organów słucha chóru.

Lubi tak, przez okres długi,
mszy, kantaty słuchać, fugi
i utworów innych tysiąc.
Zna je wszystkie, mogę przysiąc.

Takim czuje się artystą,
jakby sam był organistą.
Aż zapuścił długą brodę,
tworząc całkiem nową modę.

Pogodnymi wieczorami
sam wychodzi ze skrzypcami,
jeśli nerwy mu pozwolą.
Sam utwory ćwiczy solo.

Nikt go jednak nie rozumie.
Świerszcz gra przecież tak jak umie,
co nie wzbudza ani krztyny
entuzjazmu u rodziny.

Tylko jeden jego synek
ma talentu odrobinę.
Wszędzie za swym tatą łazi.
Też muzyką się zaraził.

Jest nie większy od kropeczki,
lecz już chwyta za skrzypeczki
i niemały budzi podziw,
kiedy syczkiem po nich wodzi.

Ton dobywa tak wysoki,
że uderza aż w obłoki.
Może wkrótce tę zabawę
los przemieni w wielką sławę.

No a na tym dziwnym świecie
wszystko zdarza się, jak wiecie.
Długo czekać nie potrzeba
by okazja spadła z nieba.

Oto własnie się nadarza
ślub córeczki aptekarza.
A aptekarz z tego znany,
że uwielbia wprost organy.

Sprasza więc przyjaciół wielu,
by posłuchać na weselu,
jak w kościoła mrocznej nawie
organista gra ciekawie.

Wszyscy śpieszą bardzo tłumnie.
Gwarnie tam, wesoło, szumnie.
Garnitury w modnym kroju,
każdy w dobrym jest nastroju.

Organista w czarnym fraku,
wąsy sterczą mu do baków.
Pięknie się w ukłonie zgina
i swój występ rozpoczyna.

Palce mkną po klawiaturze
ku dołowi i ku górze.
Z wyczyszczonych stu piszczałek
tony biegną doskonałe.

Nagle - braknie jednej nuty!
Tłum zamiera, jakby struty.
Palec pusty klawisz maca...
Cisza - na nic cała praca.

Na nic ćwiczeń długie chwile.
Nie udało się, i tyle!
Ale co to? Z głębi sali
dźwięk jak fala ku nim wali!

Potężnieje, i po chwili
słychać go w promieniu mili
gamą tak nadzwyczaj piękną,
że kolana wszystkim miękną.

To nasz świerszczyk niespodzianie,
na skrzypeczkach swoich graniem
zastępuje złą piszczałkę,
co zamilkła nagle całkiem!

Tłum szaleje już w okrzykach -
dajcie, dajcie tu świerszczyka!
Niech się zjawi, czasu szkoda,
niech nie minie go nagroda!

Świerszczyk spuszcza  głowę skromnie,
ale cieszy się ogromnie.
Szepcze cicho - brawo, brawo.
Ma do tego pełne prawo.

Organista go całuje.
Malcze - mówi - chyba czuję,
że zostaniesz moim uczniem.
Trzeba to czymś uczcić hucznie.

Tata świerszcz, siąkając nosem,
wypowiada gromkim głosem
przemówienie świetne w treści...
I już koniec opowieści.

Można, tak na marginesie,
dodać jeszcze, jak wieść niesie,
że rodzina świerszcza cała
tuż za miastem dom dostała.

I nikogo nie obchodzi,
gdzie świerszcz z synkiem sobie chodzi.
Lecz my wiemy bez wątpienia,
że organów słuchać brzmienia.

Narybek wysłuchał wiersza, oceniając go jako "przepyszny", z zastrzeżeniem, że niektórych słów nie zrozumiał.
Gdybyście, moi drodzy, również nie zrozumieli niektórych słów, chętnie je wytłumaczę. 
  

niedziela, 5 października 2014

Ech, ta jesień, jesień!!!



Nieraz mi mówił facet (lub kobieta),
że jesienią się budzi we mnie poeta,
że Muza się nade mną pochyla.
 Więc tyram, tyram i tyram,
lecz zazwyczaj - rymowanka nie ta
niemal za każdym razem.

Zaraz Wam to pokażę:

Ech, piękna ta jesień, moi złoci.
Człek w słońcu się poci
a kiedy idzie do cienia,
nie może opanować drżenia*)
*) z zimna oczywiście

Albo:
O rany, o rany!
Idzie jesień, a z nią kasztany.
Ogarnia mnie radość dzika,
na myśl, że zrobię z nich ludzika.
lub:
Jesienna noc długa,
za oknem szaruga,
sypie się liści chmara.
Nie chce się bara bara.

Deszcz o parapet stuka,
wiatr smętną piosnkę duka,
nie chce się nawet mu wyć.
A mnie się nie chce żyć.
Lub wręcz przeciwnie:
Słońce na nieboskłonie,
mimo że lata koniec.
Wiatr pieśń radosną niesie,
że idzie złota jesień.

A ja, jak ta rusałka,
ucieszę się, nie załkam,
i ruszę w skoczne tany
liściami*) przysypany.
*) powinno być "Liśćmi"
ale nie byłoby rytmu.

CHOLERNA NASTROJÓW HUŚTAWKA.
DOBRZE MI ZROBI KONIACZEK I KAWKA*)
*) lub ziółka, panie dzieju.

  

wtorek, 30 września 2014

Aleja Chińska

Zanim ponownie podejmę temat Marii Magdaleny (który jakoś tak odsuwa się w czasie - może z powodu jesieni, a może z jakichś innych tajemniczych powodów?), chciałbym zameldować drogim Blogerom, że dzisiaj, 30 września, po raz ostatni w tym sezonie można przespacerować się w pełni  wyposażoną Aleją Chińską w warszawskich Łazienkach. Bowiem od jutra zdjęte zostaną na okres zimy wszystkie dekorujące ją elementy, łącznie z kolorowymi lampionami. 
Parę dni temu, korzystając z pięknego jesiennego słońca, wybrałem się tam z MTŻ, aby na własne oczy ujrzeć ją w pełnej krasie.
Pierwotna Aleja Chińska powstała w roku 1780 z inicjatywy króla Stanisława Augusta, w miejscu dawnej publicznej Drogi Wilanowskiej. Był to wyraz ówczesnej fascynacji chińską cywilizacją i sztuką w epoce oświecenia. Znajdował się tam mostek w stylu chińskim, chiński pawilonik i inne elementy odzwierciedlające okres zainteresowania Dalekim Wschodem.
Rewitalizowana niedawno Aleja Chińska kontynuuje tę tradycję. Stało się to możliwe dzięki  Muzeum Łazienki Królewskie, Ambasadzie Chin oraz Fundacji Sinopol, która uzyskała Mecenasów i finansujących to przedsięwzięcie - China Minmetals Corporation oraz KGHM Polska Miedź. 
Upamiętniają to dwie tablice zamieszczone na początku Alei, zaczynającej się przy Nowej Pomarańczarni.

  

Oczywiście główna atrakcją są lampiony. Z pewnością wyglądają ciekawiej po zapadnięciu zmroku, rozjarzone od wewnątrz.


Jest kilka rodzajów tych lampionów.



Po drodze można natknąć się na smoka. 


Który łatwo daje się oswoić.


Można też z mostku spojrzeć na Belweder.


Aleja ciągnie się aż do wyjścia  na Agrykolę.

niedziela, 21 września 2014

Co najwyżej zdjęcie...

Jest wszędzie,
na zewnątrz, w mieszkaniu i w sieni.
Smętek jesieni.
A w sercu nadal pachnie latem.
I tego nie zmienisz.
Przygotuj się do niej więc zatem.

Nie popełnisz 
niezręczności czy gafy,
jeżeli z szafy
powyciągasz cieplejsze ciuchy,
wywietrzysz zapachy,
wymieciesz odrętwiałe mole i muchy,

lub znajdziesz
jakiekolwiek inne zajęcie.
Na przykład przyjęcie
 w gronie jesiennych oczekiwaczy,
by zawzięcie
nie poddawać się splinowi lub rozpaczy,

( no, co najwyżej
zrobić mgle i schnącym liściom zdjęcie.) 




czwartek, 11 września 2014

Relikwie



Zanim przedstawię  teorie odkrywające tajemnicę postaci Marii Magdaleny, powrócę jeszcze do jej relikwii.

Podobno odnalazł je 9 grudnia 1279 roku Karol II d`Anju, hrabia Prowansji, w krypcie kościoła w St. Maximum (św. Maksymina).
Szkielet świętej znajdował się w alabastrowym sarkofagu z V wieku. Z umieszczonych w nim dokumentów wynikało, że w 710 roku, szczątki Marii Magdaleny czasowo przeniesiono stamtąd do innego sarkofagu, aby ukryć je  przed saraceńskimi najeźdźcami i dopiero potem powróciły na swoje miejsce. Po odkryciu ich przez Karola II, w trumnie w krypcie ufundowanej przez niego bazyliki, której budowę rozpoczęto w r. 1295, pozostawiono szkielet, natomiast czaszkę umieszczono w złotym relikwiarzu w zakrystii. 
W związku z istnieniem w średniowieczu zwyczaju kupczenia relikwiami, co nieraz powodowało ich "rozmnożenie", większość współczesnych komentatorów powątpiewa w autentyczność zachowanych do dzisiaj relikwii. Dotyczy to również kości Marii Magdaleny z St. Maximum. Dowodzą oni, że dokumenty potwierdzające ich autentyczność zostały spreparowane, gdyż w okresie, o którym w nich mowa (VIII w.) Francji nie zagrażała inwazja Saracenów.
Wg innych źródeł, kości Marii Magdaleny znajdowały się najpierw podobno w Vezelay w Burgundii, dokąd sprowadzono je z Prowansji, gdzie trzymano je w ukryciu pod ołtarzem w opactwie Sainte-Marie-Madeleine. W 1265 roku święty Ludwik, kolekcjoner i czciciel relikwii, nakazał ich ekshumację, a w dwa lata później, podczas uroczystej ceremonii polecił wystawić je na widok publiczny. Jednak mnisi z Vezelay pokazali jedynie kilka kości, złożonych w metalowej skrzyni, a nie cały szkielet.  
Dziewiętnastoletni wówczas Karol II d`Anjou, bratanek Ludwika, najprawdopodobniej uczestniczył w tej uroczystości. Jednak z jakichś powodów nabrał wkrótce podejrzeń, że prawdziwe szczątki Marii Magdaleny znajdują się nadal gdzieś w Prowansji i zaczął ich obsesyjnie poszukiwać.  Zarządził wykopaliska pod kościołem St. Maximum, podobno nawt wybierając ziemię własnymi rękami.  Nie wiadomo, czy wydobyte wówczas przez niego  i czczone do dzisiaj szczątki są falsyfikatami, czy też nie. W każdym razie, gdy je odnalazł, nakłonił papieża, aby uznał je za autentyczne relikwie świętej, w przeciwieństwie do tych, które znajdowały się w Vezelay, co też papież uczynił w roku 1295, aprobując jednocześnie budowę bazyliki.
Marta Magdalena miała z dla rodziny d`Ajou ogromne znaczenie. Kryje się w tym jednak jakaś tajemnica, bowiem potomek Karola, Rene, w 200 lat później nadal prowadził wykopaliska w Saintes-Maries-de-la-Mer, prowadząc poszukiwania szczątków Marii Magdaleny.

Czyżby nikt jeszcze nie natrafił na ich ślad?

sobota, 30 sierpnia 2014

Święta

Wbrew pozorom nie chodzi o jakieś przypadające wkrótce święta, ale o Świętą i to Świętą dla niektórych mocno kontrowersyjną.

Maria Magdalena. Ewangeliczna postać, pierwszy świadek zmartwychwstania Chrystusa. Długo uznawana za ladacznicę, niegodną miana uczciwej kobiety, a co dopiero świętej...

Jej relikwie niedawno gościły w Polsce. Przechowywana w klasztorze na górze Atos jej dłoń, zagościła w Warszawskiej Katedrze Prawosławnej. Podobno dłoń ta nadal zachowuje temperaturę żywego ciała...

Przypuszczam, że nie wszyscy wiedzą, że nie są to jedyne relikwie tej Świętej. Otóż w mieście St Maximin-la-Sainte-Baume w Prowansji, na południu Francji, gdzie według przekazów zmarła Maria Magdalena, w miejscowej katedrze  znajduje się będący przedmiotem kultu niecodzienny relikwiarz. Jest to złota maska, za którą ukrywa się czaszka Marii Magdaleny.

Co roku, w niedzielę przypadającą najbliżej 22 lipca, święta Marii Magdaleny, relikwiarz ten niesiony jest w uroczystej procesji, w której uczestniczą tłumy ludzi. Jest to lokalny zwyczaj, gdyż podczas procesji powiewają flagi Prowansji, a nie Francji.

Maria Magdalena uważana jest przez mieszkańców miasta za świętą, mimo że stamtąd nie pochodzi. Wg przekazu, uciekając z Palestyny, osiedliła się w Prowansji, gdzie zmarła.
Procesja poprzedzona jest mszą w miejscowej bazylice. Następnie relikwie umieszczone zostają w lektyce i niesione wyznaczona trasą.  Na jej czele idą kobziarze i dobosze, ubrani w tradycyjne stroje, za nimi kroczą biskupi, księża, dominikańscy mnisi i miejscowi notable. Najpierw niesione są dwie inne lektyki, z posążkami mniej znaczących świętych, a dopiero potem, po dłuższej chwili, ukazuje się głowa Marii Magdaleny. Uzbrojeni we włócznie mieszkańcy miasteczka pełnią przy niej symboliczną wartę. Księża i wierni śpiewają specjalny hymn ku czci Marii Magdaleny. Kulminacja obchodów następuje w bazylice, przy akompaniamencie wielkich organów.

Kim była Maria Magdalena, kontrowersyjna i tajemnicza kobieta, uważana przez niektórych za żonę Jezusa?
O tym postaram się napisać w późniejszych wpisach.

środa, 20 sierpnia 2014

Na złość i nie tylko...

Jedzmy je, jedzmy, nie tylko na złość, ale i dla siebie!!!!!


Ja jem je od dawna, codziennie + inne jeszcze owoce i + odpowiednia dieta. Efekt wyjątkowo korzystny!!!!
Uczeni w piśmie i wiedzy twierdzą, że jabłka mają dobroczynny wpływ na nasze zdrówko, ponieważ:

1. Chronią przed: Chorobą Alzheimera, chorobą Parkinsona i przed próchnicą.
2. Zmniejszają ryzyko wystąpienia udaru oraz ryzyko rozwoju nowotworów.
3. Wzmacniają kości, serce i naturalną odporność.
4. Obniżają poziom złego cholesterolu (do tego konieczny kieliszeczek czerwonego winka).
5. Zapobiegają powstawaniu kamieni żółciowych.
6. Hamują rozwój astmy.
7. Pomagają w zwalczaniu otyłości oraz w leczeniu cukrzycy.   
8. Poprawiają trawienie.
9. Przeciwdziałają powstawaniu hemoroidów (nie mylić z idami - zwłaszcza z tymi marcowymi).
10. I na koniec - są źródłem witaminy C i różnych minerałów.

No, to powinno przekonać wszystkich do jedzenia tych dobroczynnych owoców.

Aha, należy też wspomnieć o gruszkach!!! Zwłaszcza panowie, uwaga, powinniście je jeść. Są pomocne w stanach zapalnych gruczołu krokowego!!!! A poza tym, pomagają przy stanach zapalnych dróg moczowych i w kamicy nerkowej. Wspomagają trawienie, zapobiegając zaparciom. Sok z gruszek obniża ciśnienie krwi. Gruszki zmniejszają ryzyko niedokrwienia serca, a u  pań po menopauzie wywierają dobroczynny wpływ na układ naczyniowo-sercowy.

Tak oto, moi drodzy, polityka czasem sprzyja poprawie zdrowia społeczeństwa:)))

C.b.d.o.

czwartek, 31 lipca 2014

UFF, ale upał.

Gdzie się podziały te normalne, polskie lata?

Pamiętam, a było to za zamierzchłych czasów, jeszcze  na początku drugiej połowy ubiegłego wieku,  (ale to brzmi, prawda?) chłodne czerwce, ciepłe i wilgotne lipce i gorące, suche sierpnie, ale z temperaturą max 25 w cieniu... Można było być pewnym z dokładnością 80 - 90 procent, że nie zdarzą się żadne klimatyczne anomalie, a jeśli już, to trwające krótko i niestanowiące corocznej reguły. Nie były potrzebne urządzenia klimatyzacyjne ani w mieszkaniach, ani tym bardziej w samochodach.

A teraz? Ludzie - tropik!!!! Ciężki do zniesienia upał, wysoka wilgotność i niedający wytchnienia cień. Czekałem jak na zabawienie na Anny, no bo jak wiecie - od świętej Anki chłodne wieczory i ranki, ale gdzie tam!!!  Nic lepiej, mądrość ludowa, proszę Was, zgłupiała nieco, ustępując pola igraszkom klimatycznym.
Może już gorzej znoszę upały, bo to "podeszły" wiek itd? Prawdopodobnie tak, mimo że inni moi równolatkowie czują się znacznie gorzej. Wychodzę jednak z tego obronną ręką, bo procentują moje młode lata, kiedy przez kilka lat pływałem na Afrykę Zachodnią oraz Zatokę  Bombajską i Bengalską, i do dziś mój organizm doskonale wie, co znaczy prawdziwy tropik i jak się w nim zachować. Wspominam  ciężką pracę w ładowniach przy mocowaniu ładunku w zaduchu i pyle, kiedy wychodziłem stamtąd oblany potem, jak wodą z prysznica...

Atmosferę tej pracy spróbowałem wtedy oddać w wierszu pt. SPOCENIE.

Zdejmuję powoli koszulę
mokrą od słonego potu

Jest chłodna i lepka
jak miękki rozgnieciony banan

Odrzucam ze wstrętem
na pokrytą zielona farbą
podłogę...

             nie potrzebowałem nawet
             odkręcać kranu
             po prostu zszedłem do ładowni
             w zaduch rozgrzanych ciał

             czekoladowe ramiona
             pracowały w rytmie
             wibrujących pieśni

            z męczącej jednostajności 
            wybuchał szał 
            podchwytywany przez
            kilkanaście krtani

           wilgotne dłonie
           wybijały takt 
           na beczkach z oliwą

           ku ciemniejącemu niebu
           unosił się okrzyk
           wabiący chłodem
           przedwieczornego ogniska 

          stałem w kleistym kurzu
          i patrzyłem
          jak spod znieruchomiałych worków
          sypie się cienkim pasmem kawa...

A teraz rozbieram się do naga
i zamykam oczy
pod pieszczotą strumyczków wody

Już dawno zapadł zmrok
i noc niosąca powiew chłodu

Aksamitne krople 
wędrują po mojej skórze
jak zapomniany dotyk
twoich palców


No cóż, rozmarzyłem się... Teraz proza życia zmusza mnie do uruchomienia wiatraka, TIP WP-1 zdielano w SSSR, kupionego właśnie w ZSRR w czasach, kiedy u nas nic nie było, oprócz octu. Produkt ten, z gatunku gniotsa nie łamiotsa, pracuje dzielnie aż do dzisiaj, hałasując nieco, ale wydajnie mieszając powietrze.


WSZYSTKIEGO NAJCHŁODNIEJSZEGO!!!!
  
  

niedziela, 13 lipca 2014

Niech żyje Siątka!!!

I stało się - stuknęła siódma Siątka!!!!

A ja? Nadal czuję się zdrowy, rześki, energiczny, wydajny i  głupi:))) Tak, jak bym miał Naście!!! I na dodatek jeżdżę już siódmy (nomen omen) dzień środkami komunikacji miejskiej ZA DARMO!!!

PEŁNIA SZCZĘŚCIA!!!!!!!

Nie mogłem się tego doczekać.

Na moje urodziny umknąłem wraz z MTŻ, gdzie? DO KRAKOWA!!!! Jedynego miasta, z którym byłbym w stanie zdradzić Warszawę.

Na urodzinowych obchodach:

Były fajerwerki.
(Kobietom tak na wszelki wypadek uwieczniłem jedynie ich ręce.) 


Prezenty


Oczywiście tort


Dmuchanie


Otwierany zaciekle szampan


No i relaks (Było potwornie gorąco)

A potem spacer po Krakowie




I zakupy.

W sklepie z herbatami


 I na... No gdzie?




A po powrocie do Warszawy (z małą przygodą, niestety - długa lora, wyładowana pniami drzew i przecinająca mi drogę w poprzek skrzyżowania - cudem uniknąłem zderzenia!!!) otworzyłem komputer, a tam, na Facebooku, mnóstwo życzeń!!!!

BARDZO DZIĘKUJĘ WSZYSKIM, KTÓRZY PAMIĘTALI  I TYM, KTÓRZY....(wiecie, spóźnione, ale serdeczne)

niedziela, 29 czerwca 2014

Wrzawa, wrzawa

Gorąco i krzykliwie ostatnio w polityce, a ja zachowuję zimną krew i stoicki spokój, chociaż niedobrze mi sie robi od jazgotu informacyjnego w radiu, telewizji i w prasie!!!!

 Ach, kiedy w końcu będzie NORMALNIE???!!!!

Szukam wydarzeń odsuwających mnie od tego wszystkiego i oto znalazłem!!! Jedno co prawda i mające miejsce na początku czerwca, ale jednak. Był to Konkurs Eurowizji Dla Młodych Muzyków. Odbył się pod gołym niebem na placu przed katedrą w Kolonii.


Uczestnikami konkursu byli  młodzi muzycy klasyczni z 14 państw europejskich. 


W tym nasz reprezentant, Bartosz Kolsut, grający na akordeonie. Pochodzi z Radomia. W marcu wygrał przygotowany przez TVP Kultura turniej Młody Muzyk Roku, którego nagrodą był właśnie udział w Eurowizji. 


Rozpiętość wieku - od 11 lat do 18. Najmłodszym był jedenastoletni reperezentant Czech, również akordeonista. 


Młodym muzykom towarzyszyła Orkiestra Symfoniczna niemieckiej telewizji WDR. Dyrygowała Kristina Poska, dyrygentka Komische Opera w Berlinie.


Uczesnticy reprezentowali różne instrumenty, różne osobowości i różne style gry. Był to II, decydujący, etap konkursu. Występy półfinałowe odbyły się bez udziału publiczności, oceniane przez jury, które każdemu przydzieliło punktację, stanowiacą 50% ostatecznej oceny. Drugie 50% to punkty, które osiągnęli muzycy w finale. Suma punktów zadecydowała o trzech pierwszych miejscach. Głosowania telewidzów nie było ze względu na to, że nie wszystkie kraje transmitowały finał na żywo.

W wyniku ogólnej punktacji, III miejsce zajął pięnastoletni reprezentant Węgier, Gergely Devich, grający na wiolonczeli. Otrzymał 3000 euro.


II miejsce zajął siedemnatoletni Urban Stanic ze Słowenii, grający na fortepianie. Otrzymał 7000 euro.


A zwycięzcą został reprezentujacy Austrię piętnastoletni skrzypek, Ziyume, postać kontrowersyjna, mały showman, który jednym sie podoba, a innym nie.


W nagrodę otrzymał występ w koncercie z Wiedeńskimi Filharmonikami, oraz zegarek marki Rolex, wart  20 tysięcy euro.

Oprócz nagród regulaminowych, wszyscy trzej laureaci otrzymali pamiątkowe plakietki.


Nasz reprezentant pozostał bez nagrody. Co prawda stał się podczas konkursu osobą bardzo popularną, ale widocznie było za wcześnie, aby jury w pełni doceniło instrument, na którym grał. Akordeon jeszcze przez cały czas usiłuje przebić się do sal koncertowych.

W przerwie konkursu wystąpiła dosłownie stająca na głowach grupa baletowa Flying Steps.