Zima powróciła do Najjaśniejszej Krainy Naszej. Mróz
chycił, wzbierające rzeki zatrzymując i groźbę zalania części jej territorium
oddalając. Śnieg z niebios sypnął i połacie ziemi szarej i
brudnej, odwilżą obnażone, litościwie przykrył.
Jam, wyprawą do Grodu Kraka znużon, od dni paru z
chałupy nosa nie wyściubiał, nadwątlone siły jadłem pożywnym i okowitą lecząc.
Kobita chyłkiem po komorze się przemykała, wiedząc, że kiedym zmęczon i
złaknion, lepiej w drogę mi nie włazić, a dogadzać bezpieczniej. I jużem prawie
do siebie powracać począł, gdy nie dalej, jak wczora, kiedym gębę po strawie
ocierał, włączenie skrzynki ze zwierciadłem magicznym zamiarując, aby wieści ze
świata obejrzeć, ruch jakowyś przed chałupą słyszeć się dał. Jakoby przy
wrotach ktoś stał, w deski poskrobując i pomrukując coś niezrozumiale. Kobita
oczy ku górze wzniosła i zaklęcia mamrocząc w kąt na wypadek wszelki migiem się
zaszyła, samego mnie na niepewne wystawiając.
Złość mnie ogarnęła wielka, że ktoś spokój mój zakłócać się
ośmiela. Pomstując, z ławy się zwlokłem i słuszne polano spod paleniska
ująwszy, wrota rozwarłem. A tam, skuloną bestyję niewielką, śniegiem przysypaną
ujrzałem i jużem zamachnąć się na nią zamiarował, kiedym Smoka Zza Lasu w niej
rozpoznał. Ten, na kolana padł, łapy ku mnie wyciągnął i zajęczał błagalnie: -
Wybacz, Waść, że nachodzić ciebie w siedlisku twoim się ośmielam, alem w
rozterce i potrzebie wielkiej!
Żal mi się bestyi zrobiło i chociażem do końca w
czystość intencyj jego nie wierzył, miejsce przy palenisku wskazałem. Widząc,
że z zimna się trzęsie, na kobitę huknąłem, aby przemoczoną opończę z niego
ściągnęła i do gorzelników po okowitę na jednej nodze skoczyła. Owoż migiem
rozkaz wykonała i już w chwil parę nazad w chałupie się stawiła, niby poleceń
dalszych wyczekując, a tak naprawdę uszu nadstawiając,
bo wieści wszelakich łasa była.
Smok trząść się przestał, łapy nad paleniskiem ogrzał,
kwartę okowity do pyska wlał i ślepia przymknął, z lubością po żywocie się
gładząc. - Napój przedni, aqua vitae
nie przymierzając - wymruczał, po komorze się rozejrzał. - Dobrze tu sobie
żyjesz, Waść, bezpiecznie, kłopotów nijakich na łbie nie masz. A ja,
z życiem cięgiem się borykam. Co rusz przeciwności jakieś na drodze mi stają.
Owoż, Komisyja Kraju Ościennego, odnośnie rozbicia się kuzyna mego vere
dictum niespodzianie nasłała. Winę całą na niego zrzuciła, gadając, że
latać okazyję miewał rzadką i doświadczenie w siadaniu na glebie w aurze
niesprzyjającej miał mierne. Nie bacząc na to, polecieć się ważył i pochopnie
osiąść próbował…
Smok przerwał, okowity popił, łzę ze ślepia biegnącą otarł
- W krainie ruchawka wielka. Jedni vere dictum pochwalają, a inni zdrady i pohańbienia smoczej dumy
naszej się dopatrują. Koteria Moja krytykę Krainy Naszej za uległość wobec
Kraju Ościennego wytacza. Boż to mord był jawny. Podstępnie mgłę postawić
kazano, na dobitkę błędne sygnały kuzynowi dla zmylenia wysyłając. Gdybym to ja
ster władzy dzierżył, już dawno włodarzy Kraju Ościennego na udeptaną ziemię
bym wyzwał - tu Smok z ławy się poderwał i łapami w pierś się walnął, gary nad
paleniskiem rozchybotując. Widać, okowita swoje zrobiła. Usadziłem go nazad,
aby szkody jakowejś nie uczynił.
- I co począć zamiarujesz? - spytałem, widząc, że pomiarkował
się nieco.
- Koteria Moja myśl o Komisyi Niezawisłej rzuciła.
Nawet już druha swego, o ślepiach wydatnych i błędnych nieco, wraz z białogłową
o obliczu zadziwionym i tajemnym, w układach z krainami biegłą, za Wielką Wodę
w tym celu wysłała. Niestety, z niczem wrócić im przyszło. Zarządca Krainy
Zza Lasu, naciskom Koterii Mojej ulegając, do IDAO o pomoc się zwrócił.
- A cóż to takiego? - spytałem, zadziwiony wielce.
- International Dragon Aviation Organization - zabełkotał,
w osłupienie mnie wprawiając. - Międzykrainowa Organizacja Lotów Smoczych,
jeśli Waść języka ludu za Wielką Wodą żyjącego nie pojmujesz. Ale ta invigilare odmówiła, tłomacząc, że kuzyn
mój w delegacyją nie prywatnie, a jako officialis
się udał. A teraz, Koteria Moja do lotu próbnego doprowadzić chce, aby
rozbicie kuzyna mego na okoliczność możliwości poderwania się znad ziemi, aby
cało ujść, w praktyce przerobić... Powiem Waści, że życia swojego pewien nie
jestem, bowiem jeno ja jeden z familiji naszej się ostał. Pewnikiem mnie lecieć
każą, bo kondycyi jestem do kuzyna mego podobnej. Dlatego błagam, ukryć mi
się u siebie Waść pozwól, czas zły przeczekać ułatw!
Smok za łeb się chycił, rozszlochawszy się
mocno. Ślozy po pysku mu ciekły, na klepisko opadając i pod
wrotami kałużą wielka się gromadząc. Kobita ze szmatą
i szaflikiem na kolana się rzuciła, chałupę przed zalaniem ratując, a ja
Smoka Zza Lasu, okowitą odurzonego, na podwórzec wywlokłem i do komórki z polanami wcisnąłem.
Niech bestyja za dni parę do siebie dojdzie.
jak zwykle kobieta w cieniu ;-((( :-)))))
OdpowiedzUsuńBędzie odcinek,w którym wyjdzie z cienia...
UsuńPozdrowienia
mam nadzieje, ze nie jak cma do swiatla, bo to tez sie zle skonczy ;-) pozdrawiam
UsuńWitaj
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam dzielnie opowieść o smoku, choć to dopiero ranek :) najlepiej takie historie czytać późnym wieczorkiem, co by strach się bać :)
Słonecznie pozdrawiam znad porannej kawki :)
Gratuluję i życzę cierpliwości, bo będą dalsze odcinki.
UsuńPozdrowionka:)