Zima popuściła nieco. Mróz zelżał i nocą jeno dawał
znać o sobie. Dni pogodne i słoneczne oko cieszyły, a na podworcu tam i
sam trawa poczęła się zielenić. Smok Zza Lasu w borze na długie godziny znikał,
widać siedzeniem długim u mnie znużon. W wędrówkach onych nadzieję na rychłe
opuszczenie domostwa mego upatrując, jużem plany snuć począł, jak to będzie,
kiedy bestyja sprzed oczu mi zniknie - kobita do równowagi powróci, ryś pętać
się jak ogłupiały przestanie, a ja przed zwierciadłem czarodziejskim zlegnę, z
kielichem okowity, alibo ze szklanicą piwa przedniego w dłoni.
I fakt faktem, nocy pewnej, Smok cichaczem się wymknął, z
nikim się nie pożegnawszy. Wrota do drewutni rozwarte ostawił, na wietrze
trzaskające. Towarzystwo karalusze ławą się rozpierzchło, hurkot wielki czyniąc
i kobitę moją, co akurat do wychodka się wybrała, na ziemię obalając. Po
ciele jej przeszło, tu i ówdzie się wciskawszy, tak, że jak okowitą opita,
z wyrazem gęby błędnym, do chałupy wróciła. Wybaczyłem jej ten stan
dziwny, bom uznał, że Smok już na dobre nas opuścił.
Jakże byłem w błędzie!
Po dniach kilku przywlókł się nocą późną, wymarznięty
i utrudzon wielce, soplami przy pysku podzwaniając. Bez słowa do chałupy się
wcisnął i przy palenisku na zydlu uwalił. Czasu upłynęło sporo, zanim odtajał i
wnętrze okowitą ogrzał. Ślepiami po izbie potoczył, westchnął, aż wątpia mu
niemal rozdarło. - W drogę daleką się wybrałem, sentymentem prowadzon - rzekł w
końcu.
- A gdzieżeś to Smoku Zza Lasu się udał? Jużem myślał,
żeś na dobre nas opuścił. Żal wielki do ciebie miałem, że tak po cichu, bez
pożegnania żadnego się wymknąłeś - spytałem z wyrzutem fałszywym.
Smok spod powiek łypnął, intencyje moje sprawdzając - Do
Grodu Kraka podróż przedsięwziąłem, zadumać się nad losem kuzyna mego i swoim
potrzebę nieodpartą czując. Smoka Wawelskiego przy okazyji, z radością po
latach wielu, ujrzałem. Czasy odległe przywołaliśmy, ale niestety o
paszczy suchej, bowiem, odkąd po spożyciu strawy przez niejakiego Dratewkę
podrzuconej z życiem uszedł, abstinenita
ślubował.
Smok przerwał i pusty kielich kobicie do napełnienie podsunął.
- Tak... miejsce na urnę z prochami kuzyna mego godne, lecz odległe. Ciężko i
niebezpiecznie taki szmat drogi pokonywać. Dlatego o wzniesieniu nagrobka
symbolicznego w Krainie Mojej myślę. Tam częściej zadumie będę mógł się
oddawać. A może w przyszłości jakowejś exhumare
zarządzę i urnę do niego przenieść każę, przy okazyi zawartość jej sprawdzając.
Bo kiedym w łapę ja ujął i potrząsnął, dźwięk wydobył się z niej jakiś inny,
niż wtedy, kiedym ją napełniał. Pewność chcę mieć niezachwianą, że to, co
w niej spoczywa, do kuzyna mego należy.
- Wola twoja, Smoku Zza Lasu. Uczynisz, jak zechcesz - przytaknąłem,
ciarki po plecach przechodzące czując.
- A owoż tak, uczynię , uczynię... A i do Krainy
Swojej powrócić planuję. Może już za dni kilka gościnne progi Waści opuszczę.
Kobita chlipnęła nagle, nos głośno w rękaw
wysmarkując. Ryś na podworcu łańcuch szarpnął i miauczeć począł. Rejwach się
wzniósł męczący, więc kobitę zrugawszy, kocisko bez łeb szmatą prasnąłem.
- Zostań, Smoku, jak długo zechcesz. Chałupa moja dla ciebie zawsze otworem
stoi - wydusiłem, na uprzejmego chcąc wyjść.
- Dziękuję Waści za słowo dobre, ale obowiązki mnie wzywają.
Rocznica śmierci kuzyna mego się zbliża. Chcę wraz z Koteryją Moją obchody z
tej okazyi w oppositium do
włodarzowych sprokurować. A i rok niełatwy sie rozpoczął. Wybory do parlatorium przeprowadzane w nim
będą. Muszę Koterię wokół siebie zewrzeć, niepokornych wyświecić, oblicze
stosowne przyoblec, aby do włodarzowania powrócić. Tak... cel przed sobą widzę
ogromny i dążyć do niego zamiaruję, nawet za cenę poddania sie owej próbie siadania
na glebie, do jakiej namówić mnie chcą. Opatrzność da, że przejdę ją bez
uszczerbku na zdrowiu i umyśle dla dobra i przyszłości Krainy Mojej. - Tu Smok
przerwał. z zydla się podniósł i z pyskiem uniesionym dumnie z chałupy wylazł.
W dni parę już jeno wspomnienie i zapach do wywietrzenia
oporny po nim pozostał, a także resztki łańcucha u framugi dyndające, po
rysiu, co za nim w porywie serca pobieżył.