piątek, 28 września 2012

Je sienne tematy

Lato odeszło. Je sień wszechobecnie... Jeszcze jest ciepło, jeszcze słońce grzeje, jeszcze przed nami babie lato i co najmniej dwa tygodnie naszej pięknej polskiej złotej...

Po głowie plączą się nie tylko wspomnienia, ale i wiersze:

REINKARNACJA

 

odchodzące lato
znaczy ulice
powiewem smutku
 
giną
pod ciosami drwali
umierające drzewa
a więdnące trawniki
usiłują przybrać
tęczowe barwy
 
mikroskopijne stworzenia
wypisują w glebie
pożegnalne klepsydry
jak posłanie
do nieskończoności
 
być może
zagoniony krok
nie zniszczy
pracowitych hieroglifów
 
omijając rezerwaty
idealnej harmonii
wystuka na bruku
jeszcze jeden otwór
 
wyrwany cudem
z zapłodnionej głębi
pęd
zaszumi w zapachu
niezliczonych pór
 
kiedyś
ludzie
podłożą swoje ciała
pod jego
dobrotliwe korzenie
 
może
wessane w liście
upadną na ziemię
w prapoczątkach
nowego istnienia
 
 
BABIE LATO

 

na zagonione serca
odrobina radości
 
na oczy podkrążone
październikowa
cisza
 
ciepło
niepokój łagodnie uśmierca
wypala resztki złości
 
i chustki od płaczu słone
jak prześwietlona
klisza
 
na pomarszczone twarze
chwila skupienia
 
na uchylone dłonie
ocieniający chłód
 
kwiaty
przygasające lichtarze
z przeczuciem odrętwienia
 
i popołudnie w koronie
ze schnących nut
 
Te i inne wiersze możecie znaleźć w moim tomiku pt. "INNE".

poniedziałek, 24 września 2012

Je sień

Stało się!!!
Jak co roku nadeszła sień i teraz je ta sień aż do 21 grudnia, kiedy to w samo południe ustąpi pola zimie.
Niektórzy mówią, że sień mimozami się zaczyna...  No cóż, może i tak, ale dla mnie przede wszystkim wspomnieniami. Smętek, ostatnie ciepłe dni, nabierające kolorów liście i ich szelest pod nogami, kiedy już spadną aby dać poczatek nowemu życiu...
 
Ech, łza się w oku kręci i spada na drewnianą okładkę pamiętnika.
 

Zwykły pamiętnik, do którego wpisywały się koleżanki i koledzy z klasy II b. Podobnie, jak "Dzienniczek ucznia", jakimś cudem przetrwał wiele lat! Dwadzieścia jeden kartek z okolicznościowymi wierszykami i rysunkami. "Ku pamięńci (pisownia oryginalna)", "Na pamiątkę", "Kochanemu Wojtusiowi", "Do wieńca wspomnień", "Miłemu Wojtkowi", "Do grona wspomnień", "Czyń dobrze innym...", "Napił się dziadek...", "Miej serce i patrz w serce", "Miej mało życzeń...", "Tam gdzie jest miłość...", "Bądź zawsze słońca jasnym promieniem...", "Bóg niech będzie Twą nadzieją...", "Przezabawna małpka Kiki...", "Wpisuję Ci się na ostatniej karcie..." itd., itd.
Trzy wpisy okazały się prorocze. Kolega Janek pod życzeniami narysował zgrabny samolot. Andrzej narysował samochód osobowy i wykaligrafował tekst: "Życie to podróż, a więc szczęśliwej drogi", a mój brat cioteczny przedstawił wizerunek statku. Mieli chłopcy rację. Całe życie jestem w drodze, na statku, w samolocie i w samochodzie...
Czwarty wpis jest również w pewnym sensie proroczy, determinuje bowiem moje uczucia na następne 59 lat. Trzy przewiązane czerwoną wstążką kwiatki i tekst: "Na pamiątkę wpisała się Iza. Warszawa dnia 13 stycznia 1953 r."
 
 
Iza, której czytam ten tekst, podpowiada mi: "I teraz męczysz się ze mną te wszystkie lata!"


środa, 19 września 2012

Dzienniczek Ucznia - zakończenie



  Śpiew nigdy nie leżał w sferze moich zainteresowań. Nie bez przyczyny, bowiem już dawno doszedłem do wniosku, że mam absolutny brak słuchu. Mojej nauczycielce śpiewu dotarcie do tej prawdy zajęło znacznie więcej czasu, może dlatego, że za bardzo wierzyła w swój pedagogiczny talent. Kiedy ta "oczywista oczywistość" (znany współcześnie cytat) zaczynała nieubłaganie szczerzyć do niej zęby, ostatnim rzutem na taśmę dokonała dwóch wpisów. Pierwszy, dn. 21/III.55: "Lekceważy (podkreślone) sobie lekcje śpiewu - dziś nie przyniósł zupełnie zeszytów", drugi, dn. 28/III.55: "Wojtek na lekcji śpiewu rozmawiał i jadł". Potem już zrezygnowała, co wyszło mi na dobre, bowiem od tego czasu cieszyłem się u niej specjalnym przywilejem, polegającym na tym, że mogłem nie śpiewać. Nie dziwię się jej. W klasie było pięćdziesięcioro dwoje dzieci. Ja siedziałem w rzędzie pod oknem w ostatniej ławce. Mimo to, podczas chóralnego śpiewu, mój głos wyróżniał się tak znacznie, że udręczona nauczycielka wołała; "Wojtek, ty lepiej nie śpiewaj!".

  Wychowawczyni mimo wszystko nie odpuszczała. Jej zdarte nerwy kazały jej obserwować mnie nieustannie. Dn. 21/III.55, dokonała wpisu, będącego wynikiem bojkotowania przeze mnie bezsensownego zakazu opuszczania szkoły podczas przerw: „Lekceważy sobie regulamin szkolny - zbiega w czasie pauzy na dół i przynosi na miękkich pantoflach kurz do klasy". Jednak nie mogła także nie dostrzegać pewnych pozytywnych stron mojego tracenia czasu w szkole. Dn. 23/III.55 wpisała: "Historia 5-, biologia 5, geografia 5-". Wyobrażam sobie, ile to ją kosztowało, bo już 5/IV.55, doniosła, usiłując zdusić we mnie zdrowe ciągoty do handlu wymiennego: "Wojtek zajmuje się na lekcji postronnymi sprawami - ciągle uprawia jakieś zamiany, co wywołuje bardzo przykre incydenty w klasie". Dn.21/V.55 kazała mi napisać: "Zamiast po dzwonku zająć miejsce, przyczyniłem sie do zajścia, w którym kolega został poszkodowany - rozciął sobie wargę". Znalazło to odbicie w ocenach za okres III, z dodatkowych "przedmiotów": „Sprawowanie 5-, pilność 4, uwaga na lekcjach 4".

  Na szczęście, rok szkolny wkrótce miał się skończyć. Wyczekiwałem tego dnia z utęsknieniem. Mojego radosnego podniecenia nie zdołała nawet zniszczyć ostatnia uwaga rozsierdzonej Wychowawczyni, wpisana dn. 14.VI.55, czerwoną kredką, olbrzymimi literami, na całą stronę: "Wojtek przyniósł do klasy cukierki, częstował kolegów i cały dzień najbliższe sąsiedztwo jadło cukierki w czasie lekcji". Biedna kobieta nie doceniła bardzo ważnej cechy mojego charakteru - altruizmu i umiłowania ludzi.
 
  Rok szkolny skończył się za dziewięć dni. W piątej klasie zmieniła się Wychowawczyni, która na szczęście dostrzegła we mnie coś więcej, niż leniwego, niezdyscyplinowanego wałkonia. A może to ja nieco dorosłem?


poniedziałek, 10 września 2012

Dzienniczek Ucznia - C.D.



Następna seria wpisów, dotyczy mojej krótkiej, ale burzliwej przynależności do harcerstwa. Skuszony fasonem i kolorem mundurów, oraz perspektywą gromadnych wypadów na biwaki, wstąpiłem do ZHP, nieświadom jego politycznego podtekstu oraz panujących w tej organizacji zwyczajów. Wkrótce, okazało się, że bycie harcerzem, to głównie nudne zbiórki, które odbywały się po zajęciach w klasie i prowadzone były przez nieopierzoną, niewiele starszą od nas druhnę. Do tego, każdy harcerz musiał codziennie nosić w szkole do zwykłego ubrania czerwoną chustę. Obowiązek ten był rygorystycznie egzekwowany przez wychowawców. Ja, wyłamujący sie notorycznie z wszelkiego rodzaju nakazów, oczywiście wkrótce popadłem z nimi w kolejny konflikt. Świadczy o tym uwaga, wpisana przez moją ukochana Wychowawczynię, w dniu 6/XII.54: "Mimo to, że w sobotę przeprowadziłam kontrolę harcerzy, którzy nie noszą chust, Wojtek dziś znów był bez chusty, którą obowiązany jest nosić codziennie do szkoły. Niekarny harcerz". Wydawało jej się, że tym ostatnim stwierdzeniem wzbudzi we mnie poczucie zawstydzenia i spowoduje duchową przemianę. Była w wielkim błędzie. Następna uwaga, z dn. 9/XII.54, tym razem autorstwa druhny, załamanej moim zachowaniem na zbiórkach, świadczyła wręcz o czymś innym: "Mimo że prosiłam o spokój, bo wpisywałam uwagę harcerce, syn się śmiał". Pamiętam, że wyraziłem wówczas swój energiczny protest, w wyniku którego, druhna uległa i czterema liniami na krzyż skreśliła tę uwagę. Następne dni przynależności do harcerstwa, przelały czarę goryczy. Wkroczyła wtedy czujnie do akcji moja Mama, która dnia.16/XII.54 napisała w dzienniczku: "Proszę o wypisanie Wojtka z harcerstwa. Z jakich powodów, wyjaśnię to osobiście".

Po tej historii, moje życie w szkole nie stało się łatwiejsze. Dn. 17/XII.54, musiałem samobiczująco napisać: "Spóźniłem się na lekcję gimnastyki", dn.18/XII.54: "Należę do tych, którzy nie dają prowadzić lekcji, zachowują się wrzaskliwie i niekarnie", dn. 20/I.55: "Rozmawiałem na lekcji, pomimo że pani przerwała lekcję", a dn. 17/II.55: "Spóźniłem się znacznie na lekcję".

Wkrótce, okazało się, że na domiar złego mam problemy światopoglądowe, co z kolei wpędziło w stres katechetkę. Lekcje religii odbywały sie wówczas w szkole, co było w dobie wojującego komunizmu, swego rodzaju ewenementem. Dn. 3/III.55, napisała: "Zeszytu nie ma! Wojtek rozmawia na religii. Nie uważa. Przeszkadza mi prowadzić lekcję". Dn. 16/III.55, kazała mi wpisać: "Zapomniałem zeszytu do religii". Dn. 26/III.55 opadły jej ręce: "Wojtek nie umie przykazań np. VI. Nie umie pieśni. Dostał 3. Nie mam czasu pytać po kilka razy. Mam tylko 2 godz. na tydzień. Chłopiec się b. opuścił w pracy".
 
Ciąg dalszy wkrótce

środa, 5 września 2012

Dzienniczek Ucznia

 
Początek roku szkolnego.
 
   A jeszcze tak niedawno uszczęśliwiona dziatwa opuszczała mury szkolne na ponad dwa miesiące. Ja też czułem się uszczęśliwiony, ale nie dlatego, że udało mi się zdać do następnej klasy. Szczęściem napawała mnie myśl, że nie muszę już do niej zdawać. Szkoła była dla mnie pasmem udręki. Należałem do gatunku tych uczniów, których nazywano "zdolnymi leniami", z mocnym wskazaniem na to drugie. Ponadto, byłem niespokojnym duchem, który jakimś dziwnym trafem zbierał w dzienniczku same uwagi. Dowodem na to niech będzie mój Dzienniczek Ucznia, z roku szkolnego 1954/55. Uchował się jakoś, wciśnięty między książki, przez pięćdziesiąt osiem lat. Jego pożółkłe strony w większości zapełnione są wpisami zirytowanych nauczycieli, oraz moimi, skrobanymi pod ich dyktando.
  Pierwszą uwagę zarobiłem 1/X.54. Brzmiała ona złowieszczo i świadczyła o bezradności udręczonej Wychowawczyni: "Proszę o przyjście do szkoły kogoś z opieki domowej Wojtka w poniedziałek o godz. 5-tej". Widocznie, wizyta "Kogoś z Opieki Domowej" nie odniosła właściwego skutku, bo następny wpis z dn. 7/X.54, dokonany tym razem moją ręką, brzmiał następująco: "Do rodziców chłopców kl.IV b. Zawiadamiam rodziców, że chłopcy cały czas oczekiwania na prześwietlenie zachowywali się bardzo źle (nieprawdopodobna wrzaskliwość i niekarność). Proszę o zrewidowanie, czy chłopcy nie posiadają ostrych blaszek, których dostarczył jeden z kolegów - mieli je wszyscy. Są one bardzo ostre i mogą być przyczyną jakiegoś wypadku. Proszę nie dawać pieniędzy na kupno cukierków przed lekcjami. Zwłaszcza lizaki stały się plagą w szkole". Pod tą uwagą widnieje oskarżycielski wpis samej Wychowawczyni, która chwali się wynikami prywatnego śledztwa: "To Wojtek pierwszy przyniósł te blaszki!". Dnia 28/X.54, kazano mi, w ramach wychowania przez samoudręczenie wpisać: "Mimo wielokrotnego zakazu, znów w czasie pauzy bawiłem się w berka", a dn. 5/XI.54: "Spóźniłem się na lekcję gimnastyki".
  Moja nadmierna żywotność najwidoczniej nie sprzyjała przyswajaniu wiedzy, bo dn, 18/XI.54, Wychowawczyni napisała alarmująco; "Odpowiedź z historii 3, odpowiedź z biologii 4-, odpowiedź z geografii 4-". Miał to być znak dla moich Rodziców, że nadeszła pora, aby się poważnie za mnie zabrali, chociaż, tak mówiąc między nami, oceny wcale nie były takie złe. Widocznie Rodzice wzięli się za mnie ostro, bo w wykazie ocen za I okres było już: " Historia 4, biologia 5-, geografia 5-".
  Przez jakiś czas miałem nadzieję, że Wychowawczyni przestała się mną zajmować. Ona jednak obserwowała mnie bacznie. Rozjuszona, napsała dn. 30/XI.54: "Przewinienia Wojtka z ubiegłego tygodnia - na lekcji arytmetyki, zamiast uważać, zajmował się głupstwami. W czwartek, zwolnił się ze zbiórki harcerskiej, ale miał czas zamknąć się wraz (i tu wymieniła nazwiska moich trzech najlepszych kolegów) w przedsionku do sali gimnastycznej po to, żeby w przykry sposób dokuczać chłopcu z kl.I. Może Wojtek sam obszerniej wyjaśni swoje przewinienia, gdyż trudno mi je opisywać". Ostatnie stwierdzenie świadczy o jej bezradności i wyczerpaniu się stosowanego przez nią arsenału środków wychowawczych.


Nie koniec na tym...