Początek roku szkolnego.
A jeszcze tak niedawno uszczęśliwiona dziatwa opuszczała mury szkolne na ponad dwa
miesiące. Ja też czułem się uszczęśliwiony, ale nie dlatego, że udało mi się
zdać do następnej klasy. Szczęściem napawała mnie myśl, że nie muszę już do
niej zdawać. Szkoła była dla mnie pasmem udręki. Należałem do gatunku tych
uczniów, których nazywano "zdolnymi leniami", z mocnym wskazaniem na
to drugie. Ponadto, byłem niespokojnym duchem, który jakimś dziwnym trafem
zbierał w dzienniczku same uwagi. Dowodem na to niech będzie mój Dzienniczek
Ucznia, z roku szkolnego 1954/55. Uchował się jakoś, wciśnięty między
książki, przez pięćdziesiąt osiem lat. Jego pożółkłe strony w większości
zapełnione są wpisami zirytowanych nauczycieli, oraz moimi, skrobanymi pod ich
dyktando.
Pierwszą uwagę
zarobiłem 1/X.54. Brzmiała ona złowieszczo i świadczyła o bezradności
udręczonej Wychowawczyni: "Proszę o przyjście do szkoły kogoś z opieki
domowej Wojtka w poniedziałek o godz. 5-tej". Widocznie, wizyta
"Kogoś z Opieki Domowej" nie odniosła właściwego skutku, bo następny
wpis z dn. 7/X.54, dokonany tym razem moją ręką, brzmiał następująco: "Do
rodziców chłopców kl.IV b. Zawiadamiam rodziców, że chłopcy cały czas
oczekiwania na prześwietlenie zachowywali się bardzo źle (nieprawdopodobna
wrzaskliwość i niekarność). Proszę o zrewidowanie, czy chłopcy nie posiadają
ostrych blaszek, których dostarczył jeden z kolegów - mieli je wszyscy. Są one
bardzo ostre i mogą być przyczyną jakiegoś wypadku. Proszę nie dawać pieniędzy
na kupno cukierków przed lekcjami. Zwłaszcza lizaki stały się plagą w
szkole". Pod tą uwagą widnieje oskarżycielski wpis samej Wychowawczyni, która
chwali się wynikami prywatnego śledztwa: "To Wojtek pierwszy przyniósł te
blaszki!". Dnia 28/X.54, kazano mi, w ramach wychowania przez
samoudręczenie wpisać: "Mimo wielokrotnego zakazu, znów w czasie pauzy
bawiłem się w berka", a dn. 5/XI.54: "Spóźniłem się na lekcję
gimnastyki".
Moja nadmierna
żywotność najwidoczniej nie sprzyjała przyswajaniu wiedzy, bo dn, 18/XI.54,
Wychowawczyni napisała alarmująco; "Odpowiedź z historii 3, odpowiedź z
biologii 4-, odpowiedź z geografii 4-". Miał to być znak dla moich Rodziców,
że nadeszła pora, aby się poważnie za mnie zabrali, chociaż, tak mówiąc między
nami, oceny wcale nie były takie złe. Widocznie Rodzice wzięli się za mnie
ostro, bo w wykazie ocen za I okres było już: " Historia 4, biologia 5-,
geografia 5-".
Przez jakiś czas miałem
nadzieję, że Wychowawczyni przestała się mną zajmować. Ona jednak obserwowała
mnie bacznie. Rozjuszona, napsała dn. 30/XI.54: "Przewinienia Wojtka z
ubiegłego tygodnia - na lekcji arytmetyki, zamiast uważać, zajmował się
głupstwami. W czwartek, zwolnił się ze zbiórki harcerskiej, ale miał czas
zamknąć się wraz (i tu wymieniła nazwiska moich trzech najlepszych kolegów) w
przedsionku do sali gimnastycznej po to, żeby w przykry sposób dokuczać chłopcu
z kl.I. Może Wojtek sam obszerniej wyjaśni swoje przewinienia, gdyż trudno mi
je opisywać". Ostatnie stwierdzenie świadczy o jej bezradności i
wyczerpaniu się stosowanego przez nią arsenału środków wychowawczych.
Nie koniec na tym...
Oj tam oj tam! Gdybym tylko takie uwagi wpisywała, swego czasu, moim gimnazjalistom - byłabym szczęśliwa:)))
OdpowiedzUsuńBlaszki????
Grunt, że wyrosłeś na przyzwoitego człowieka;))
Ciekawe co powiesz po dalszym ciagu?:)))
UsuńWspomnienia niebieskiego mundurka...wzruszające dla nas, niezapomniane. Mimo wszystko szkołę dawną wspomina się z nostalgią, chociażby przez taki dzienniczek. A dzisiaj? Czy ta zelektronizowana szkoła będzie też tak wspominana?
OdpowiedzUsuńWspomnienia, poparte dowodami... Co prawda mundurki były wtedy inne (książkę oczywiście czytałem). Wszyscy, chłopcy i dziewczęta, musieli zakładać na siebie niebieskie fartuchy. Było to praktyczne, bo chroniło w ten sposób nasze ubrania. Do fartuchów obowiązkowo przyszyte tarcze z numerem szkoły. Moja miała numer 181.
UsuńW szkole średniej chodziłam do jednej klasy (szkoły tzw. Technikum) z kolegą, który był bardzo zdolny i wprost proporcjonalnie do tych zdolności leniwy. Znany jako A. - wolny strzelec, nie prowadził żadnych zeszytów. Konieczne prace domowe na kartkach czasami przynosił. Błyskał inteligencją i perfekcyjnymi zdolnościami zapamiętywania. Nie było na niego mocnych, nikt nie był w stanie go ujarzmić. Maturę zdał bez problemów. Niestety, hulaszczy tryb życia nie pozwolił mu na skończenie studiów, ale radzi sobie do dzisiaj doskonale, choć na spotkaniu klasowym z okazji 40-lecia ukończenia szkoły średniej był inny niż za młodych lat. Radził sobie z wieloma rzeczami, nie dał rady z kobietami, niestety. Miał ich kilka i...żadna z nim nie wytrzymała. I tak skończył geniusz lat 60-tych.
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłą wizytę, dopisuję Cię do grona znajomych.
Pozdrawiam bardzo cieplutko:)))
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńJa natomiast, mimo mojej niesubordynacji, szkołę podstawową (o której tu mowa) skończyłem na piątkach . Problemy rozpoczęły się dopiero w ogólniaku i zaowocowały maturą z jedną tylko "czwórką" - z prac ręcznych. Pozostałe oceny to "trójki".
UsuńPozdrowienia:)))
Mam wrażenie, że w moich czasach przywiązywano znacznie mniejszą wagę do Dzienniczków Ucznia. Może jeszcze w pierwszych latach podstawówki coś tam czasem wpisywano, ale później już nie. Kiedy w szkole średniej zawieszono mnie w tak zwanych czynnościach ucznia, śladu tego wiekopomnego zdarzenia w dzienniczku nie było (jak i pewnie samego dzienniczka). Częściej praktykowano komunikację z rodzicami poprzez uwagę w zeszycie przy okazji otrzymania „bardzo dobrej” oceny.
OdpowiedzUsuńNo tak, czasy sie na szczęście zmieniają. Ja nie zapomnę ogólniaka i szacownego profesora fizyki, Klemensa Sartowskiego, którego hobby było sprawdzanie Dziennika Ucznia. Ówczesne dzienniki, obowiazujace w ogólniakach, kupowało sie w sklepie. Ich wzor wymagał cześciowego, systematycznego wypełniania go przez samego ucznia. Jesli zapominało się o tym, profesor ogłaszał wszem wobec: "Nie jesteś dla mnie uczniem!!!" i traktował delikwenta jak powietrze.
UsuńHej Wojtku!
OdpowiedzUsuńJa podstawówkę bardzo lubiłem. Przeszedłem przez nią tak jak przez swoje podwórko:) Na świadectwie miałem tylko jedną 3 . Z chemii:)
Kujonem absolutnie nie byłem bo ciągnęło podwórko!
W liceum było dużo gorzej! Powtarzałem nawet jedną klasę:)
A teraz bym powtórzył wycieczkę do Amsterdamu!
Zapraszam! Na drugi odcinek:)
Vojtek z turbodoładowaniem(na razie)
Ja też podstawowkę przeszedłem zwycięsko. A Ogólniak - to osobny problem... Dopiero Szkoła Morska zrobiła ze mnie człowieka!!!!
UsuńWitaj
OdpowiedzUsuńOch te wspomnienia...lubię wspominać czasy szkolne, ale pamiątek tak niewiele mam, te wieczne przeprowadzki...
Pozdrawiam na miły tydzień :)
Dawno to było, ale powspominać mozna...
UsuńPozdrowienia:)