środa, 24 kwietnia 2013

Liryczna struna

Informacja, jaką zamieściła w komentarzu do mojego poprzedniego wpisu zaprzyjaźniona blogerka Maga, że podstępny animals systematycznie wykopuje cebulki w jej ogrodzie, szarpnęła liryczną strunę mej duszy.
 
Oto efekt tego szarpnięcia:
 
Wiosną ujrzysz animalsa,
co w ogrodzie twoim hasa.
Ryjąc ci zaciekle w kwiatkach
miszung robi na rabatkach
i pogrywa z tobą w kulki,
że to nie on, te cebulki...
 
Myślisz sobie - a to farsa,
może zatłuc animalsa?
Ale wkrótce, mówiąc szczerze,
litość cię ogromna bierze.
Jak to zatłuc, teraz, wiosną?
Przecież kwiatki te odrosną...
 
Łza do oczu ci się wciska,
kreaturze dajesz pyska
i, siąknąwszy, patrzysz czule,
jak już jawnie żre cebule.
 
 
Dobra rada: Jeśli nie uda się uratować cebulek, polecam tulipany, które ich nie wymagają. Mogą rosnąć gdziekolwiek i nie potrzeba ich podlewać. Gwarantuję, że złośliwego animalsa szlag trafi ze zdumienia!!!!
 
 



sobota, 20 kwietnia 2013

Urobiony po pachy

Wiosna, wiosna radosna!!!
 
Dla kogo radosna, dla tego radosna. Niby nareszcie wszystko w porządku przebiega w przyrodzie. Gwar ptasi, kasztanowce się puszczają, temperatura rośnie, ogrzewanie nareszcie wyłączone i grosza przez to można trochę zaoszczędzić, słoneczko przeziera...
No właśnie, przeziera a raczej przedziera się z trudem do mieszkania, pokonując zapuszczone jesienią i zimą okna. Niemyte przez parę miesięcy szyby noszą na sobie nie tylko brudne zacieki ale i ptasie kupy, rzucane podczas beztroskich przelotów z bliska w momencie fantazyjnego nalotu i szybkiego zakrętu tuż przy tafli. Zwłaszcza rybitwy w tym celują. Sa doprawdy niezastąpione. Zazdroszczę im. Sam chciałbym to robić po obfitym najedzeniu się i połknięciu łychy Lactulosum.
 
I podziwiałbym te rybitwy w radosnym uniesieniu i zachwycie, gdyby nie to, że za cel obrały sobie właśnie nasze okna.  Nazbierało się trochę tych śladów i powinienem był sukcesywnie je usuwać, ale wiadomo, jak nie mróz, to deszcz i nie chciało mi się okien otwierać. Odkładałem tę czynność na potem (chyba właśnie na wiosnę), stosując jednocześnie tzw. racjonalizację uczuć, w wyniku której nie tylko te ptasie odchody przestały mi przeszkadzać, ale i w pewnym sensie zaczęły mi się podobać - taki  naturalistyczny, artystyczny wzorek.
 
Niestety, wiosna nieubłaganie nadeszła. Zmobilizowała nas dwoje do roboty i pewnego ciepłego dnia zakasaliśmy rękawy (na szczęście rybitwy, cierpiące na wieczne rozwolnienie, zniknęły już taktownie). Niestety, okien ci u nas dostatek, więc to wchodzenie na stołek i schodzenie, szorowanie, ścieranie, zmywanie, wycieranie rozłożyć trzeba było na kilka dni.  A i tak wieczorami, padnięci wciskaliśmy się w fotele, ledwo mając siłę przyciskać pilota.
 
Odnotowuję to, urobiony po pachy, ciesząc się, że w łykend pracować nie wypada, więc dwa dni sobie odpocznę, zanim w poniedziałek, rzutem na taśmę, ostatnie okno zostanie wypucowane. Wypełzam tylko od czasu do czasu na balkon, podziwiając wykonaną już robotę i  odbijający się w czyściutkich szybach świat. 
 
 

piątek, 12 kwietnia 2013

Pierwsza wiosenna.

- Zobacz - zawołała Moja Towarzyszka Życia (MTŻ). - Przyleciała mucha do ciebie!
Wyskoczyłem z łazienki i co sił w nogach pognałem do do Dużego Pokoju, bowiem denerwuje mnie wszystko, co śmie latać w naszym mieszkaniu.
- Gdzie? - spytałem zdyszany, mocując opadający z bioder ręcznik.
- Tutaj, na oknie. Widzisz?
Wytężyłem wzrok.
- Nic nie widzę.
- Przed chwilą siedziała na szybie.
- Duża? - spytałem z nadzieją.
- Wielka.
- Skąd ona się wzięła?
- Nie wiem. Może wleciała z zewnątrz.
- To niemożliwe. Przecież uważam przy każdym wietrzeniu.
- Widocznie słabo uważasz. Jakoś udało jej się wcisnąć - zauważyła MTŻ z przyganą.
 
Tymczasem mucha wyjrzała spod liścia pelargonii i lekkomyślnie oceniwszy sytuację jako bezpieczną powędrowała na framugę. Była rzeczywiście duża, ale jakaś taka niemrawa. Poruszała się powoli a używanie skrzydeł sprawiało jej sporą trudność.
 
- Zobacz - powiedziałem. - Jeszcze otumaniona wiosną. Wszystko wskazuje na to, że  przezimowała w naszym mieszkaniu.
- Będzie ci łatwiej ją zabić - zauważyła MTŻ.
- Aha - mruknąłem i przybliżyłem do muchy Specjalną Rakietkę Do Zabijania Owadów Impulsem Elektrycznym (SRDZOIE). Już miałem nacisnąć śmiercionośny przycisk, kiedy ofiara odwróciła się gwałtownie i spojrzała mi prosto w twarz. W jej oczach, nieco zaszklonych łzami, nie widać było ani strachu, ani błagania o litość, ale determinację i gotowość rozstania się z życiem.
- Śmiało, byle to trwało jak najkrócej - szepnęła. - No, zrób to, skoro musisz!
 
Serce zadrgało mi współczuciem.  Nie po to biedne stworzenie przetrwało całą zimę, aby teraz ginąć. Nie, nie zrobię tego! To byłoby nieludzkie i nieowadzie. Nadchodzi wiosna, niech sobie jeszcze polata na wolności, zanim ktoś inny wykona wyrok. 
Uchyliłem okno i delikatnie podmuchując wyprosiłem muchę na zewnątrz. 
"Zrobiłem dobry uczynek", pomyślałem z błogą satysfakcją, po czym bezlitośnie poraziłem prądem żywnościowego mola, który temu wszystkiemu bezczelnie się przyglądał.
 
 
SRDZOIE

niedziela, 7 kwietnia 2013

Powielkanocne reminescencje

Ech, zimowe to były Święta, jak nie przymierzając Boże Narodzenie. 
Pomyłka to czy Prima Aprilis?
Otóż moi złoci, ani to, ani to.
Nie ma między tymi świętami żadnego dysonansu,  nie ma też to nic wspólnego z żartem czy kawałem. Przecież Wielkanoc ze Zmartwchywstaniem, to też Narodzenie!!! Tyle, że w innym wymiarze.
Mądra przyroda to zauważyła i dała nam odczuć zimową aurą. Trzeba to wydarzenie zapamiętać, by przekazywać je potomnym...
Ubrałem się ciepło, buty wysokie założyłem i pobrnąłem przez podwórka z koszykiem w ręce. A w nim baranek cukrowy marznął, jaja na twardo z zimna drżały a od kiełbaski chłodem wionęło. Ludziska zewsząd, na zaspy nie zważając, ku kościołowi dążyli, by uczynić zadość tradycji. Patrzyli trochę dziwnie na ulepione ze śniegu zające, lecz nie przeszkadzało im to, by tłumnie  świątynię zapełnić. I było ich tam więcej niż zazwyczaj. Z trudem wcisnąłem się bliżej stołu, swój koszyk między inne wsunąłem, poczekałem, aż kapłan modlitwę odmówił i wodą święconą wszystko zrosił, a potem puściłem się w drogę powrotną, chroniąc się pod parasolem, bo znowu zaczął padać śnieg. 
 
W domu wyszedłem na balkon, aby utrwalić się na tle wielkanocnej zimy.
 
 
     Miałem cichą nadzieję, że na Prima Aprilis zelżeje, ale nic z tego.
 
 
 
Więc na otarcie łez naszą wielkanocną dekorację sfotografowałem.
 
 
A dzisiaj cieplej, słoneczko wyjrzało i snieg się topi. Podobno w przyszłym tygodniu wiosna już na dobre zagości.