I znowu minął rok. Kolejny raz urodziłem się. Tym razem po raz siedemdziesiąty ósmy.
A oto fragment moich NOTATEK z tej okazji.
7 lipca - czwartek
Znowu urodziłem się. Już po raz siedemdziesiąty ósmy . Dzieje się tak co roku. Co 12 miesięcy odradzam się, jak Feniks z popiołów, lecz za każdym razem w innej rzeczywistości. Także i teraz Jestem ponownie na tym świecie jakieś mniej więcej osiem godzin i już zdążyłem zorientować się, że tym razem rzeczywistość ta jest bardzo nieciekawa i wręcz zachęcająca do odwrotu. No, ale stało się... Żeby nie zwariować, pozostaje mi jedynie stwierdzić, że:
No prosię, prosię,
Kończę siedemdziesiąt osiem.
Nie biorę tego do się.
Mam to w nosie.
Ponad to się wznosię
I czekam na osiemdziesiąt wiosień
(a może dziewięćdziesiąt, a może sto...
Ho! Ho!)
Około 11-tej MTŻ postanowiła wyrwać mnie z melancholii i zaprosiła mnie do Grycana na kawę i rurki, a potem na lody. Spędziliśmy tam prawie godzinę, w towarzystwie gości, którzy przybyli gromadnie, w dodatku płacąc za siebie. Nie wiem tylko, czy byli świadomi tego, że właśnie obchodzę swoje urodziny. Nie ma to znaczenia. Dobrze, że przyszli.
Dlatego przyjąłem na klatę wiadomość, że w ciągu ostatniej doby stwierdzono 1068 nowych zakażeń koronawirusem i że 9 osób zmarło. Natomiast nie mogłem ze spokojem odnotować, że to już 134-ty dzień inwazji Rosji na Ukrainę
Po późnym obiedzie, ok. 18-tej, wypiliśmy z MTŻ moje zdrowie irlandzką whiskey, którą dostałem od mojej kuzynki H. Zrobiliśmy to wbrew moim zapowiedziom, że zdegustujemy ją dopiero przy obecności u nas H, ponieważ dzisiaj udzieliła nam w tym zakresie dyspensy.
Zakwitł na moją cześć Kaktus Jednej Nocy. Wypuścił piękny kwiat, który rozchylił się właśnie tej nocy, z 6-go na 7-my lipca i dzielnie wytrwał przez cały dzień