środa, 30 maja 2012

Wkurza mnie




Wkurza mnie nasze alergiczne reagowanie na to, co jest zwiazane z Euro i co się wokół tego wszystkiego dzieje.

Dość lekkomyślnie daliśmy się wmanewrować w organizację tej wielkiej imprezy, nie bacząc na nasze możliwości organizacyjne i predyspozycje społeczno-polityczne. Rzuciliśmy się na nią jak kawaleria na czołgi, machając szabelkami i tradycyjnie zakładając, że "jakoś to będzie". Tymczasem zderzyliśmy się z bolesną rzeczywistością, niedostatkami organizacyjnymi, kiepską infrastrukturą, nieumiejętnością efektywnej współpracy, wzajemnym skakaniem sobie do oczu, fobiami, rozdęta dumą narodową, niedoskonałościami regulacji prawnych i skrzeczącymi wydarzeniami politycznymi u Współorganizatora.

Było do przewidzenia, że tym samym odsłonimy nasze delikatne podbrzusze na krytykę i niejednokrotnie niewybredne komentarze.

Proponuję odpuścić sobie, wyhamować. Przestańmy reagować na wszystko tak, jakby miał się zawalić nasz Ukochany Kraj, a wraz z nim cały Świat. Impreza odbędzie się, mimo nie dokończonych autostrad, wielogodzinnych podróży pociągami, intrygującą perspektywą "powrotu w trumnie", ograniczonej obecności zgrai kibiców angielskich, prowokacyjnego "różańca" dnia 10 czerwca pod nosem siedziby kibiców rosyjskich i aresztowania Julii Tymoszenko.
Prezydent Obama, dla którego Polska jest tak odległym i egzotycznym krajem, że jest mu wszystko jedno, czyje były obozy zagłady, uderzy się w piersi, a Julię wkrótce wypuszczą.

Pozostanie nasz grajdoł, nasze piekiełko, wzajemne rozliczenia, kto co źle zrobił, kto komu się naraził i do czego dopuścił, dlaczego nasza drużyna narodowa tak kiepsko grała.

Na pocieszenie dodam, że dość spora część społeczeństwa, na przekór wszystkiemu nastawiona optymistycznie, stwierdzi, że gdyby nie Euro, to nie zdobylibyśmy się nawet na połowę tego, co udało się z tej okazji osiagnąć.

Jak zwykle, w naszych realiach potrzeba mocnego impulsu, kopa, albo jakiegoś nieszczęścia, aby coś zmienić na lepsze.

niedziela, 27 maja 2012

Vita sine...

Cóż robić w tak zwany łykend? 
Hmm... w Drugi Dzień Jego stanęliśmy z Małżonką przed poważnym dylematem:
albo:

zrobić pranie

albo:

zjeść owoce
albo
 oglądać telewizję
albo

wydać przyjęcie 

Po burzliwej dyskusji zrealizowaliśmy trzy pierwsze pozycje, czwartą odkładając na później, gdyż nagle zachciało się nam posmakować lodów. Wsiedliśmy do naszego "bolidu", by udać się po nie do najbliższego Centrum Handlowego. Po drodze zatankowaliśmy paliwo po śmiesznie niskiej cenie 5,68 za litr, po czym fasonem wyhamowaliśmy przed zamkniętym na głucho wjazdem na parking.
Spojrzeliśmy po sobie. Co się stało? Czyżby strajk jakiś albo inna akcja protestacyjna? A może święto, o którym nie mamy pojęcia?
Wróciliśmy jak niepyszni, kupując lody w osiedlowym sklepiku, który dogorywał z powodu bezwzględnej konkurencji pobliskiego "Expressu" wielkiej sieci handlowej, i natychmiast rzuciliśmy się do komputera. Tylko ON może nas oświecić, skarbnica wszelkiej wiedzy!!!   
Nie zawiedliśmy się. Google poinformowały nas z niemym wyrzutem, że oto dzisiaj są Zielone Świątki, jedno z najważniejszych świąt kościelnych - Święto Zesłania Ducha Świętego. Jeden z 13 dni w roku, w którym supermarkety i centra handlowe są zamknięte!!!
Zawstydziliśmy się, przyrzekając na przyszłość poprawę, ale jednocześnie czerpiąc satysfakcję z udanego Pierwszego Dnia Łykendu, bowiem:
Udaliśmy się na Kiermasz Żywności Ekologicznej i Produktów Regionalnych, zorganizowany na terenie szacownej SGGW.
wmieszaliśmy się w tłum
podziwiając kuglarzy
i górali w atrakcyjnych pozach
kupiliśmy ekologiczny chleb
kozie sery
parówki jedyneczki
skorzystaliśmy z rusztu (w głębi)
Po czym postanowiliśmy trochę odpocząć na ławeczce przed okazałym Gmachem VII, mieszczącym Wydział Nauk Ekonomicznych.
U góry, nad frontonem, widniała wykuta wielkimi literami sentencja:

VITA SINE LITTERIS MORS EST

Zadumałem się wielce, odgrzebując w pamięci nabieraną przez cztery lata wiedzę o języku  łacińskim... Czyżby znaczyło to: 
ŻYCIE BEZ NAUKI JEST ŚMIERCIĄ?

Nie, chyba nie... to zbyt proste. Z pewnością przebiegli starożytni ukryli w tej sentencji jakąś inną życiową mądrość. I tu nagle puknąłem się w czoło. Już wiem:

ŻYCIE BEZ LITRA JEST ŚMIERCIĄ!!!

Kupiłem więc ekologiczną "miodówkę" z Warmii i Mazur (patrz: niebieski plakat na pawilonie)


 I teraz sączę ją, rozmyślając: "vita sine..." 

niedziela, 20 maja 2012

Smok Zza Lasu - Rezydent



   Smok Zza Lasu na dobre w obejściu moim się zagnieździł. Drewutnię, w której przez dni parę do siebie dochodził, opuścił i furt w chałupie przesiadywać zaczął. Raz tylko z zagrody wychynął, aby na Trakcie Królewskim obrządki żałobne, przez jedną z Koteryj przed siedzibą Włodarza Krainy Naszej odprawiane, obserwować, wzorca w nich dla siebie upatrując. A gdym zagadnął, kiedy do Krainy Swojej powrócić myśli, odparł, wzdychając smutno: - Wiem, że gościnności Waści nadużywam, ale pozwól mi pozostać tu jeszcze przez czas jakiś. Przez posłańców wieść rozniosłem, że boleść mnie ogarnęła wielka i co najmniej przez miesiąc i pół kurować się muszę.
   - Niemoc cię wzięła jakowaś, Smoku Zza Lasu? A może to z tęsknoty na zdrowiu podupadać żeś począł? Zaraz kobitę na jednej nodze do babki poszlę, aby medicinum na nostalgię jakoweś przyniosła.
   Smok rozejrzał się wokół i pysk do ucha mi przystawił - Nie kłopocz się, Waść. To fortel jeno. Do Krainy wracać mi nie spieszno. Owego lotu próbnego, co go Komisyja wykonać zamiaruje, uniknąć chcę. Toż to pomysł głupawy, do niczego nie prowadzący, a życie moje na szwank wystawia.
   Racji w tej materii odmówić mu nie mogąc, panoszenie jego przeczekać postanowiłem, mimo że kobita moja okiem przyjaznym łypać na niego poczęła. Giezło haftowane przyoblekłszy, com jej jako gościniec z Grodu Kraka przywlókł, kąski smakowite co rusz przed pysk mu podsuwała, okowitą na dodatek obficie racząc. Przez czas jakiś obojętnie do tegom podchodził, ale widząc, że coraz bardziej cholewki do niego smali, z interventio uznałem za stosowne wystąpić, aby do porządku ją przywołać.
   - Cóżeś to, poćpiego jedna, szaleju się najadła, alibo lubczyku jakowegoś? - rzuciłem godnie, status swój w chałupie podkreślając. -  Po rozum do głowy pójdź. Lata przeszłe na tobie widać, a jako młódka tyłkiem przed gościem kręcisz, spokoju mu nie dając.
    Ta ślipia opuściła i pokraśniała nagle, za szmatą gębę kryjąc.
   - A widzisz, srom cię ogarnął, babo bezwstydna! Stuknij się w ten czerep pusty i mężem swoim bardziej sie zajmij. Już razy kilka, kiedym pod derką obłapywać cię poczynał, w sen głęboki niby zapadałaś. 
   Nie wiem, co z przemowy mojej w głowie się jej ostało, ale odtąd po kątach chlipać poczęła, pod spojrzeniem moim się kuląc.
   Szczęściem Smok, okowitą oszołomion, do przyjęcia jej duserów nie był skory. Za to ślipiem rozmarzonym za rysiem,  com go osieroconego z boru przygarnął, wodzić zaczął. Na kolana go brał, głaskał czule, z okolicznych zarośli zwierzynę drobną mu przynosił, leniwym i nieskorym do polowania czyniąc. Gryzonie po obejściu zaczęły harcować, pod nosem niemal mu się przechadzając. Na dobitkę. karaczanów plaga sie pojawiła, bo Smok konszachty z Krainą Zza Lasu utrzymywał, co raz posłańców tam wysyłając i z niej przyjmując. Masa ich szparą pod wrotami do chałupy się wciskała. Kobita w popłoch wpadła, miotłą próbując je wytłuc i kto wie, czy w gorliwości swojej któregoś nie ubiła. Smok, widząc to, na wszelki wypadek w drewutni salę do audientia wyrychtował. Wrota kołkiem zapierał i konferencyje długie prowadził. A kiedym dociec próbował, nad czym tak ciągle deliberują, minę tajemniczą zrobił i pary z pyska puścić nie chciał. Dopiero, przy okowicie półgębkiem napomniał, że obchody rocznicy śmierci kuzyna swego w oppositio do rządowych przygotowuje, aby na ich celebrację w czas odpowiedni być może do Krainy powrócić. 

środa, 16 maja 2012

Rozgrzewka

Powiało chłodem, tym razem według kalendarza. 12-13-14 - Pankracy, Serwacy i Bonifacy. A na dokładkę 15 - zimna Zośka. (A propos, nie wiem dlaczego dostaje się tylko biednej Zośce. Przecież 15 to również imieniny Nadziei. Może nie bardzo pasuje "zimna Nadzieja"? Należałoby się więc zastanowić, skąd się przy Zoście znalazła. A może stąd, by mieć nadzieję, że  Zośka kiedyś stanie się ciepła?)
Mając tę "nadzieję", chwilowo zawieszam dywagacje na ten temat.
Natomiast Ogrodnicy, to zupełnie co innego. Nie mają ani przeciwwagi ani konkurencji. Można powiedziec, że wręcz są bezkarni. Nie ma na nich mocnych. Dlatego w niedzielę, kiedy po Pankracym zaszalał Serwacy, a w perspektywie czaił się jeszcze Bonifacy, w poczuciu pewnej bezsilności postanowiłem się rozgrzać.  
Zagłębiwszy się w ciepłym fotelu, sięgnąłem po koniaczek i zacząłem wertować opasłe annały, aby jednak coś niecoś o tych Ogrodnikach się dowiedzieć. Początkowo szło mi to dość opornie i bezowocnie. Dopiero po którymś tam z kolei kieliszeczku natrafiłem na pożółkłą stronę, zapisaną, jak się okazało, bardzo sympatycznym atramentem i na dodatek w języku language.
Nie załamałem się. Wykonawszy czynności niezbędne do odczytania tekstu, oraz zaopatrzywszy się w Dictionary,  zaprzągłem do pracy kilka pozostałych moich szarych komórek, co w efekcie przyniosło sporą dawkę zaskakujących informacji. 
Otóż okazało się, że  sławetni, aczkolwiek dokuczliwi Ogrodnicy, są z pochodzenia Anglikami, a ich używane w Polsce imiona są spolszczeniami anglosaskich - Mr Crazy, Sir Wacy oraz Bony Face.
Wszyscy oni żyli w tym samym czasie, a ich imiona określały ich przymioty lub przywary.
Mr Crazy (w spolszczeniu - Pan Kracy), był zwariowany (crazy) na punkcie ogrodnictwa. Jedyny w tym towarzystwie szlachcic Sir Wacky (w spolszczeniu Ser Wacy) był również stuknięty  (wacky) na tym samym punkcie. Natomiast Bony Face (w spolszczeniu Boni Facy) nie był stuknięty ani zwariowany na żadnym punkcie, natomiast wyróżniał się kościstą (bony) twarzą (face).    
Zafascynowani uprawą wszystkiego co rośnie, Sir Wacky oraz Mr Crazy zdołali przekonać do swej życiowej namiętności smutnego Bony Face i założyli ogrodniczą spółkę z kompletnie nieograniczoną odpowiedzialnością, świadczącą usługi dla ludności  w zakresie ogrodnictwa. Jednak nie wiadomo dlaczego zakładali ogrody w połowie maja, nie zważając na niebezpieczeństwo zaistnienia w tym czasie chłodów i przygruntowych przymrozków. Trudno więc się dziwić, że po kilku latach zbankrutowali.
Widocznie ich działalność dała się zinteresowanym mocno we znaki, bo pamięć o nich trwa aż do dzisiaj.

Historia ta, wraz ze sporą dawką koniaku, odniosła swój skutek, rozgrzewając mnie w końcu, ale nie na tyle, aby zapomnieć o podłej pogodzie. Dlatego postanowiłem opuścić domowe pielesze i udać się tam, gdzie naród zwykle wali, kiedy ma dosyć zimna, deszczu, komputera i telewizora, a dysponuje wolnym czasem. Kapitalizm wytworzył wiele takich miejsc, a zwą się one CENTRAMI HANDLOWYMI. Dają poczucie wspolnoty, bezpieczeństwa i ciepła, dowartościowują, zaciekawiają, uczą, karmią i zaopatrują w przeróżne użytkowe i nieużytkowe przedmioty, stwarzają też szanse na zawarcie interesujących znajomości. Można też dostać sporą dawkę rozgrzewajacych kulturalnych wrażeń, na co oczywiście przede wszystkim miałem nadzieję.
Nie zawiodłem się. W centralnym miejscu glerii natknąłem się na tłumek rozgorączkowanych dzieciaków (2 do 7 lat) wraz z rodzicami. Wszyscy oni żywo reagowali na występ teatru kukiełkowego. Tematem dydaktycznego przedstawienia były losy pewego Słonika, który lekkomyślnie odłączył się od Mamy, czym naraził się na szereg niebezpieczeństw.

teatrzyk od frontu 

teatrzyk od tyłu

Usiadłem w kręgu widowni i z rozdziawioną gębusią śledziłem losy zagubionego Słonika do momentu, w którym mały bohater znalazł się nad wodą. Żył w niej przebiegły i łakomy Krokodylek, który tak omamił biednego Słonika, że ten przybliżył się do niego na tyle blisko, że jednym kłapnięciem został pozbawiony kawałka trąbki (na szczęście tej właściwej). 
Jęk przerażenia potoczył się po widowni. Aktorzy oraz rodzice natychmiast wykorzystali tę sytuację, opisując spoconym ze strachu pociechom, co może ich spotkać, jeśli na spacerku odłączą się od mamy.
Ja też spociłem się z wrażenia, co nareszcie rozgrzało mnie na tyle, że bez szwanku przetrwałem Bonifacego, zimną Nadziejozośkę i jeszcze sporo zostało na dzisiaj.




środa, 9 maja 2012

Smok Zza Lasu - odwiedziny



   Zima powróciła do Najjaśniejszej Krainy Naszej. Mróz chycił, wzbierające rzeki zatrzymując i groźbę zalania części jej territorium oddalając. Śnieg  z niebios sypnął i połacie ziemi szarej i brudnej, odwilżą obnażone, litościwie przykrył.
   Jam, wyprawą do Grodu Kraka znużon, od dni paru  z chałupy nosa nie wyściubiał, nadwątlone siły jadłem pożywnym i okowitą lecząc. Kobita chyłkiem po komorze się przemykała, wiedząc, że kiedym zmęczon i złaknion, lepiej w drogę mi nie włazić, a dogadzać bezpieczniej. I jużem prawie do siebie powracać począł, gdy nie dalej, jak wczora, kiedym gębę po strawie ocierał, włączenie skrzynki ze zwierciadłem magicznym zamiarując, aby wieści ze świata obejrzeć, ruch jakowyś przed chałupą słyszeć się dał. Jakoby przy wrotach ktoś stał, w deski poskrobując i pomrukując coś niezrozumiale. Kobita oczy ku górze wzniosła i zaklęcia mamrocząc w kąt na wypadek wszelki migiem się zaszyła, samego mnie na niepewne wystawiając.
   Złość mnie ogarnęła wielka, że ktoś spokój mój zakłócać się ośmiela. Pomstując, z ławy się zwlokłem i słuszne polano spod paleniska ująwszy, wrota rozwarłem. A tam, skuloną bestyję niewielką, śniegiem przysypaną ujrzałem i jużem zamachnąć się na nią zamiarował, kiedym Smoka Zza Lasu w niej rozpoznał. Ten, na kolana padł, łapy ku mnie wyciągnął i zajęczał błagalnie: - Wybacz, Waść, że nachodzić ciebie w siedlisku twoim się ośmielam, alem w rozterce i potrzebie wielkiej!
   Żal mi się bestyi zrobiło i chociażem do końca w czystość intencyj jego nie wierzył, miejsce przy palenisku wskazałem. Widząc, że z zimna się trzęsie, na kobitę huknąłem, aby przemoczoną opończę z niego ściągnęła i do gorzelników po okowitę na jednej nodze skoczyła. Owoż migiem rozkaz wykonała i już w chwil parę nazad w chałupie się stawiła, niby poleceń dalszych wyczekując, a tak naprawdę uszu nadstawiając, bo wieści wszelakich łasa była.
   Smok trząść się przestał, łapy nad paleniskiem ogrzał, kwartę okowity do pyska wlał i ślepia przymknął, z lubością po żywocie się gładząc. - Napój przedni, aqua vitae nie przymierzając - wymruczał, po komorze się rozejrzał. - Dobrze tu sobie żyjesz, Waść, bezpiecznie, kłopotów nijakich na łbie nie masz. A ja, z życiem cięgiem się borykam. Co rusz przeciwności jakieś na drodze mi stają. Owoż, Komisyja Kraju Ościennego, odnośnie rozbicia się kuzyna mego vere dictum niespodzianie nasłała. Winę całą na niego zrzuciła, gadając, że latać okazyję miewał rzadką i doświadczenie w siadaniu na glebie w aurze niesprzyjającej miał mierne. Nie bacząc na to, polecieć się ważył i pochopnie osiąść próbował… 
   Smok przerwał, okowity popił, łzę ze ślepia biegnącą otarł -  W krainie ruchawka wielka. Jedni vere dictum pochwalają, a inni zdrady i pohańbienia smoczej dumy naszej się dopatrują. Koteria Moja krytykę Krainy Naszej za uległość wobec Kraju Ościennego wytacza. Boż to mord był jawny. Podstępnie mgłę postawić kazano, na dobitkę błędne sygnały kuzynowi dla zmylenia wysyłając. Gdybym to ja ster władzy dzierżył, już dawno włodarzy Kraju Ościennego na udeptaną ziemię bym wyzwał - tu Smok z ławy się poderwał i łapami w pierś się walnął, gary nad paleniskiem rozchybotując. Widać, okowita swoje zrobiła. Usadziłem go nazad, aby szkody jakowejś nie uczynił.
   - I co począć zamiarujesz? - spytałem, widząc, że pomiarkował się nieco.
   - Koteria Moja myśl o Komisyi Niezawisłej rzuciła. Nawet już druha swego, o ślepiach wydatnych i błędnych nieco, wraz z białogłową o obliczu zadziwionym i tajemnym, w układach z krainami biegłą, za Wielką Wodę w tym celu wysłała. Niestety, z niczem wrócić im przyszło. Zarządca Krainy Zza Lasu, naciskom Koterii Mojej ulegając, do IDAO o pomoc się zwrócił.
   - A cóż to takiego? - spytałem, zadziwiony wielce.
  - International Dragon Aviation Organization - zabełkotał, w osłupienie mnie wprawiając. - Międzykrainowa Organizacja Lotów Smoczych, jeśli Waść języka ludu za Wielką Wodą żyjącego nie pojmujesz. Ale ta invigilare odmówiła, tłomacząc, że kuzyn mój w delegacyją nie prywatnie, a jako officialis się udał. A teraz, Koteria Moja do lotu próbnego doprowadzić chce, aby rozbicie kuzyna mego na okoliczność możliwości poderwania się znad ziemi, aby cało ujść, w praktyce przerobić... Powiem Waści, że życia swojego pewien nie jestem, bowiem jeno ja jeden z familiji naszej się ostał. Pewnikiem mnie lecieć każą, bo kondycyi jestem do kuzyna mego podobnej. Dlatego błagam, ukryć mi się u siebie Waść pozwól, czas zły przeczekać ułatw!
   Smok za łeb się chycił, rozszlochawszy się mocno. Ślozy po pysku mu ciekły, na klepisko opadając i pod wrotami kałużą wielka się gromadząc. Kobita ze szmatą i szaflikiem na kolana się rzuciła, chałupę przed zalaniem ratując, a ja Smoka Zza Lasu, okowitą odurzonego, na podwórzec wywlokłem i do komórki z polanami wcisnąłem. Niech bestyja za dni parę do siebie dojdzie.

niedziela, 6 maja 2012

Moje święto

Kończy się Wielki Tydzień Weekendowy, a wraz z tym zaczynamy odczuwać pewien niedosyt. Poświętowałoby się jeszcze trochę, a tu jutrem straszy PONIEDZIAŁEK!!!
Jak sobie z nim dać radę, jak go obłaskawić? Różne są metody. Nie będę ich wymieniał, bowiem ich skuteczność zależy od indywidualnych potrzeb i zachowań. Stosowane przez liczne pokolenia Polaków niosły im ulgę we wdrażaniu rozleniwionego "ja"  w kierat codziennych obowiązków. Skracały odległą perspektywę następnego weekendu.
Ja także wstałem dziś rano zniesmaczony myślą o rozpoczynajacym się Zwykłym Tygodniu. W zasadzie nie powinienem na nic narzekać, bo przecież już nie pracuję, ale tradycja każe, zwłaszcza, że horoskop taki jakiś ostrzegający: 

To czas duchowej samotności i głębokich transcendentalnych przemyśleń. Nie bierz na swoje barki więcej, niż dasz radę unieść, bo możesz stracić siłę potrzebną Tobie.

"Poważna sprawa", pomyślałem i z westchnieniem sięgnąłem po mój ukochany, acz sędziwy szlafrok, który co rok wyciagam z szafy z początkiem maja. Kupiony  w Chinach w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku (ależ to brzmi!!!), krótki i przewiewny, ułatwia mi przetrwać kolejne letnie sezony.
- Muszę ci kupić nowy szlafrok. Jest okropny i stary - usłyszałem za sobą. - Marszczy się z tyłu i jest podkasany.
- Dlaczego chcesz mnie pozbawić mojego ukochanego szlafroka? - spytałem retorycznie. - Jestem do niego bardzo przywiązany. Łączą mnie z nim wspomnienia i wspólnie przeżyte lata. Starzeje się razem ze mną. Noszone przez człowieka rzeczy, a zwłaszcza szlafroki, z biegiem czasu nabierają cech ludzkich. Moja skóra na pupie pomarszczyła się ze starości, nic więc dziwnego, że on w tym miejscu też.

"Mój ukochany szlafroku", pogładziłem go z miłością, "będziesz razem ze mną do końca. Wyrzucić cię, to tak jak zdradzić najlepszego przyjaciela. Na twoją cześć ustanawiam jutrzejszy poniedziałek moim prywatnym świętem"
"Jakim?", zaszeleścił, ocierając się o moje plecy.
"Świętem szlafroka".
"Dziękuję ci", zaszemrał, ciasno owijając mnie paskiem.

Tak, to z pewnością bardzo dobry pomysł. ŚWIĘTO WYSŁUŻONEGO SZLAFROKA.
Pomoże mi przetrwać "czas duchowej samotności i głębokich transcendentalnych przemyśleń", aby "nie brać na swoje barki więcej, niż dam radę unieść".

Wierzę w to, mimo że wyszyty na szlafroku w kilku miejscach symbol


może oznaczać różne dziwne rzeczy.


piątek, 4 maja 2012

Ci Polacy!!!

Ach, ci Polacy, wieczni patrioci, za naszą wolność i waszą!!!

Kto to doceni? Bo Anglicy nie...

Załaczam link do symptomatycznego filmiku pt. "Ci cholerni cudzoziemcy" - Polacy w bitwie o Anglię.
Daje do myślenia...

środa, 2 maja 2012

Wisi

Zgodnie z tradycją wywiesiłem ją. 

Niech sobie powiewa; w tym roku na tle przedwcześnie rozkwitłych kasztanowców. Powinny kwitnąć dopiero na matury, a tu popatrzcie - natura się pośpieszyła. Mam nadzieję, że nie wprowadziło to w nerwowy nastrój maturzystów.

Moi drodzy, uspokójcie się. Egzaminy odbędą się w przewidzianym terminie.



wtorek, 1 maja 2012

Triduum manifestalne

Podczas tegorocznego Wielkiego Tygodnia Weekendowego, świętujemy specyficzną zbitkę trzech świąt - 1, 2 i 3 maja. Swoiste Triduum Manifestalne.

Każdy z Rodaków może znaleźć w nim coś dla siebie. I ten, co bardziej na lewo, i ten, co na prawo, i ten co bardziej historyczno-patriotycznie, czy też religijnie. Los zesłał nam piękną, środkowo-letnią pogodę, toteż możemy bez przeszkód, niemal piknikowo dać sobie upust w manifestowaniu swoich przekonań, światopoglądu i uczuć wyższych.

Ja też postanowiłem nie odbiegać od przyjętego zwyczaju. Nie będę jednak uczestniczył w żadnym pochodzie, czy też masowej imprezie. Zrobię to w domowym zaciszu, klepiąc w klawiaturę, nie męcząc się i popijając zieloną herbatkę.
Nie oznacza to jednak,  że moja kameralna manifestacja będzie przez to pozbawiona ekspresji i głębokiej żarliwości. Wręcz przeciwnie!!! Na zewnątrz spokój i cisza, a wewnątrz - tornado uczuć!!!

Otóż, moi mili:

PROTESTUJĘ PRZECIW MORDOWANIU CHABRA BŁAWATKA!!!

Ostatnio w środkach masowego przekazu nasiliła się bezprecedensowa kampania, nawołująca do niszczenia tej sympatycznej roślinki za pomocą reklamowanego przy tej okazji  narzędzia zbrodni. Wysoce antyhumanitarny aspekt tej kampanii podkreśla fakt, że ruszyła ona w tak piękne i ciepłe dni, kiedy przyroda dosłownie bucha życiem, a wszystkie roślinki rosną jak na drożdżach. Zamiast pochylić się nad nimi i z miłością i zachwytem obserwować ich rozwój, bez względu na rodzaj czy gatunek, jednej z nich ODMAWIA SIĘ PRAWA DO ISTNIENIA!!!

TO NIE MOŻE TAK BYĆ!!!

Chaber (centaurea) - rodzaj z rodziny złożonych. Obejmuje ok. 500 gatunków roślin zielnych, rozprzestrzenionych na północnej półkuli. Kwiaty purpurowe, różowe, niebieskie lub żółte, zebrane w koszyczki. W Polsce występuje 19 gatunków, w tym właśnie chaber bławatek, modrak (centaurea cyanus), jakże krzywdząco zwany "pospolitym chwastem polnym". Kwitnie w maju-wrześniu, kwiaty brzeżne w koszyczku błękitne, wewnątrz fioletowe.



(atlas-roslin.com)

Niestety, ta sympatyczna roślinka upodobała sobie głównie zasiewy zbóż i lnu, narażając się w ten sposób na bezprecedensową nienawiść tych, co uprawiają te zasiewy. Niszczona jest zaciekle, metodami graniczącymi z eksterminacją!!!

A przecież chaber bławatek,  oprócz niewątpliwych walorów wizualnych, jest cenną rośliną leczniczą. Zarówno w badaniach farmakologicznych, jak i klinicznych stwierdzono skuteczne działanie moczopędne wyciagów z kwiatów bławatka. Zwiększają one dobową ilość wydalanego moczu u osób z obrzękami na tle nerczycowym oraz w niewyrównanej niewydolności krążenia. Zwrócono też uwagę na nieznaczne pobudzenie czynności żółciotwórczej wątroby. Zewnętrzenie stosowany jest w niektórych schorzeniach oczu oraz działa przeciwzapalnie, przeciwbakteryjnie i przeciwalergicznie.

Myślę, że teraz nie dziwicie się mojemu gorącemu protestowi.

Z ostatniej chwili - aby stał się on bardziej wyrazisty, postanowiłem rozszerzyć go poprzez wywieszenie na zewnątrz mieszkania następujących haseł:

Zamiast mordować chabra bławatka
przeczytaj dzieciom Kubusia Puchatka

Niech ani ojciec, ani matka
nie uczy mordować chabra bławatka.

Niech cię na wieki do końca zatka
jeśli zabijesz chabra bławatka.

Wierzcie mi ludzie, to żadna gratka
zabić biednego chabra bławatka.

Pokocha ciebie własna sąsiadka
jeśli ochronisz chabra bławatka.