– To
tutaj – mówię do ojca i naciskam klamkę.
W
niewielkim zaułku przy ulicy Hożej jest już ciemno. Przyćmiony blask
okolicznych latarni wygrzebuje z mroku tabliczkę, umieszczoną obok drzwi:
„Polskie Stowarzyszenie Pomocy Osobom z Chorobą Alzheimera”. Wewnątrz, w
przyciasnym przedpokoju czeka kilka osób. Z przyległej pakamery wystawiam
dodatkowe krzesło.
– Siadaj,
tato.
Ojciec
zdejmuje kurtkę i podaje mi ją.
– Czy
państwo wszyscy czekają na konsultację z panią doktor? – pytam.
– Ja czekam – odzywa się starszy człowiek. – Ale
właściwie nie wiem, po co.
– Jak to,
nie wiesz. Przecież mają ci powiedzieć, na co jesteś chory. – W głosie stojącej
obok kobiety słychać zniecierpliwienie. – Ja już nie mam do ciebie siły.
– Sama
jesteś chora. Tracimy tylko czas.
Zawieszam
kurtkę na jedynym wolnym kołku na wieszaku. – Kto jest ostatni?
– O, ta
pani. Tam...
– My
jesteśmy ostatni – potwierdza starannie ubrana kobieta ze zmęczonym wyrazem
twarzy. – Ja z matką... Mamo, zdejmij płaszcz. Zgrzejesz się i zaziębisz. –
Odpowiada jej uparte spojrzenie szarych oczu i energiczne kręcenie głową.
Kobieta bezradnie rozkłada ręce. – Tak jest zawsze – mówi.
Przez duże,
wewnętrzne okno widać sąsiednie pomieszczenie, a w nim dwa biurka. Za jednym z
nich siedzi ta sama doktor, która badała ojca na Miodowej. Na parapecie leżą
biuletyny Polskiego Stowarzyszenia Pomocy Osobom z Chorobą Alzheimera. Ojciec
przez chwilę siedzi bezczynnie, a potem sięga po jeden z nich.
Co jakiś
czas do pokoju wchodzi kolejna para: osoba chora i jej opiekun. Czuję się,
jakbym czekał na wyrok, który mimo że nie dotyczy bezpośrednio mnie, może mieć
wpływ na całą moją przyszłość. Spoglądam na ojca, pogrążonego w studiowaniu
biuletynu. Mocne szkła w grubej oprawce, skupiony wyraz twarzy. Ogarnia mnie
silne wzruszenie. Nie mogę się opanować. Czuję napływające łzy.
Kiedy
nadchodzi nasza kolej, oczy mam już suche. No, może niezupełnie, bo pani doktor
obrzuca mnie uważnym spojrzeniem.
– To są
wyniki komputerowego badania mózgu. – Podaję jej kopertę.
Ojciec
przechyla głowę, żeby lepiej słyszeć. Pani doktor uważnie ogląda kliszę, a
potem czyta opis.
– Jaki
wynik? – pytam, mając irracjonalną nadzieję, że wszystko jest w porządku.
– Zgodnie z
moim przypuszczeniem, istnieje podejrzenie, że pana ojciec jest chory na TĘ
chorobę – słyszę.
–
Podejrzenie?
– Tak.
Wszystkie symptomy na nią wskazują. Za życia chorego nie można stwierdzić na sto procent, że właśnie chodzi o TO. –
Pani doktor starannie unika słowa „Alzheimer”. Podchwytuję tę konwencję:
– A kiedy
można JĄ z całą pewnością potwierdzić?
– Dopiero
po śmierci, poprzez badanie mózgu.
– Tak.... a
jaki jest stan mojego ojca?
Ojciec
wyjmuje z pudełka aparat i mozolnie wkład go do ucha.
– Wygląda
to na początkowe stadium, a ściślej mówiąc, na początek pierwszego stadium. Czy
pan się orientuje, na czym polega TA choroba?
– Tak.
Ostatnio wiele na ten temat czytałem. Proszę powiedzieć, co teraz mamy robić?
– Proszę
pana, dam teraz panu na próbę lekarstwo. W tej chwili jest to jedno z
najlepszych lekarstw. Niech pan podaje je ojcu po jednej tabletce wieczorem
przez czternaście dni.
– Ile to
kosztuje?
– Nic. Te
czternaście tabletek jest gratis, w ramach akcji, którą teraz prowadzimy.
Na
kolorowym kartoniku nazwa lekarstwa, opis jego działania, fotografia
uśmiechniętej starszej pary i listek tabletek w przezroczystym opakowaniu.
– Musi pan
sobie zdać sprawę z tego, – mówi z naciskiem pani doktor, ściszając głos – że
TEJ choroby, przy obecnym stanie wiedzy medycznej, nie można wyleczyć. Można
jedynie opóźnić jej rozwój.
Nie
wiem, czy nasza rozmowa w całości
dociera do ojca, ale widać że stara się uważnie nas słuchać.
– Tak,
zdaję sobie z tego sprawę – stwierdzam smutno.
Pani doktor
patrzy na mnie ze współczuciem. Jestem jej za to wdzięczny, bo wiem, że nasz
jednostkowy przypadek jest przecież dla niej wielotysięcznym.
– Proszę
pana, niech pan przez te czternaście dni uważnie obserwuje reakcje ojca. Chodzi
o to, żeby się zorientować, jak jego organizm toleruje to lekarstwo.
– Rozumiem.
– Gdyby
wystąpiły trwałe bóle lub zawroty głowy, nudności, zakłócenia snu, proszę
przerwać podawanie lekarstwa i skontaktować się za mną.
– No
właśnie, jak się z panią skontaktować?
– Przyjmuję
w spółdzielni i w przychodni na Wołoskiej, ale na Wołoskiej są odległe terminy.
– To
przyjdę do spółdzielni za dwa tygodnie, bez względu na działanie tego
lekarstwa, a niezależnie od tego, zapiszę ojca na Wołoską.
– Dobrze.
Pani doktor
podaje mi adres spółdzielni i dla niej w tym momencie nasza sprawa zamyka się.
W drzwiach stoi następna para.
Wychodzę z
ojcem i zastanawiam się, co mam mu i w jaki sposób przekazać. Ojciec nagle
zatrzymuje się, wyjmuje z ucha aparat i chowa do pudełeczka.
– No więc,
tato... – zaczynam.
– Wiesz – przerywa mi ojciec. – Ta pani doktor, to bardzo ładna kobieta.
NA TYM KOŃCZĘ "IMPRESJE O OJCU", KTÓRE SĄ ZAWARTE W MOJEJ NOWEJ KSIĄŻCE(JESZCZE NIE WYDANEJ) pt. "HUMUS"
BĘDĘ ZAMIESZCZAŁ JEJ FRAGMENTY NA STRONIE O NAZWIE "NUMUS"