Śpiew nigdy nie leżał w
sferze moich zainteresowań. Nie bez przyczyny, bowiem już dawno doszedłem do
wniosku, że mam absolutny brak słuchu. Mojej nauczycielce śpiewu dotarcie do
tej prawdy zajęło znacznie więcej czasu, może dlatego, że za bardzo wierzyła w
swój pedagogiczny talent. Kiedy ta "oczywista oczywistość" (znany
współcześnie cytat) zaczynała nieubłaganie szczerzyć do niej zęby, ostatnim
rzutem na taśmę dokonała dwóch wpisów. Pierwszy, dn. 21/III.55: "Lekceważy (podkreślone) sobie lekcje
śpiewu - dziś nie przyniósł zupełnie zeszytów", drugi, dn. 28/III.55: "Wojtek na lekcji śpiewu rozmawiał i
jadł". Potem już zrezygnowała, co wyszło mi na dobre, bowiem od tego
czasu cieszyłem się u niej specjalnym przywilejem, polegającym na tym, że
mogłem nie śpiewać. Nie dziwię się jej. W klasie było pięćdziesięcioro dwoje
dzieci. Ja siedziałem w rzędzie pod oknem w ostatniej ławce. Mimo to, podczas chóralnego
śpiewu, mój głos wyróżniał się tak znacznie, że udręczona nauczycielka wołała;
"Wojtek, ty lepiej nie śpiewaj!".
Wychowawczyni mimo
wszystko nie odpuszczała. Jej zdarte nerwy kazały jej obserwować mnie
nieustannie. Dn. 21/III.55, dokonała wpisu, będącego wynikiem bojkotowania
przeze mnie bezsensownego zakazu opuszczania szkoły podczas przerw: „Lekceważy sobie regulamin szkolny - zbiega
w czasie pauzy na dół i przynosi na miękkich pantoflach kurz do klasy".
Jednak nie mogła także nie dostrzegać pewnych pozytywnych stron mojego tracenia
czasu w szkole. Dn. 23/III.55 wpisała: "Historia
5-, biologia 5, geografia 5-". Wyobrażam sobie, ile to ją kosztowało,
bo już 5/IV.55, doniosła, usiłując zdusić we mnie zdrowe ciągoty do handlu
wymiennego: "Wojtek zajmuje się na
lekcji postronnymi sprawami - ciągle uprawia jakieś zamiany, co wywołuje bardzo
przykre incydenty w klasie". Dn.21/V.55 kazała mi napisać: "Zamiast po dzwonku zająć miejsce,
przyczyniłem sie do zajścia, w którym kolega został poszkodowany - rozciął
sobie wargę". Znalazło to odbicie w ocenach za okres III, z dodatkowych
"przedmiotów": „Sprawowanie 5-,
pilność 4, uwaga na lekcjach 4".
Na szczęście, rok
szkolny wkrótce miał się skończyć. Wyczekiwałem tego dnia z utęsknieniem.
Mojego radosnego podniecenia nie zdołała nawet zniszczyć ostatnia uwaga
rozsierdzonej Wychowawczyni, wpisana dn. 14.VI.55, czerwoną kredką, olbrzymimi
literami, na całą stronę: "Wojtek
przyniósł do klasy cukierki, częstował kolegów i cały dzień najbliższe
sąsiedztwo jadło cukierki w czasie lekcji". Biedna kobieta nie
doceniła bardzo ważnej cechy mojego charakteru - altruizmu i umiłowania ludzi.
Rok szkolny skończył się za dziewięć dni. W piątej
klasie zmieniła się Wychowawczyni, która na szczęście dostrzegła we mnie coś
więcej, niż leniwego, niezdyscyplinowanego wałkonia. A może to ja nieco
dorosłem?
Wszystkie części Dzienniczka Ucznia przeczytałam z wielkim zainteresowaniem, chociaż najbardziej rozbawiła mnie uwaga dotycząca cukierków i najbliższego sąsiedztwa zajętego konsumpcją powyższych.
OdpowiedzUsuńI dochodzę do wniosku, że zawód nauczyciela jest wymagający, nie tylko z powodu niesubordynowanej młodzieży, ale wpisanie jednozdaniowej uwagi, zawierającej w sobie cały wachlarz szkolnych przestępstw, na dodatek poprawnie stylistycznie, to jednak mistrzostwo dostępne tylko niektórym.
Szkoda, że moje dzienniczki nie zachowały się i tylko niektóre uwagi nauczycieli w stosunku do mojej osoby pamiętam, bądź znam z opowiadań. A są i takie, które obrosły legendą nawet. Ehhh ...wspomnień czas!
Pozdrawiam serdecznie.
Nie wiem jakim cudem ten Dzienniczek zachował się. W każdym razie stanowi niezły dokument traktujacy nie tylko o mnie, ale i o ówczesnych wymaganiach w stosunku do uczniów. Moja droga Wychowawczyni, pani Maria Rutkowska, była pedagogiem starej, przedwojennej daty. Stanowiła swego rodzaju relikt. Miała nad nami pieczę od I do IV klasy. Wspominam ją z sentymentem...
UsuńIm bardziej niepokorni uczniowie,tym bardziej wartosciowi dorosli.
OdpowiedzUsuńCos w tym jest:)
Sądząc po mnie - "chyba tak":)))
UsuńWitaj
OdpowiedzUsuńUśmiałam się zdrowo, choć dzisiejsza młodzież pewnie nic by sobie z tych "durnych" uwag nie robiła.
Pamiętam Wojtku i ja czasy szkolne, lata dyscypliny, szacunku do nauczycieli, strachu przed lekcjami i na przerwach.
Choć, to dawne czasy, nie za bogate, ale zawsze z łezką w oku zapamiętane i wspominane.
Zawsze, kiedy jadę w rodzinne strony pytam Mamy o swoich nauczycieli z podstawówki, wiesz, że jeszcze żyją. Choć, to dawne czasy...
Pozdrawiam refleksyjnie
Pamięć o wczesnej młodości niestety zanika. Dlatego tego rodzaju dokumenty, jak wspomiany Dzienniczek, są na wagę złota.
UsuńOdkopałem jeszcze jeden - pamiętnik z wpisami kolegów i koleżanek z klasy IIb, rok 1953. Pisałem o nim na poprzednim blogu. Przypomnę te wpisy wkrótce.