Owoż i wiosna gębą pełną się rozwija, na przekór swarom i
waśniom politykierów maści przeróżnej, o prym we władaniu Najjaśniejszą Krainą Naszą
walczących. Ciepło narasta, rzec by można, lato już prawie. Wyleźć na
podworzec zachęca, by wyblakłe przez zimową porę cielsko wygrzać.
Wszystko, co żywie, miłosne starania rozpoczęło. A i
kobicie mojej amorów się zachciało. Jakowąś historyję alkierzową w zwierciadle
czarodziejskim obejrzawszy, przymilać się do mnie poczęła. Takowoż ja, nie z drewna
przecie, mimo że latami stadła wspólnego znużon, poczułem coś wreszcie. Ale,
przyznać hadko, czy to słabością wiosenną złożon, czy to zimowym jadłem jednostajnym
osłabion, lubo czasu przesunięciem ogłupion, do końca na wysokości zadania
niezdolen był stanąć. Kobita jednakowoż determinacyję i upór wielki okazując,
taniec na słupie, co to za część konstrukcyji do szmat suszenia służył,
wykonała. Aże ślepia na wierzch mi wylazły, bom dotychczas czegoś takiego nie
widział. A wygibasy przeróżne skończywszy, części odzienia przy tym się
pozbawiając, dopadła mnie chytrze i medicinum jakoweś, koloru niebieskiego znienacka do
gęby wetknęła. Moc wielką to ingrediens
miało, bo w chwil kilka takiem sił nawał poczuł, że kobita ledwo do
chałupy wróciła, a jam bez czucia na ziemię legł.
I kiedym tak życia niemal pozbawion spoczywał, Smok Zza
Lasu z zarośli się wyłonił. Krokiem niepewnym, jak po okowicie, się
zbliżył. Czort wie, czy widział coś z ukrycia, czy nie, ale wzrok miał
błędny i na roztrzęsionego wyglądał wielce. Tuż obok mnie, nie pytający
się uwalił. Chwil kilka pomilczał, sapiąc jeno, pysk na szczęście w drugą
stronę odwracając. Jam pary z gęby nie puszczał, passio w sobie stłumić
usiłując, na intruza wściekły, co spokój i powietrze zatruwać mi się ośmiela.
Smok widno pomiarkował się, że w czas tak niesposobny mnie
nachodzi, bo ozwał się głosem jęczącym, litość we mnie obudzić probując:
- Wybacz, Waść, że gościnności twojej nadużywam, ale
odetchnąć i uspokoić nerwy zszargane muszę. Pozwól, że
czas krótki przy tobie spędzę. Wiem, że Waść wysłuchać mnie
jesteś zdolen, a i może zrozumienie dla losu mego znajdziesz.
Tu głos zawiesił, reakcji mojej oczekując. Jam milczał,
głową jeno przyzwalająco skinąwszy, tradycyi odwiecznej, że "gość w dom,
Bóg w dom" chcąc nie chcąc pomny.
- Owoż zgryzoty mnie opadły liczne - ozwał się,
ośmielony, na bok w stronę mą nieszczęściem się układając, co dech mi niemal
doszczętnie zaparło. - W Kraju Ościennym, gdzie kuzyn mój rozbiciu uległ, wszem
wobec ogłoszono, że latania z personami ważnymi smokom typu mego się
zabrania. Szkolić nad lądowiskami smoczymi jeno się dopuszcza,
bowiem po katastrofie rejwach wielki w Krainie Mojej się uczynił, że smoki
niedoszkolone, gdyż grosiwa w swym czasie po temu nie stało. Jam teraz życia
swego nie jest pewien, bo jużem w czasie lotu ćwiczebnego ledwo śmierci
umknął gdy ignarus takowy
na wysokości małej, lądowanie nieudane probując, reductio skrzydeł powierzchni
mi kazał, o uprzednim łap podwinięciu zapominając. Siłę wypierającą tym samym
tracąc, omal o ziemię z prędkością znaczną nie prasnąłem. Do dziś pot oblewa
mnie zimny, kiedy na myśl wydarzenie to przywodzę. I pomyśleć, że w krainach
innych urządzenia zmyślne do symulatio
ćwiczeń takowych wynaleziono... Na złego domiar,
komisyja przypadek śmierci kuzyna mego inwigilująca, do lotu
doświadczalnego mnie zniewoliła, nad lądowiskiem działanie przycisku do
poderwania się automatis na
circulari wtóre
zmuszającego, wielokrotnie sprawdzając. Łeb w tym miejscu bolesny mam, aże
dotknąć się go boję. A i grzbiet ugnieciony mam od persony, co to pamięcią
niezwykłą przez naturę obdarzona, rozmowy i komendy wszystkie zakonotować
sobie za zadanie miała...
Smok westchnął i siadł, pysk tym samym ode mnie oddalając,
co odetchnąć świeżej mi pozwoliło.
- Tak - ciągnąć po chwili począł. - Nie wiem, co z tą
Krainą Naszą stać się może. Na zatracenie rychłe zdąża. Włodarz i Zarządca
jej do dimissio podać
się powinni i na wieki szczeznąć. Szkodę Krainie edyktami swymi wyrządzają.
Jeno ja i Koteryja Moja od zguby uchronić ją zdolen. A tu jeszcze z personą
nieprzyjazną, z którą niegdyś w dobroci serca mego coalitus zawarłem, a teraz iure caduco o infamia mnie oskarżającą,
zmierzyć się muszę. Ja swój honor mam, więc immunitas oddałem, by przed sądem stanąć.
Smok zamilkł, wzdychając znowu, ale ulgę w tym dać się odczuło.
Snadź to, że wygadać się mógł, ciężar mu z duszy odjęło. Cisza błogosławiona
zapadła, odgłosami natury do życia się budzącej urozmaicana. W sen chyba
zapadłem na czas jakiś, bo kiedym powieki rozwarł, Smoka Zza Lasu
uświadczyć już nie mogłem. Jeno ugnieciona trawa blisko mnie o
bytności jego przypominała.
Wojtku!
OdpowiedzUsuńSmok by się u nas przydał i zjadł cała klasę polityczną!
Ale na razie na to się nie zanosi. Lubimy bagienko.
Zapraszam bo wróciłem z Amsterdamu:)
Pozdrawiam niestety na razie z Żoliborza:)
Niestety, klasa ta to Hydra!!!
UsuńWitaj :)
OdpowiedzUsuńJuż jestem po urlopie, powoli wracam do blogowania, zaraz poczytam o Twoim smoku.
Tymczasem słonecznie pozdrawiam :)
Cześć!
UsuńPozdrowienia
Witaj
OdpowiedzUsuńOj smoku- wstydź się, ładnie, to tak trawę tarmosić? :)
Pozdrawiam na miły wieczór, dobrą noc :)
No cóż, biedna trawa:)))
Usuń