Mój Ojciec, Tadeusz Pyszkowski, zmarł 10 lat temu w wieku 92 lat, będąc seniorem polskiego dziennikarstwa sportowego. Pracował w Polskim Radiu od zarania jego działalności po II wojnie światowej. Wspóltworzył powojenną redakcję sportową radia. Był wieloletnim sprawozdawcą z najważniejszych wydarzeń sportowych oraz kierownikiem tej redakcji. Specjalizował się w lekkoatletyce, boksie i piłce nożnej. Można było usłyszeć Jego głos między innymi.. z Wyścigu Pokoju, igrzysk olimpijskich w Meksyku i Tokio oraz z mistrzostw świata w piłce nożnej. Relacjonował także słynny mecz na Wembley, kiedy to nasza reprezentacja wyeliminowała z dalszych rozgrywek Anglię...
Oto jego legitymacja akredytacyjna z Mundialu w 1974, kiedy to nasza reprezentacja odnosiła największe sukcesy:
Ostatnie 7 lat Jego życia wypełniła walka z nieubłaganie rozwijającą się, nieuleczalną chorobą. Aktywnie wspomagałem go w tym. Zmagania z nią częściowo opisałem w swej książce pt. "Humus", dostępną w wydawnictwie e-bookowo również w formie papierowej.
Poniżej zamieszczam jej fragment:
"– Zapraszam
cię na lody – mówi ojciec.
Spoglądam
na zegarek. Mamy jeszcze przeszło godzinę oczekiwania na wizytę u lekarza.
Pielęgniarka właśnie skończyła robienie ojcu EKG. Znowu dziwiła się, że ojciec
ma osiemdziesiąt osiem lat. Kręciła z niedowierzaniem głową, a ojciec powtarzał
zadowolony jak bąk: „Jeszcze się trzymam. To dlatego, proszę pani, że chodzę na
spacery i... gimnastykuję się.”
– Dobrze,
tato, ale ja płacę.
Idziemy
świeżo wyremontowaną Marszałkowską. Jest piękny, ciepły dzień. Kolorowy chodnik
jaśnieje w blasku słońca. Ojciec zakłada ciemne okulary. Wygląda w nich jak playboy.
– Dawno tu
nie byłem – mówi. – Ostatnio jechałem tędy tramwajem do apteki. Musiałem kupić
lekarstwo, wiesz... na to... – pokazuje dół brzucha.
– Na
prostatę?
– Tak. To
bardzo dobre lekarstwo. Ty też je kupuj...
– Dobrze,
tato. – Ojciec idzie powoli, trochę powłócząc nogami. – Może chcesz, żebyśmy
przejechali przystanek tramwajem?
–
Tramwajem? – dziwi się. – Dam sobie radę. Ja lubię spacerować.
Na rogu
Marszałkowskiej i Pięknej wchodzimy do Jachacego.
– Jakie
chcesz lody? – pytam.
Ojciec
długo stoi przed ladą. Barmanka obserwuje nas z zainteresowaniem i cierpliwie
czeka na zamówienie. – To te, te i te –
pokazuje w końcu.
– Poproszę
dwa razy po trzy kulki – tłumaczę barmance. – Raz
pomarańczowo-truskawkowo-waniliowe a dla mnie to samo, tylko zamiast
waniliowych, cytrynowe. Czy mamy zaczekać?
– Niech
panowie usiądą przy stoliku. Lody poda kelnerka.
Siadamy na
wiklinowych krzesłach, wyściełanych poduszkami. Za oknem widać przejście dla
pieszych przy Placu Konstytucji. Przechodzą po nim młode dziewczyny. Ojciec z
zainteresowaniem wodzi za nimi wzrokiem. Jest przystojnym, ogorzałym facetem o
krzaczastych brwiach i niebieskich oczach. Wygląda najwyżej na... trudno
powiedzieć, może na siedemdziesiąt lat. Chciałbym zapamiętać go takim, zanim
pochłonie go mrok nieubłaganej choroby...
– Dla panów
lody – mówi kelnerka i stawia przed nami szklane kielichy.
– Dla mnie
pomarańczowo-truskawkowo-cytrynowe, a dla ojca pomarańczowo-truskawkowo-waniliowe
– przypominam.
Kelnerka
przygląda się lodom, skonsternowana. Zarówno cytrynowe, jak i waniliowe są
koloru białego. – Przepraszam, naprawdę nie wiem, które są które.– Uśmiecha się
speszona.
– Nic nie
szkodzi, spróbuję. – Biorę łyżeczkę i smakuję wybraną białą kulkę. – To ta
przede mną jest cytrynowa – informuję.
Kelnerka
jest tak zakłopotana, że odchodzi, zapominając o podaniu rachunku.
– O co
chodzi? – pyta ojciec.
– O nic,
wszystko w porządku.
Ojciec
bierze ostrożnie łyżeczką małą porcję, uważając, żeby się nie pobrudzić. –
Dobre lody – stwierdza i za chwilę dodaje: – Mam trudności z pamięcią, ale to,
co było kiedyś, pamiętam dobrze. Z mówieniem mam trudności.
– Co
pamiętasz, tato? – zachęcam go, zmuszając tym samym do głośnego formułowania
myśli.
I ojciec
zaczyna opowiadać. Odprężony i zadowolony wspomina swoje przeżycia z
przeszłości. Mówi o liceum, do którego dojeżdżał z Wołomina, o swoi bracie,
który ożenił się z właścicielką kawiarni w Płońsku.
– Kradłem
tam ciastka. – Uśmiecha się z satysfakcją i dodaje: – Wiesz, byłem bardzo
łakomy. Kiedy byłem mały, mama robiła
lody w domu. Też były bardzo dobre. Ojciec też je lubił... Umarł wcześnie...
– Ile miał
lat?
– Chyba
sześćdziesiąt. Miał chore płuca. Dużo, wiesz... palił. Ledwo dyszał i nie mógł
chodzić. Był urzędnikiem NIK-u. Robiłem mu papierosy...
– Jak to,
robiłeś?
– Takie,
wiesz – ojciec pokazuje palcami tak, jakby coś skręcał.
– Skręty?
– Tak, w
gilzie.
– Ty też
paliłeś, tato.
– Paliłem,
nawet sporo, ale musiałem skończyć. Grałem w piłkę w takim klubie... –
zastanawia się – w Warszawie. Trener kazał mi przestać. To był dobry człowiek.
Emerytowany pułkownik. Bardzo mnie lubił. Jak mieli mnie wziąć do służby...
– Do wojska
– podpowiadam.
– Do
wojska, to on skrócił mi służbę o pół roku. Powiedział komuś, że na coś
choruję. Chciał, żebym grał. – Uśmiecha się. Je lody powoli, delektując się ich
smakiem. Została mu tylko jeszcze jedna kulka, pływająca w różowym roztworze. –
Kiedyś złamałem rękę – zmienia nagle temat. – Wspinałem się i skakałem z
takiej, wiesz, co wyrastała...
– Z gałęzi,
tato.
– Z gałęzi.
A teraz już nic mnie nie boli, popatrz...
Oglądam tę
rękę z udanym zainteresowaniem, a ojciec opowiada dalej. Rozgadał się, stary.
Szuka czasem słów. Podpowiadam mu, ale nie za często, tak aby dać mu szansę na
samodzielne znalezienie brakującego określenia. Mówi dość cicho. Gwar w
restauracji zagłusza go. Przysuwam się do niego i wtedy mam okazję przyjrzeć
się bliżej jego oczom. Są jasne i żywe, o nieprzekrwionych białkach. Mętnieją
tylko wtedy, kiedy nie może dokładnie się wypowiedzieć. Smutnieją, wpatrzone w
głębię zanikającej pamięci. A mnie ściska coś za serce. Uspokajam go, że w
ludziom w jego wieku często brakuje słów, ze to normalne i żeby się nie
denerwował. Ojciec udaje, że zgadza się ze mną.
Uśmiecha
się z zadumą. – Wiesz, obaj mieliśmy ciekawe życie. Ja dużo zwiedziłem na
lądzie, a ty na morzu i w powietrzu. Pożyję do dziewięćdziesiątki a potem
koniec...
Nie chcę
wyobrażać sobie jego śmierci. Jeszcze nie teraz... Zastanawiam się, co
właściwie do niego czuję. Czy jest to miłość, sentyment, czy po prostu zwykły
obowiązek?"
piękne wspomnienia. aż się popłakałam. Chociaż z moim ojcem nie zawsze żyliśmy w zgodzie, często się kłócimy, warczymy na siebie, ale nie wyobrażam sobie by go mogło kiedyś zabraknąć.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam.
ps. za namiary dziękuję :)
Ja też walczyłem z Rodzicami... Nie zawsze zgadzałem się z nimi.
UsuńTeraz, z perspektywy lat, kiedy oboje już nie żyją, dopadają mnie wspomnienia, nie zawsze pogodne i miłe. Gryzie sumienie, że wiele rzeczy mógłbym załatwić inaczej, bez nerwów, rozważniej... Ale nie mogę już tego zmienić.
Serdecznie pozdrawiam:))
A człowiek jest tylko człowiekiem. Tylko człowiekiem.
UsuńWojtku posłałam maila z książeczką. zobaczę co z tego wyniknie. Nie liczę na kokosy ale kto wie, może coś drgnie.
Wszystkiego dobrego.
Moja reakcja na zamieszczony fragment, była identyczna jak "Sikoreczki". Nigdy nie byłam fanką imprez sportowych, chociaż w młodości oglądałam mistrzostwa, olimpiady, wyścigi pokoju. Z głosu nie rozpoznałabym Twojego ojca, ale nie wiem czemu patrząc na legitymacyjne zdjęcie, odnoszę wrażenie że znałam tę twarz. Czytnika e-booków nie posiadam, nie umiem też ściągać ich na laptopa. W chwili obecnej ze względów finansowych nie kupuję książek drukowanych. Nie tracę jednak nadziei, że kiedyś przeczytam Twoje. Póki co, pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńJa też jakoś nie złapałem bakcyla sportu. Ojciec jakoś nie potrafił mnie tym zainteresować, mimo że czasem chciał...
UsuńŻyczę poprawy Twojej sytuacji. Pozdrowienia:))
Pięknie opisujesz Wasze relacje. Zazdroszczę. Ja niestety chyba nie będę miała takich wspomnień. Mój ojciec ma 84 lata i jakkolwiek wiem, że całe życie starał się zapewnić rodzinie bezpieczny byt, to partnerska rozmowa z nim w grę nie wchodziła i nie wchodzi. Mam w domu generała i dwie głupie (mama i ja) podwładne. Jak mama wytrzymuje to przez ponad 50 lat nie wiem, ja na szczęście wyszłam z domu po skończeniu liceum, dopiero od dwóch lat mam rodziców u siebie i czasami mam serdecznie dość. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńBez względu na to, co do Nich czujesz, czeka Cię jeszcze Ich choroba i śmierć. Będziesz musiała sobie z tym jakoś poradzić...
UsuńŻyczę wytrwałości i spokoju:))
Wojtku !
OdpowiedzUsuńPięknie piszesz o swoim Ojcu- także się wzruszyłam, jak inne blogowiczki!
Pozdrawiam serdecznie:)
Witaj, po sporej nieobecności:)
UsuńMoi Rodzice, mimo wielu lat od ich śmierci, nadal tkwią we mnie, jakby żyli w dalszym ciągu. Są chwile, kiedy myśl o nich przeradza się w krótkotrwałą na szczęście obsesję....
Serdeczne pozdrowienia:)
Dziękuję za wizytę u mnie. To długo żył Twój Ojciec. I zapisał się w historii polskiego radia. Gratuluję. Niestety mój Ojciec żył tylko 52 lata. Pozdrawiam Ciebie, Robotniczą Wolę. Pracowałem tam w zakładach im Róży Luksemburg.
OdpowiedzUsuńVojtek z Żoliborza Inteligenckiego. Tak to się kiedyś nazywało. Trzymaj się Wojtku!
Dzięki za wizytę:)
UsuńGratuluję szlachetnego miejsca pracy:)
Pozdrowienia dla Żoliborza Inteligenckiego od Robotniczej Woli
VV
Wzruszyłam się, Wojtku... pięknie napisane. Mój Ojciec odszedł pół roku temu i cóż... to tak bardzo zmienia perspektywę. Wszelkie konflikty, kłótnie, niezgody (a trochę tego było) wydają się błahe. Cieszę się, że mam dobre wspomnienia i że dane nam było jeszcze się pożegnać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie mojego ulubionego blogera :)
Hej,hej, Miss Swiss:)Ciekawe, jak brzmi Twoje prawdziwe imię?
UsuńDzięki za wizytę i miły wpis.
Polecam całą moją książkę "Humus". Tam jest więcej, w różnych sytuacjach życiowych - nie zawsze spokojnie...
Serdecznie pozdrawiam:))