Tak się złożyło, że tegoroczna Niedziela Palmowa wypadła w Prima Aprilis!!!
Nie oznacza to oczywiście, że jej tak naprawdę nie było i że to kawał primaaprilisowy. W każdym razie żadnego sprostowania w mediach na ten temat nie zamieszczono.
Sam Prima Aprilis był jednak faktem i faktem też były związane z tym dniem żarty (min. film o latających pingwinach).
Zabawy towarzyszące temu wyjątkowemu dniu znane są już od dawna. Wspomina o tym Zbigniew Kuchowicz w swej książce "Obyczaje staropolskie", posiłkując się min. informacjami dostępnymi w materiałach znanego badacza dziejów obyczajów polskich, Kitowicza.
Otóż, zwyczaj "prima aprilis" dotarł do nas z Zachodu, prawdopodobnie wraz z niemieckimi kolonistami. Nie zdobył sobie większej popularności wśród chłopów, natomiast rozpowszechnił się w miastach i wśród XVII - XVIII -wiecznej szlachty. Na całym terytorium ówczesnej Rzeczypospolitej urządzano sobie rozmaite krotochwile, zwodzono się wzajemnie, przesyłano pozmyślane listy, nowiny i dziwne prezenty. Im pomysł był ciekawszy i wymyślniejszy, tym zdobywał większe uznanie a nawet stanowił o poziomie inteligencji i ogłady towarzyskiej.
Z. Kuchowicz pisze:
"Wydawano nawet ulotne druczki, zawierajace aprilisowe koncepty. Przygotowywano je czasami bardzo starannie, tak iż potrafiły wywołać niemało zamieszania (...) Dowcipy te szczególną popularnością cieszyły się wśród kobiet. Poeta Korczyński we fraszce "Prima aprilis" wspomina, jak to pewna dama przesłała kawalerowi opieczętowane pudełeczko, w którym znajdowała się... żywa pchła! Bynajmniej nie skofundowany odbiorca zrewanżował się dwiema skorupkami jaj, w które zręcznie zasklepiono żywe ptaszki, oraz listem z komplementami, po których prosił panią:
[...] o wrąb wolny
W puszczy, w której przebywał ów jej zwierz swawolny.
Zdarzało się, że aprilisowe żarty kończyła najprawdziwsza awantura. Bywali ponoć oszuści, którzy wyłudzali pożyczki, a na wystawionych zobowiązaniach wypisywali datę 1 kwietnia, gdy zaś przyszło do zwrotu pieniędzy, zasłaniali się aprilisowum żartem. Nie wszyscy doceniali takie koncepty i epilogiem ich bywały ponoć procesy sadowe".
Ciekaw jestem, czy ktoś z odwiedzających mój blog gości, padł ofiarą primaaprilisowego żartu, lub sam był jego autorem.
no nikt mnie w konia niestety nie zrobil... ciekawe skad sie wzielo to powiedzenie... ja probowalam, ale szlo mi marnie..za to udalo mi sie w koncu otworzyc drugiego bloga, ale trwalo - dosyc skomplikowane ;-) zapraszam i pozdrawiam urlopowo !!!
OdpowiedzUsuńWłaśnie. Nie bardzo wiem - może to z czasów, kiedy handlowano końmi na targu i udawało się wcisnąć komuś jakąś ochwaconą szkapinę?
OdpowiedzUsuńCzy otworzyłaś swojego drugiego bloga? Jeśli tak, to podaj adres. Chetnie zajrzę.
Pozdrowienia:)
oto nowy adres
OdpowiedzUsuńpastelowegodziny.blogspot.de
na onecie pozostaje nadal, ale kto wie jak sie to rozwinie :-)