Dzień wolny mając i nie wiedząc, co z nim począć, na spacer
się wybrałem. "Wszak tryb życia niemrawy i osiadły wiodę", pomyślałem
sobie, "jesień ciepła, las w pobliżu, w skrzynce z lustrem czarodziejskim
żaden program nie leci, trochę ruchu tylko na zdrowie mi wyjdzie". Wrota
na trzy spusty zawarłem, parę dziwnych kijków w dłonie ująłem i w drogę ruszyłem.
Ruchliwy trakt z narażeniem życia przeciąwszy, wkrótce między drzewa wszedłem.
Las dziwny był i tajemniczy. Gołymi konarami straszył.
Dzień jednak między nimi przezierał, więc złowrogie dziuple i cienie lęk
budziły umiarkowany, jakby z obowiązku jeno. Przestraszyłem się więc uprzejmie,
aby afrontu siłom nieczystym nie czynić i dalej przez gąszcz z zapałem sie
przedzierałem, wdychając wilgotne powietrze, grzybami i pleśnią woniejące.
Tu i ówdzie puchacz ponuro się ozwał, wrona złowieszczo zakrakała, kret
z kopczyka po omacku wyjrzał, czarownica na miotle przeleciała. Czas biegł
skoro i niezauważalnie, toteż nie wiadomo kiedy, na skraju polany się
znalazłem. Porośnięta więdnącą trawą i rzadkimi zaroślami, białą skałą zwieńczona
była, a w niej czarną dziurą pieczara ziała.
"Oho", pomyślałem, "miej się na baczności,
człowieku, nie wiadomo, co w takiej grocie żyje, może lepiej do odwrotu się sposobić?".
Alem nie z tych, co bojaźni zawładnąć sobą dają. W rożnych opałach byłem i
z niejednym potworem na ubitej ziemi się potykałem. Toteż mocniej kijki ująłem
i do skały nieco się przybliżyłem, ostrożność jednakowoż zachowując. I dobrzem
uczynił, bowiem w czeluści ciemnej ruch jakowyś się rozpoczął. Szum narastający
dał się słyszeć. Powiało gwałtownie, zarośla z resztek liści otrzepując i dym
gęsty na zewnątrz się wydobył, gdzieniegdzie językami ognia poprzetykany.
"Smok ani chybi. Uważaj", zajęczała mi w ucho
dusza, co wbrew mojej woli na ramieniu przykucnęła, "Nigdy nie wiadomo, co
takiemu do łba strzeli".
"Cichaj, duszko", odparłem, "Nie taki gad
straszny, jak go malują". I rzeczywiście. Wkrótce smok się wyłonił, ale
mały i niepozorny jakiś. Na szyi kadzidło miał zawieszone, w przednich łapach
pojemnik z pompką i żarzącym się koksem dzierżył. Zadymił jeszcze parę razy, z
koksu pompką kilka języczków ognia wygonił. Rozejrzał się wokół, sprzęt pod
skałą złożył i na głaz opadł. Łeb łapami podparł i westchnął
głęboko, jękliwie, ażem w sercu ukłucie poczuł.
"Cierpi, bestia", mruknąłem do duszy, która
dygotała nadal, "podejdę do niego, spytam, co go gnębi, może jakiejś rady
potrzebuje"
Jak pomyślałem, tak też zrobiłem. Smok ocknął się z zadumy,
łeb w geście obronnym łapami zakrył. "Giń, maro nieczysta", wyjąkał.
Nie poddałem się zaklęciu, bliżej jeszcze ku bestii postępując.
Smok splunął przez lewe ramię: "Tfu, na psa urok, na koci ślip, w lipie
dziurka". Kadzidło ujął, w moją stronę pomachał. Pompką trochę marnych
ogieńków wydmuchał. Potem ryknąć spróbował, ale jeno słaby charkot wydobył:
"Ktoś ty, paskudo, że na zaklęcia nie reagujesz?"
"Jam człowiek jest", rzekłem dumnie.
"To ty człowiek jesteś?", zadziwił się
niepomiernie, "To niemożliwe. Wielu ludzi w swoim długim życiu widziałem,
ale tyś jakiś inny jest".
"Normalny jestem, tak jak wszyscy".
"Głupiś, czy kłopotów szukasz? Każdy, kto człowiekiem
się mienił, strój zupełnie inny nosił. Twardy, w słońcu błyszczący. Trudny do
rozłupania. Nabiedzić się trzeba było, aby wydobyć go stamtąd, ale smak...
palce lizać", rozmarzył się miłym wspomnieniem, ozorem mlasnął, "a
ty, raczej dziewicę jakowąś przypominasz". Wyciągnął łapę i dźgnął me
piersi pazurem, opończę przebijając. Dusza jęknęła bojaźliwie. Smok łypnął
ślipiem przekrwionym..
"A to, co ci siedzi tam, na ramieniu, to towarzysz,
czy licho jakoweś?"
"Dusza", wyjaśniłem i szturchnąłem ją lekko, aby
cicho była.
"Dusza, powiadasz?"
"Tak. Każdy człowiek duszę posiada".
Smok stuknął się w łeb, aż zahuczało. "Rację masz,
stworze dziwny. Pomnę teraz, że kiedym człowieka powalił i zanim wyłuskać z
pancerza zdołał, dymek jakowyś spod przyłbicy wypływał. Coś na kształt tego, co
ci tam na ramieniu siedzi. Ale skończyły się dobre czasy", westchnął
głęboko, "no cóż, może to i dobrze, bom stary już jest i
zbolały. Można by rzec, skrzydła mam podcięte..."
Cisza zapadła kłopotliwa. Nawet wiatr ucichł i ptactwo zamilkło.
Jużem chciał ją przerwać, gdy smok ozwał się znowu: "To człowiekiem
jesteś, powiadasz?... W jakim celu i skąd przybywasz? Tuszę, że walczyć nie
chcesz, bo na potyczkę żadną miarą chęci już nie mam, mimo że broń jakowąś przy
sobie trzymasz".
Ośmieliłem się na dobre, widząc, że smok krzywdy wyrządzić
mi nie jest w stanie, a raczej sam pomocy potrzebuje. Dusza na swoje miejsce
powróciła.
"To nie broń, a kijki do nordic walking. Podróż pieszą
znakomicie ułatwiają, a i przez gąszcz pomagają się przedrzeć. Spoza lasu
jestem", wyjaśniłem i usiadłem na sąsiednim głazie. Widząc,
że smok odsunął się nieufnie, dodałem naprędce: "Znak pokoju
przynoszę".
"Znak pokoju, powiadasz?", zadziwił się smok,
nieufnie na mnie zerkając, "A czyimże wysłannikiem jesteś? Kto cię nasłał,
aby spokój mój burzyć?"
"Nie wiem, czyś słyszał, że za lasem królestwo
potężne istnieje?", brnąłem dalej, mimo że dusza w czoło mnie
puknęła.
Smok pazurem w łeb się poskrobał. "A słyszał żem,
słyszał. Dziad niegdyś mi o nim prawił. Ponoć krainą tą Smok Wawelski
władał?"
"Dobrze pomnisz", pochwaliłem go.
"A żyjeż on jeszcze?"
"Rozmaicie pospólstwo gada. Jedno wiadomo, w
Smoczej Jamie się zaszył i jeśli nos wyściubia, to nocą chyba i to rzadko, bowiem
od dawna nikt go nie widział. Ponoć jakiś układ sekretny z włodarzami grodu
zawarł, bo mu pomnik przed Jamą wystawili".
"Pomnik?... Docenili go widno", smok z
zazdrością westchnął, "A włodarze naszej krainy niewdzięczni są i władzą
zaślepieni. Od pół roku do bram groty rajców bezskutecznie kołaczę i po
prośbie chodzę, aby pomnik godny memu kuzynowi wystawili. Póki co, dwie
włócznie skrzyżowane pod ich siedzibą wystawiłem, ale, niewdzięczni, usunąć je
zamiarują". Znowu smok smutnie głos zawiesił. Widać
jednak było, że uczuć burza wnętrzem jego targa.
"A czymże smok ów, kuzyn twój, krainie waszej się zasłużył?",
spytać po chwili się odważyłem, bo opowieść zaciekawiła mnie wielce.
"Zaszczytną służbę z woli plemienia naszego dla jej
dobra pełnił. Rozległe stosunki z królestwami ościennym utrzymywał. Naród
nie doceniał go, niestety, i krytykował wielce. Jakiś czas temu, na
uroczystości do jednego z nich się udał. We mgle lądować usiłował, o
drzewo skrzydłem zahaczył i..."
"I co?", spytałem dla ponaglenia.
"I zabił się, biedaczek. Długo jego szczątki na polu
leżały, zanim je zebrano i do krainy naszej przysłano. Pożegnałem go,
zwyczajem naszym na stosie paląc. Kupka popiołu jeno po nim
się ostała, w grzebalną urnę wsypana. Szukam teraz miejsca godnego na jej
pochówek i nic wymyślić nie mogę... Ale wiesz, co, człowieku?", tu smok
ożywił się nagle, jakby nagłą myślą oświecony, "dobre moce ciebie do
mnie przysłały!".
Uniósł się z głazu, z trudem niejakim na kolana przede mną
padł i dłoń mą do pyska podsunął. Przeląkłem się niepomiernie, bom myślał, że
pożreć ją zamierza, ale on jeno ozorem ją liznął. "Dobrodzieju mój, prośbę
mam do ciebie wielką", zajęczał, ślipia proszalnie ku górze unosząc,
"weź urnę grzebalną z prochami kuzyna mego i w Smoczej Jamie Smoka
Wawelskiego złóż. Niech tam na wieki spocznie. A, i jeszcze jedno... te dziwne
kijki, coś ze sobą przywlókł, pozostaw. Do latania czuję awersję wielką,
może piesze wędrówki dla podupadającego zdrowia przy ich pomocy rozpocznę".
Słońce ku zachodowi chylić się poczęło, koniec krótkiego dnia
wieszcząc. Umykającym czasem goniony, urnę grzebalną ująłem i
dotkliwy brak kijków czując, przez las z powrotem się przedarłem.
Teraz w podróż do Grodu Kraka się sposobię. Może ze Smokiem
Wawelski pogadam.